Faraon, tom trzeci. Болеслав Прус
sznurów została podniesiona w górę, na balkon wewnętrzny.
Z przysionka wchodziło się do wielkiej sali pomalowanej na kolor niebieski i ozdobionej żółtymi gwiazdami. Przez całą długość sali do jednej ze ścian był przyczepiony niby ganek w formie łuku, którego końce wznosiły się na piętro, środek na półtora piętra wysoko.
Sala wyobrażała sklepienie niebieskie, ganek drogę słońca na niebie, zmarły zaś faraon miał być Ozyrysem, czyli słońcem, które posuwa się od wschodu ku zachodowi.
Na dole sali stał tłum kapłanów i kapłanek, którzy oczekując na uroczystość, rozmawiali o rzeczach obojętnych.
– Gotowe!… – zawołano z balkonu.
Rozmowy umilkły. W górze rozległ się trzykrotny dźwięk spiżowej blachy i – na balkonie ukazała się złocista łódź słońca, w której jechał nieboszczyk.
Na dole zabrzmiał hymn na cześć słońca:
„Oto ukazuje się w obłoku, aby oddzielić niebo od ziemi, a później je połączyć…
Nieustannie ukryty w każdej rzeczy, on jeden żyjący, w którym wiekuiście istnieją wszystkie rzeczy…”
Łódź stopniowo posuwała się w górę łuku, wreszcie stanęła na najwyższym szczycie.
Wówczas na dolnym krańcu łuku ukazała się kapłanka przebrana za boginią Izydę, z synem Horusem34, i również wolno zaczęła wchodzić pod górę. Był to obraz księżyca, który posuwa się za słońcem.
Teraz łódź ze szczytu łuku zaczęła opuszczać się ku zachodowi, a na dole znowu odezwał się chór:
„Bóg wcielony we wszystkie rzeczy, duch Szu35 we wszystkich bogach. On jest ciałem żyjącego człowieka, twórcą drzewa, które nosi owoce, on jest sprawcą użyźniających wylewów. Bez niego nic nie żyje w ziemskim kręgu36.”
Łódź znikła na zachodnim końcu balkonu, Izyda z Horusem stanęli na szczycie łuku. Wówczas do łodzi przybiegła gromada kapłanów, wydobyli zwłoki faraona i położyli je na marmurowym stole, niby Ozyrysa na spoczynek po dziennym trudzie.
Teraz do nieboszczyka zbliżył się paraszyta przebrany za bożka Tyfona. Na głowie miał okropną maskę, rudą kudłatą perukę, na plecach skórę dzika, a w ręku – kamienny nóż etiopski.
Nożem tym zaczął prędko odrzynać podeszwy nieboszczykowi.
– Co robisz śpiącemu, bracie Tyfonie? – zapytała go z balkonu Izyda.
– Oskrobuję nogi memu bratu Ozyrysowi, aby ziemskim pyłem nie zanieczyścił nieba – odpowiedział paraszyta przebrany za Tyfona.
Oderznąwszy podeszwy paraszyta porwał zgięty drut, zanurzył go w nosie zmarłego i zaczął wydobywać mózg. Następnie rozciął mu brzuch i tym otworem szybko wyciągnął wnętrzności, serce i płuca.
Przez ten czas pomocnicy Tyfona przynieśli cztery wielkie urny ozdobione głowami bogów: Hape, Emset, Duamutf i Quebhsneuf37, i w każdy z tych dzbanów złożyli jakiś wewnętrzny organ zmarłego.
– A co tam robisz, bracie Tyfonie? – zapytała po raz drugi Izyda.
– Oczyszczam brata mego, Ozyrysa, z rzeczy ziemskich, ażeby stał się piękniejszym – odpowiedział paraszyta.
Obok marmurowego stołu znajdowała się sadzawka wody nasyconej sodą. Paraszyci, oczyściwszy zwłoki, rzucili je następnie w sadzawkę, gdzie miały moknąć przez siedemdziesiąt dni.
Tymczasem Izyda, przeszedłszy cały balkon, zbliżyła się do komnaty, w której paraszyta otworzył i oczyścił królewskie zwłoki. Spojrzała na marmurowy stół, a widząc, że był pusty, zapytała przestraszona:
– Gdzie mój brat?… gdzie mój boski małżonek?…
Wtem ryknął grzmot, odezwały się trąby i spiżowe blachy, a paraszyta przebrany za Tyfona wybuchnął śmiechem i zawołał:
– Piękna Izydo, która pospołu z gwiazdami rozweselasz noce, nie ma już twego małżonka!… Już nigdy promieniejący Ozyrys nie usiądzie na złocistej łodzi, już nigdy słońce nie ukaże się na firmamencie… Ja to uczyniłem, ja, Set, i ukryłem go tak głęboko, że go żaden z bogów ani wszyscy razem nie odnajdą!…
Na te słowa bogini rozdarła szaty, zaczęła jęczeć i rwać sobie włosy. Znowu odezwały się trąby, grzmoty i dzwony, wśród kapłanów i kapłanek wszczął się szmer, potem krzyk, klątwy i – nagle wszyscy rzucili się na Tyfona, wołając:
– Przeklęty duchu ciemności!… Który podniecasz wichry pustynne, burzysz morze, zaćmiewasz światło dzienne!… Obyś zapadł w otchłań, z której sam ojciec bogów nie potrafiłby cię uwolnić… Przeklęty!… przeklęty Set!… Niech imię twoje będzie postrachem i obrzydliwością!…
Tak przeklinając, wszyscy rzucili się na Tyfona z pięściami i kijami, a rudowłosy bożek począł uciekać i w końcu wybiegł z sali.
Trzy nowe dźwięki spiżowej blachy i – uroczystość skończyła się.
– No dosyć! – zawołał najstarszy kapłan do gromady, która już naprawdę zaczęła się bić między sobą. – Ty, Izydo, możesz iść do miasta, a reszta do innych nieboszczyków, którzy czekają na nas… Nie zaniedbujcie zwyczajnych zmarłych, bo nie wiadomo, jak nam za tego zapłacą…
– Z pewnością niewiele! – wtrącił balsamista. – Mówią, że w skarbie nie ma nic, a Fenicjanie grożą, że przestaną pożyczać, jeżeli nie otrzymają nowych praw.
– Bodaj śmierć wytępiła tych waszych Fenicjan!… Niedługo człowiek będzie musiał żebrać u nich o placek jęczmienny, tak już wszystko zagarnęli…
– Ale jeżeli oni nie dadzą faraonowi pieniędzy, za pogrzeb nic nie dostaniemy…
Stopniowo rozmowy ucichły i obecni opuścili niebieską salę. Tylko przy jeziorku, gdzie mokły zwłoki faraona, została warta.
Cała ta uroczystość odtwarzająca legendę o zabiciu Ozyrysa (słońce) przez Tyfona (bożek nocy i występku) służyła do tego, ażeby rozciąć i oczyścić zwłoki faraona, i tym sposobem przygotować je do właściwego balsamowania.
Przez siedemdziesiąt dni leżał nieboszczyk w wodzie nasyconej sodą, zdaje się, na pamiątkę, że zły Tyfon utopił ciało brata w Sodowych Jeziorach. Przez wszystkie te dni, rano i wieczór, kapłanka przebrana za Izydę przychodziła do niebieskiej sali. Tam jęcząc i rwąc sobie włosy, wypytywała obecnych: czy kto nie widział boskiego jej małżonka i brata?
Po upływie tego czasu żałoby zjawił się w sali Horus, syn i następca Ozyrysa, ze swoją świtą i – oni dopiero spostrzegli wannę z wodą.
– Może by tu poszukać zwłok mego ojca i brata? – spytał Horus.
Jakoż poszukali, znaleźli i wśród ogromnej radości kapłanów, przy dźwiękach muzyki wydobyli ciało faraona z umacniającej kąpieli.
Ciało to włożono do kamiennej rury, przez którą kilka dni przepływało gorące powietrze, i po wysuszeniu oddano balsamistom.
Teraz zaczęły się ceremonie najważniejsze, które nad nieboszczykiem dokonywali najwyżsi kapłani dzielnicy zmarłych.
Ciało nieboszczyka zwrócone głową do południa obmywano poświęconą wodą, a jego wnętrze winem palmowym. Na posadzce osypanej popiołem zasiadały płaczki i szarpiąc sobie włosy, drapiąc twarze opłakiwały zmarłego. Dokoła śmiertelnego łoża zgromadzili się kapłani przebrani za bożków.
34
35
36
37