Gargantua i Pantagruel. Rabelais François
przy biesiadzie ówże pan Marejski wprowadził młodego pazia imieniem Eudemon, który był tak przystojnie odziany, tak wdzięcznie utrefiony, tak schludny, tak dorzeczny z postawy, iż raczej podobny był do jakiego małego aniołka niż do człowieka. Po czym rzekł do Tęgospusta:
– Widzicie tego dzieciucha? Nie ma jeszcze szesnastu lat: owóż spróbujmy, jeśli wasza wola, jaka różnica jest między wiedzą waszych mózgowców wpiętkęgońskich z czasów króla Ćwioczka a dzisiejszą młodzieżą.
Spodobała się Tęgospustowi taka próba i skinął pazikowi ręką. Wówczas Eudemon, poprosiwszy o pozwolenie rzeczonego wicekróla, swego pana, z czapką w garści, z jasną twarzą, różową gębą, roztropnym spojrzeniem i z oczami wlepionymi w Gargantuę przystanął ze skromnością młodzieńczą i rozpoczął go chwalić i wysławiać: najpierw za jego cnotę i dobre obyczaje, po wtóre za jego wiedzę, po trzecie za dostojeństwo rodu, po czwarte za urodę cielesną. A po piąte zachęcał go łagodnie, aby czcił swego ojca we wszelakim sposobie, za to iż ten tak bardzo troszczy się o jego wykształcenie; wreszcie prosił, aby go zechciał zatrzymać przy sobie, jako najniższego ze swoich sług. Bowiem (powiadał) nie pragnie zgoła od niebios innego daru, jeno tej łaski, aby się mógł stać użytecznym w miłych jego służbach.
Wszystko to wygłoszono z tak przystojnymi gestami, z tak wyrazistą wymową, tak dźwięcznym głosem, tak ozdobnym wysłowieniem i tak poprawną łaciną, iż raczej był w tym podobien do Grakcha, Cycerona albo Emiliana z ubiegłych czasów, niż do młodzieńca naszego wieku. Ale Gargantua za całą odpowiedź, zaczął płakać i ryczeć jak krowa, zakrył twarz czapką i łatwiej dobyłbyś pierdniecie ze zdechłego osła, niżeli z niego jakie słowo.
Widząc to, ojciec jego wpadł w taki gniew, iż chciał zamordować mistrza Pałę. Ale ów pan Mareński powściągnął go, czyniąc mu ozdobne przedłożenia, tak iż gniew jego wreszcie się uśmierzył. Zaczem rozkazał, aby mu wypłacono pełne zasługi, napojono teologalnie159 i wyprawiono do wszystkich diabłów.
– Przynajmniej – rzekł – nie będzie dzisiaj kosztował wiele swego gospodarza, gdyby przypadkiem zdechł gdzie po drodze uchlany jak Angielczyk.
Skoro mistrz Pała ustąpił z domu, naradził się Tęgospust z wicekrólem nad wyborem nowego preceptora; jakoż ułożyli między sobą, iż obowiązki te obejmie Ponokrates, bakałarz Eudemona; i że wszyscy razem udadzą się do Paryża, aby poznać, w jakich naukach kształci się ówczesna młodzież francuska.
Rozdział szesnasty. O podróży Gargantui do Paryża, o ogromnej kobyle160, która go dźwigała i jako ta wytępiła wszystkie końskie muchy w okolicy
W tym samym czasie Fajol, czwarty król Numidów, przysłał z krainy afrykańskiej królowi Tęgospustowi największą i najroślejszą kobyłę, jaką kiedy w świecie widziano, a także najpoczwarniejszą (jako wiecie, iż Afryka sadzi się zawsze na coś nowego): była bowiem wielka jak sześć słoni, kopyta miała rozszczepione jak koń Juliusza Cezara, uszy tak obwisłe jak u kóz langwedockich i mały róg na zadzie. Zresztą była skarogniada, nakrapiana myszatym. Ale ponad wszystko miała zwłaszcza ogon straszliwy, był bowiem w przybliżeniu tak gruby jak filar w kościele św. Marka w Lonży, przy tym graniaty, z włosiem pozakręcanym ni mniej ni więcej jako kłosie żyta.
Jeżeli dziwicie się temu, dziwcież się jeszcze więcej ogonom dzików scytyjskich, ważącym więcej niż trzydzieści funtów; takoż baranów syryjskich, którym trzeba (jeśli historyk nie zełgał) przyczepiać wózek do zadka, aby je dźwignąć mogły, tak są długie i ciężkie. Hej! nie macie wy takich, bracia rypały z dolin!
Tę kobyłę przywieziono przez morze na trzech okrętach i jednej brygantynie aż do Olońskiego portu w Talmondois. Skoro Tęgospust ją zoczył, rzekł:
– Ha, oto mi konik w sam raz dla syna na podróż do Paryża. Owo tedy, za wolą boską, wszystko pójdzie dobrze i synalek wyrośnie na tęgiego mądralę.
Nazajutrz przepłukawszy gardło (jako się rozumie), ruszyli w drogę; Gargantua, preceptor jego Ponokrates i ich ludzie; również był w orszaku i młody paź Eudemon. Ponieważ czas był pogodny i ciepły, wędrowali sobie wesoło gościńcem, żyjąc przy tym dostatnio i nie żałując sobie niczego; i tak zaszli wyżej Orleanu.
W owym miejscu był rozległy las, długi na trzydzieści i pięć mil, a szeroki na siedemnaście albo koło tego. Tenże las był obrzydliwie urodzajny i obfity w końskie muchy i bąki, tak iż była to prawdziwa tortura dla biednych kobył, osłów i koni. Ale klacz Gargantui pomściła godnie wszystkie krzywdy poczynione w tym miejscu na bydlątkach swego gatunku, a to za pomocą figla, którego się nikt nie spodziewał. Skoro tylko weszli do owego lasu i bąki zaczęły się do niej dobierać, dobyła ogona z pochew i tak skutecznie jęła się nim oganiać i wywijać, aż powaliła cały las161: szast, prast, w prawo, w lewo, tu, tam, tak, wspak, wzdłuż, wszerz, z góry, z dołu, waliła drzewa, ot, tak, jak kosiarz kosi trawę. I od tego czasu nie było już ani lasu, ani bąków, jeno cały kraj zamienił się w szczere pole.
Wreszcie przybyli do Paryża; w którym miejscu Gargantua wypoczął parę dni, biesiadując wesoło ze swoim orszakiem i wywiadując się, jacy by uczeni ludzie bawili naonczas w mieście i jakie wino się tu pija.
Rozdział siedemnasty. Jako Gargantua oblał swoje powitanie z Paryżanami i jako zabrał wielkie dzwony z kościoła Najświętszej Panny
W kilka dni potem, gdy się już dobrze wywczasowali, zaczął Gargantua zwiedzać miasto, gdzie wszyscy przyglądali mu się z wielkim podziwem. Paryżanie bowiem jest to naród z przyrody swojej tak głupi, gapiowaty i nicpotem, że lada kuglarz, lada kramarz wędrowny, lada muł przybrany dzwonkami, kobziarz przygrywający na placu, zgromadzi więcej ludzi niż który godny wykładacz Ewangelii. I tak natrętnie włóczyli się za nim, iż był zmuszony schronić się dla odpoczynku na wieżę kościoła Najświętszej Panny. Tam znalazłszy się i ujrzawszy naokoło siebie tyle luda, rzekł głośno:
– Zdaje się, że te ciury chcą, abym z nimi oblał moje przybycie i wkupił się do znajomości. Słusznie. Utoczę im wina; ale nie wiem, czy im przypadnie do smaku.
Zaczem, podśmiechując się, rozpiął nadobny saczek i dobywając na światło dzienne swoją ampułkę, obsikał ich tak dotkliwie, iż utopił ich dwieście sześćdziesiąt tysięcy czterysta i osiemnaście, nie licząc kobiet i małych dzieci162.
Niejaka ilość zdołała się ocalić ucieczką z onego urynnego potopu. I kiedy znaleźli się na dachach uniwersyteckich spoceni, kaszlący, plujący i bez oddechu, dopieroż jęli kląć i złorzeczyć:
– A to kara boska, a to zaraza, niechże cię piorun spali, a gówno, gówno, gówno, a żebyś konał rok, a skonać nie mógł, a męko Pańska, a das dich Gots leyden schend, a na świętego Pafnucego, na świętego Kosmę i Damiana, a niech wszyscy diabli, niechże go licho porwie, na mą duszę, niech go kule biją, na jądra świętych młodzianków, na świętego Hiebura apostoła, na świętą Pytę, na święte Cycuszki męczenniczki, a to nas czysto ukąpał! Nie trza pary!
Od czego miasto nazwane zostało Paryżem (które przedtem zwano Lutecja, jako powiada Strabo, lib. IV, co znaczy po grecku Białogród, z powodu białości pośladków dam onego miasta); a jako że przy tym nowym nadaniu nazwy każdy z obecnych klął się na świętego swojej parafii, odtąd Paryżanie (jako że jest to ludek wielce mieszanego rodu) są z natury dobrzy pyskacze i tędzy juryści, i co nieco przemądrzali: o czym powiada Joaninus de Barranco, libro de Copiositate reverentiarum, iż nazwani są parrhesianie po grecku, co znaczy „o wyparzonej gębie”.
To zdziaławszy, Gargantua obejrzał wielkie dzwony pomieszczone w onych wieżach i zagrał na
159
160
161
162