Chłopi, Część czwarta – Lato. Reymont Władysław Stanisław
a niekiedy kajś376 pod strzechą zaświegotała jaskółka.
– By tak z miseczkę kwaszonego mleka la ochłódy! – westchnął dziad.
– Zarno377 wam przyniesę! – spokoiła go Józka.
– Dużoście dzisiaj wykrzyczeli? – zapytał Pietrek ciągnąc ospale łyżkę.
– Zmiłuj się, Panie, nad grzesznymi, a nie pamiętaj im dziadowskiej krzywdy! Bogać ta wiele! któren dziada obaczy, to w niebo pilnie patrzy albo skręca o staje. Zaś inszy wysuple ten grosz jaki, a rad by wziął resztę z dziesiątki! Z głodu przyjdzie zdychać.
– La378 wszystkich latoś379 ciężki przednówek380 – szepnęła Weronka.
– Prawda, ale na gorzałkę to nikomu nie zbraknie.
Józka wetknęła mu w garść michę, jął skwapliwie pojadać.
– Powiedali na smętarzu – ozwał się znowu – co Lipce mają się dzisiaj godzić z dziedzicem, prawda to?
– Dostaną, co im się należy, to może się i ugodzą – rzekła Hanka.
– A Miemce się już wyniesły, wiecie? – wyrwał się Witek.
– Żeby ich morówka zdusiła! – zaklął wytrząsając pięścią.
– To i was pokrzywdzili?
– Zaszedłem do nich wczoraj z wieczora, to me psami wyszczuli. Heretyki ścierwy, psie nasienia. Pono Lipczaki tak im dopiekali, że musiały uciekać! Ze skóry bym takich obłupiał, do żywego mięsa – pogadywał, sielnie wygarniając z miski, a skończywszy napasł swojego pieska i jął się dźwigać z przyźby.
– Żniwna pora, to pilno wam do roboty – zaśmiał się Pietrek.
– A pilno; łoni381 było nas na odpuście sześciu wszystkiego, a dzisia ze trzy mendle sie wydziera, jaże uszy puchną.
– A przyjdźcie na noc – zapraszała Józka.
– Niech ci Jezus da zdrowie, co pamiętasz o sierocie.
– Sierota jucha, a kałdun to już ledwie udźwignie – przekpiwał Pietrek patrząc, jak się toczył środkiem drogi, grubachny kiej382 kłoda, i kijaszkiem macał przeszkody.
Chałupa też wkrótce opustoszała, kto przyległ w cieniu, bych się przespać, to już chrapał, a reszta poszła na odpust.
Przedzwonili na nieszpór. Słońce się już galancie kłoniło ku zachodowi, upał jakby ździebko383 sfolżał384, to chociaż jeszcze sporo wypoczywało pod chałupami, ale już coraz więcej ludzi schodziło się na plac przed kościołem, pomiędzy kramy i budy.
Józka poniesła się z dzieuchami kupować obrazki, a głównie, bych się napatrzyć do syta owym wstęgom, paciorkom i drugim cudom odpustowym.
Katarynka znowu zagrała, dziady jęły posobnie wyciągać, brzękając w miseczki, a gwary podnosiły się z wolna, przepełniając całą wieś, że huczało jakoby w tym ulu przed wyrojem.
Każden bowiem był syty i wypoczęty, to rad385 się stowarzyszał a cieszył spółecznie; kto poredzał z przyjacioły, kto jeno ślepie na wszyćko386 roztwierał szeroko, kto się aby cisnął, kaj się drugie cisnęły, kto i na ten kieliszek pociągał z kumami, któren zaś szedł do kościoła lebo387 i siedział gdziesik388 w cieniu deliberując389 o różnościach, a wszystkich zarówno rozpierała jednaka radosna lubość odpustowania. I nie dziwota, jakże, toć każden wymodlił się i nawzdychał do woli, napatrzył onym pozłotom, światłom, obrazom i innym świętościom; wypłakał się rzetelnie, nasłuchał organów i śpiewań, a jakby się cały wykąpał w onym święcie, duszę oczyścił a skrzepił390, narodu różnego zobaczył, wspominków nazbierał i zbył się chociaż na ten dzień jeden wszelakich turbacji391!
To i obycznie, co gospodarze najpierwsze czy biedota, komorniki czy proste dziadygi, a wszystko się weseliło pospólnie, czyniąc taki rozgwarzony i rozkolebany gąszcz kole kramów, że i przecisnąć się tam było niełacno392. A juści, co najrozgłośniej gadały kobiety gnietąc393 się jedna przez drugą do bud, abych chociaż się dotknąć i napatrzyć onych śliczności.
Szymek był właśnie kupił Nastusi bursztyny, wstęgów i chustkę czerwoną, przystroiła się zaraz, i chodzili od kramu do kramu trzymając się wpół, radośni wielce i jakoby pijani uciechą.
Łaziła z nimi Józka, targując jeno i oglądając różnoście porozkładane na stołach, a coraz i z żałosnym wzdychaniem przeliczała tę swoją mizerną złotówczynę.
Jagusia plątała się kajś394 niedaleko od nich, udając, że nie spostrzega brata. Chodziła sama, dziwnie smutna i zgnębiona. Nie cieszyły jej dzisiaj ni te rozwiane wstęgi, ni granie katarynki, ni ten ścisk i wrzaski. Szła z drugimi, porwana tłokiem, i tam stawała, kaj insi stawali, tam dreptała, kaj ją pchali, nie wiedząc całkiem, po co przyszła i dokąd idzie.
Przysunął się do niej Mateusz i szepnął pokornie:
– Dyć mnie nie goń od siebie.
– Hale, odpędzałam cię to kiedy?
– Abo raz! Nie sklęłaś me to, co?
– Niepoczciwie rzekłeś, to i musiałam. Któż me… – przymilkła nagle.
Jasio przeciskał się z wolna przez tłumy w jej stronę.
– I on na odpust! – szepnął Mateusz wskazując księżyka, któren się bronił ze śmiechem, aby go nie całowali po rękach.
– Kiej dziedzicowy syn! Jak się to wybrał! Dobrze baczę395, jak to jeszcze niedawno wyrywał396 za krowimi ogonami.
– A juści, gdzieby zaś taki krowy pasał – przeczyła niemile dotknięta.
– Rzekłem. Pamiętam, jak go to raz organista sprał, że krowy puścił w Pryczkowy owies, a sam se spał kajś pod gruszą…
Jaguś odeszła i chociaż nieśmiało, przepychała się ku niemu, roześmiał się do niej, ale że patrzeli w niego kiej w tęczę, odwrócił oczy i nakupiwszy w kramie obrazików, zaczął je rozdawać dzieuchom i kto chciał.
Stanęła naprzeciw kiej wryta, zapatrzona w niego rozgorzałymi oczami, a z warg czerwonych polał się cichy, lśniący pośmiech, słodziuśki niby te miody.
– Naści, Jaguś, swoją patronkę – wyrzekł wtykając jej obrazik, ręce się ich spotkały i rozbiegły kiej sparzone.
Wzdrygnęła się, nie śmiejąc ust otworzyć. Mówił jeszcze cosik397, ale jakby utonęła w jego oczach i nic prawie nie pomiarkowała398.
Rozdzieliła ich gęstwa, że schowawszy
376
377
378
379
380
381
382
383
384
385
386
387
388
389
390
391
392
393
394
395
396
397
398