Chłopi, Część czwarta – Lato. Reymont Władysław Stanisław

Chłopi, Część czwarta – Lato - Reymont Władysław Stanisław


Скачать книгу
niejeden omackiem szukał kieliszka i drugą ręką kuma obejmował za szyję, bełkocząc skołczałym ozorem. Zaś poniektóry jeszcze niekiedy wyciągnął tę żałobną nutę i wypominać próbował, ale już nikto162 nie wtórował ni słuchał, wszyscy bowiem gwarzyli stowarzyszając się do upodoby, świarcząc sobie przyjacielstwa i raz wraz przepijając, a co skorsi do kieliszka wymykali się chyłkiem i wiedli ku karczmie. Tylko jeden Jambroż był dzisia zgoła niepodobny do siebie. Juści, co pił tyla co i drugie, a może i więcej, gdyż sam się przymawiał o gorzałkę, ale siedział kajś w kącie srodze zwarzony, oczy cięgiem przecierał i ciężko wzdychał.

      Trącił go któryś i na ucieszne powiadki wyciągał.

      – Nie ruchaj163164, bom żałosny! – odburknął – pomrę wnet, pomrę… Psi165 po mnie jeno zawyją i baba w garnek rozbity zadzwoni – mamrotał płaczliwie. – Jakże, toż przy chrzcie Macieja byłem!… Na jego weselu tańcowałem! Ojców jego chowałem! Dobrze pamiętam! Mój Jezu, i tylachno już różnego narodu oklepałem, tylum już przedzwaniał… A teraz pora na mnie!…

      Podniósł się nagle i wyszedł prędko do sadu; Witek potem powiedział, jako stary siedział za chałupą do późna i płakał…

      Juści, co się nim nikto nie zaturbował166, każden bowiem miał dosyć swoich turbacji, a przy tym już na samym zmierzchu przyszedł najniespodzianiej ksiądz wraz z dziedzicem.

      Proboszcz pocieszał łaskawie sieroty, głaskał dzieci, a zgwarzając się z gospodyniami chętliwie nawet popijał herbatę, którą mu Józka podała, zaś dziedzic pogadawszy z tym i owym o różnościach, wziął od kowala kieliszek, przepił do wszystkich i powiedział do Hanki:

      – Jeśli komu żal Macieja, to mnie z pewnością najwięcej, bo żeby teraz żył, to bym się ze wsią ugodził dobrowolnie. Może i dałbym, czegoście pierwej chcieli!… – ozwał się głośniej, tocząc dokoła oczami. – Ale mam to z kim pomówić? Przez komisarza nie chcę, a ze wsi nikt pierwszy się nie zgłasza!…

      Słuchali w skupieniu, rozważając każde jego słowo.

      Mówił jeszcze coś niecoś i zagadywał, ale jak do tego muru, żaden bowiem nie dał się za ozór pociągnąć i nawet pyska nie ozwarł, jeno przytakiwali, skrobiąc się po łbach a spozierając po sobie znacząco, że widząc, jako nie poredzi167 przełamać tej czujnej ostrożności, wywołał księdza i poszli odprowadzeni całą hurmą aż w opłotki.

      Po ich odejściu jęli168 się dopiero dziwować a głowić wielce.

      – No, no, żeby sam dziedzic przyszedł na chłopski pogrzeb.

      – Potrzebuje nas, to bakę świeci – powiedział Płoszka.

      – A czemu to nie miał przyjść z dobrego serca, co? – bronił Kłąb.

      – Lata masz, aleś rozumu nie nabrał. Kiedyż to dziedzic przyszedł do wsi z przyjacielstwem, kiedy?

      – Coś w tym być musi, że tak zgody szuka!

      – Ano co, że mu jej potrza barzej niźli nam.

      – A my możemy se poczekać, możemy! – wołał pijany Sikora.

      – Wy możecie, ale drugie nie mogą! – wrzasnął zeźlony Grzela, wójtów brat.

      Jęli się już kłócić a przemawiać, bo jeden prawił swoje i drugi też swego dowodził, a trzeci obu się przeciwił, zaś insi mamrotali:

      – Niech odda bór i ziemię, to zrobim zgodę.

      – Nie potrza zgody, nowe nadziały przyjdą, to i tak wszystko będzie nasze. Niech psiachmać z torbami pójdzie za krzywdę naszą.

      – Żydy go duszą, to chłopów o pomoc skomle.

      – A przódzi to ino wiedział krzyczeć: z drogi, chamie, bo batem!

      – Mówię wama, nie wierzta dziedzicowi, bo każden z nich jeno zdradę chłopskiemu narodowi gotuje – wołał któryś barzej napity.

      – Słuchajta no, gospodarze! – zakrzyknął naraz kowal. – Powiem wam mądre słowo: jak zgody dziedzic chce, to potrza z nim tę zgodę zrobić i brać, co się da, nie czekając gruszków na wierzbie.

      Na to powstał Grzela, wójtów brat, i zawołał:

      – Święta prawda! Chodźta do karczmy, tam się naradzim.

      – A ja stawiam la169 całej kompanii – dodał ochotnie kowal.

      Wywiedli się pokrótce całą kupą w opłotki. Zmierzchało się już ździebko, bydło szło z pastwisk i po całej wsi roznosiły się poryki, gęgoty, fujarek piskające przebierania i te dziecińskie śpiewy i wrzaski.

      A chłopi mimo kobiecych jazgotań i sprzeciwiań poszli całą gromadą ku karczmie, tylko jeden Sikora, co ostawał nieco za drugimi, chytał się płotów i cosik długo przy nich grdykał.

      Długo ich było słychać, tak się prowadzili szumnie, ile że to już niejeden, bych sobie ulżyć, piosneczką huknął albo i krzykał z gorącości.

      Zaś u Borynów, skoro uprzątnęli po gościach i przyszedł ciemny wieczór, zrobiło się jakoś dziwnie cicho, pusto i smutnie.

      Jagusia tłukła się po swojej izbie kiej ten ptak po klatce i co trocha leciała do Hanki, ale widząc, jako wszyscy chodzą osowiali a strapieni, uciekała bez jednego słowa.

      Juści, co w chałupie było jak w grobie, a kiej obrządzili gospodarstwo i zjedli kolację, to chocia śpik morzył każdego, a nikt się z izby nie kwapił ruszać. Siedzieli przed kominem zapatrzeni w ogień i trwożnie nasłuchujący każdego szmeru.

      Wieczór był cichy, tylko niekiedy wiater przegarnął i zaszumiały drzewa, czasem zatrzeszczały płoty, brzęknęły szyby lub Łapa zawarczał, jeżąc się groźnie, a potem wlekły się długie, nieskończone, zgoła grobowe cichoście170.

      Oni zaś siedzieli rozdygotani coraz barzej, a tak strwożeni, że raz po raz ktoś się żegnał i pacierz zaczynał roztrzęsionymi wargami, bo już wszystkim się widziało, jako cosik się gdzieś rusza, że chodzi po górze, jaże belki trzeszczą, że słucha pode drzwiami, że w okna zagląda i obciera się o ściany, to jakby ktoś klamki zatargał i ciężko stąpający obchodził całą chałupę.

      Słuchali bledzi171, z zapartym tchem, zgoła nieprzytomni.

      Naraz koń zarżał we stajni, Łapa ostro zaszczekał i rzucił się ku drzwiom, Józka nie mogąc już wstrzymać krzyknęła:

      – Ociec! Laboga, ociec! – i zapłakała strachliwie.

      Na to Jagustynka strzepnęła palcami trzy razy i rzekła ważnie:

      – Nie bucz, przeszkadzasz duszy odejść w spokoju; płacze ją ano trzymają przy ziemi. Wywrzyjcie drzwi, niech se ta wędrownica odleci na Jezusowe pola… Niech się poniesie w spokojności.

      Otwarli drzwi, w izbie przycichło i jakby zamarło, nikt się nie poruszył, tylko rozpalone oczy latały, Łapa jeno przewąchiwał kąty, skamlał niekiej172, kręcił ogonem i jakby się do kogoś przyłaszał, że już teraz wszyscy czuli najgłębiej, jako to gdziesik pomiędzy nimi błąka się dusza zmarłego.

      Aż Hanka zaśpiewała rozdygotanym, zduszonym głosem:

      Wszystkie


Скачать книгу

<p>162</p>

nikto (gw.) – nikt. [przypis edytorski]

<p>163</p>

ruchać (daw., gw.) – ruszać. [przypis edytorski]

<p>164</p>

(gw.) – mię; mnie. [przypis edytorski]

<p>165</p>

psi (daw., gw.) – psy. [przypis edytorski]

<p>166</p>

zaturbować się (daw., gw.) – zmartwić się. [przypis edytorski]

<p>167</p>

nie poredzi (gw.) – nie da rady. [przypis edytorski]

<p>168</p>

jąć (daw., gw.) – zacząć. [przypis edytorski]

<p>169</p>

la (gw.) – dla. [przypis edytorski]

<p>170</p>

cichoście (daw., gw.) – cichości (M.lm); cisze. [przypis edytorski]

<p>171</p>

bledzi (gw.) – bladzi. [przypis edytorski]

<p>172</p>

niekiej (gw.) – czasem. [przypis edytorski]