Lambro. Juliusz Słowacki
Lambro
Powieść poetyczna w dwóch pieśniach
Pieśń pierwsza
… Should we again provoke Our stronger, some worse way his wrath may find To our destruction; if there be in hell Fear to be worse destroy'd…..1
I
Falo błękitna, kołysz łódkę Greka,
Niech mu po morzu ściele księżyc złoty
Ścieżki obłędne, niech przed nim ucieka,
Gdy po tej drodze puści żaglów loty;
Kołysz go, falo, i łódkę Majnoty
W samotną morza obłąkaj krainę,
I tam mu powiedz: „Ja nosiłam floty
Na moich skrzydłach aż pod Salaminę2;
Płynęłam taką, jaką dzisiaj płynę”.
W Archipelagu zanieś go ostrowy3.
Tam góry chmurą owiane błękitną,
Na górach kolumn potrzaskane głowy;
Nad nimi wiecznie kwitnie laur różowy,
Pomarańczowe drzewa wiecznie kwitną
I śniegiem kwiatów zasypują gruzy.
A ludzie – cierpią, że umrzeć nie śmieli;
Twarz ich boleści rysem naznaczona.
Gdyby tu błysnął dawny wzrok Meduzy4,
Gdyby ci ludzie, jak są, skamienieli,
Ileż by nowych posągów przybyło,
Łamanych wiecznym bólem Laokona5.
Tu nad pomników i ludzi mogiłą
Księżyc posępny płynie co wieczora.
Gdy góry światłem błękitnym przeniknął,
Mgły zasłonami doliny ośnieżył,
Szuka posągów, które widział wczora6,
Do których twarzy wiekami przywyknął;
Blady – jak starzec, co na ziemi przeżył
Zagasłe, mrące co dnia dzieci koło;
Gdy wszyscy padną, gdy ostatni padnie,
Tak ma wiekami wyniszczone czoło,
Że się nie chmurzy żalem ani bladnie,
I nikt cierpienia z twarzy nie odgadnie.
II
Archipelagu wysp wieniec różowy
Lekkich kaików7 przerzynają wiosła.
Jak dawne nimfy, tak dziś te ostrowy,
Przed tureckimi uciekając gwałty,
Odmienne pierwszym biorą na się kształty.
Jak niegdyś Dafne8 w liść lauru porosła,
Tak dzisiaj Hydra9 zielona laurami.
Ipsara skalnym błyszczy stroma brzegiem,
Podobna córce głazowej Tantala1011,
Gdy pod nią śnieżna rozbija się fala,
Wiecznie od czoła wieńczonego śniegiem
Kryształowymi upłakana łzami.
Ipsarskie12 miasto, jak dłutem snycerza13
Ze skał ciemnego łona wydobyte,
Barwy ma szare, od tła nieodbite
I lasem masztów na poły schowane.
Gdzieniegdzie lekka minaretów wieża
Niesie pod niebo szczyty ołowiane.
Tam rzędy okien, od łuny zachodu
Jak mnogie lampy rozpalone, drżące,
Co chwila bladsze, co chwila gasnące,
Już zaszły mrokiem – ale szczyty grodu
Długo złociste miały słońcem dachy.
Ostatnie światło z ciemnością się starło…
Chociaż to miasto na pół obumarło,
Gwar słychać w mieście – bo bezludne gmachy
Głośniejszym odgłos odbijają echem;
Gwar smutny – rzadko pomieszany śmiechem
I tajemniczy jako te odgłosy,
Które wiatr z martwej muszli wydobywa.
W głębiach haremów14 lśniące perłą rosy
Palą się róże – smutno słowik śpiewa;
Przez szczyty murów na ciche ulice
Wonnych akacji zwieszają się kwiaty;
Czasem pochodnia błyśnie spoza kraty;
Księżyc turbanu olśni bawełnicę15.
To Turek dąży w znajomą gospodę,
Co inne gmachy przenosi wytworem;
Gdzie wielkie kotły wrącą źródeł wodę
Leją w kanały złotym dziwotworem;
Ta z kłębem pary wytryska w fontanny
I wieczną walkę z zimną siostrą toczy,
Opryska warem, parą ją omroczy,
Wprzód nim zezwoli iść do wspólnej wanny.
Tam woń arabskich napojony duchem
Przechodzi Turek w marmurowe sale;
Jedna za drugą wiążą się łańcuchem,
Kłamane dalej w zwierciadeł krysztale.
Tam Grek usłużny obiega wokoło,
Dla muzułmanów nie szczędzi ukłonu:
Do ziemi chyląc osiwiałe czoło
Nalewa mokkę w łono róż z Japonu;
Potem przed Grekiem stawia czarę z gliny,
Chowając aspra16, do czary nalewa
Napój z makowej tłoczony rośliny,
Co śmierć sprowadza17 – jak cień tego drzewa,
Które usypia snem głębokim zgonu.
Mrok spada w dymu stambulskiego chmurze,
Gdzieniegdzie tylko z Etrusków wazonu
Widać w połowie wychyloną różę;
Gdzieniegdzie błyszczą sztyletów głowice;
Tam nieruchome wyznańców18 turbany
Porosły kołem jak łąk tulipany;
Nad turbanami palą się księżyce.
III
Wchodzi
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18