Kroniki włoskie. Стендаль
Ranucego, mąciła okrutnie ta myśl, bardzo niezwykła w owej epoce i zwiastująca wysokie losy, które go czekały; powiadał sobie: „Helena musi się dowiedzieć, kim jestem.” Każdy inny mężczyzna w jego wieku i za jego czasów myślałby jedynie o tym, aby nasycić swoją miłość i wykraść Helenę, nie troszcząc się w żaden sposób o to, co się z nią stanie w pół roku później, ani też o mniemanie, jakie o nim zachowa.
Wróciwszy do Albano tego samego dnia, w którym obnosił wszędzie piękne ubranie przywiezione z Rzymu, Julian dowiedział się przez starego Scottiego, swego przyjaciela, że Fabio wyjechał konno do majątku, który ojciec posiadał o trzy mile stąd, nad morzem. Później zobaczył, iż pan Campireali idzie w towarzystwie dwóch księży ku wspaniałej alei dębowej; aleja ta okala brzeg krateru, na którego dnie leży jezioro Albano. W dziesięć minut później stara kobieta weszła śmiało do pałacu Campireali zachwalając owoce na sprzedaż; pierwszą osobą, którą spotkała, była Marieta, zaufana Heleny. Helena zarumieniła się po białka, otrzymując piękny bukiet. List w bukiecie był niezwykle długi; Julian opowiedział wszystko, czego doświadczył od owej burzliwej nocy; ale pod wpływem szczególnego wstydu nie śmiał wyznać tego, z czego każdy inny młodzieniec za jego czasów byłby tak dumny, a mianowicie, że jest synem junaka słynnego z przygód i że on sam odznaczył się już w niejednej potrzebie. Wciąż zdawało mu się, że słyszy, co by na to rzekł stary Campireali. Trzeba wiedzieć, że w szesnastym wieku młode dziewczyny, bliższe rozsądku republikańskiego, o wiele bardziej ceniły człowieka za to, czego dokonał sam, niż za bogactwa jego rodziny lub sławne czyny przodków. Ale pojęcia te miały zwłaszcza dziewczęta z ludu, panny z zamożnych lub szlachetnych domów lękały się rozbójników i – rzecz zupełnie naturalna – miały w estymie szlachectwo i dostatek. Julian zakończył tymi słowy:
Nie wiem, czy przyzwoite suknie, które przywiozłem z Rzymu, pozwolą Ci zapomnieć zniewagi, którą osoba posiadająca Twój szacunek zbezcześciła mnie niegdyś z powodu mego mizernego wyglądu; mogłem się zemścić, honor mi to nakazywał; nie uczyniłem tego przez wzgląd na łzy, jakie moja zemsta wycisnęłaby ubóstwianym oczom. To może Ci dowiedzie – jeśli na me nieszczęście wątpiłabyś jeszcze – że można być biednym, a mieć szlachetne uczucia. Poza tym mam Ci wyznać straszliwą tajemnicę; z największą łatwością przyszłoby mi ją zwierzyć wszelkiej innej kobiecie, ale – nie wiem czemu – drżę, kiedy ją mam wyznać Tobie. Może ona w jednej chwili zniweczyć Twoją miłość; nie wystarczyłoby mi żadne zaklęcie. Chcę czytać w Twoich oczach wrażenie, jakie sprawi to wyznanie. W najbliższych dniach, skoro noc zapadnie, spotkam się z Tobą w ogrodzie za pałacem. Tego dnia Fabia i ojca nie będzie w domu; kiedy zyskam pewność, iż mimo ich wzgardę dla licho odzianego młodzieńca nie zdołają nam przerwać trzech kwadransów lub godziny rozmowy, zjawi się pod oknami człowiek pokazujący dzieciakom ulicznym oswojonego lisa. Następnie, kiedy wydzwonią Anioł Panski, usłyszysz w oddali strzał z muszkietu; wówczas zbliż się do ogrodowego muru; jeśli nie będziesz sama, zaśpiewaj. O ile nic nie przerwie ciszy, niewolnik Twój zjawi się drżący u Twoich stóp i opowie Ci rzeczy, które może Cię przejmą zgrozą. Oczekując tego rozstrzygającego i straszliwego dla mnie dnia, nie ośmielę się podać Ci już bukietu o północy; ale koło drugiej w nocy przejdę śpiewając, a Ty stojąc na balkonie upuścisz może kwiat uszczknięty Twą ręką. Będą to może ostatnie znaki przychylności, jakich użyczysz nieszczęśliwemu Julianowi.
W trzy dni później ojciec i brat Heleny udali się konno do majątku nad morzem; mieli stamtąd wyruszyć tuż przed zachodem słońca, aby być z powrotem koło drugiej. Ale gdy chcieli wyjeżdżać, nie tylko ich dwa konie, ale wszystkie konie na folwarku znikły. Zdziwieni tą zuchwałą kradzieżą szukali koni, które znaleźli dopiero nazajutrz w lesie nad morzem. Panowie Campireali musieli wracać do Albano na chłopskim wozie zaprzężonym w woły.
Kiedy tego wieczora Julian znalazł się u kolan Heleny, było prawie zupełnie ciemno. Biedna dziewczyna była szczęśliwa z tej ciemności; pierwszy raz była w towarzystwie tego człowieka, którego kochała tkliwie, który to wiedział, ale z którym nigdy nie wymieniła ani słowa.
Jedno spostrzeżenie dodało jej nieco odwagi: Julian był bardziej blady i drżący od niej. Widziała go u swoich kolan.
– Doprawdy, nie jestem w stanie mówić – rzekł do niej.
Mieli kilka chwil bardzo szczęśliwych: patrzyli na siebie, ale nie mogli wymówić słowa, nieruchomi jak pełna wyrazu grupa z marmuru. Julian klęczał trzymając Helenę za rękę; ona z pochyloną głową przyglądała mu się ze skupieniem.
Julian wiedział, że w myśl rad przyjaciół, młodych rozpustników rzymskich, powinien był pokusić się o coś; ale wzdrygnął się przed tą myślą. Ze stanu ekstazy, najwyższego szczęścia, jakie może dać miłość, obudziła go ta myśl: czas uchodzi szybko, ojciec i brat zbliżają się do pałacu. Uczuł, iż przy swoich skrupułach nie zazna trwałego szczęścia, póki nie uczyni owego straszliwego wyznania, które jego rzymskim przyjaciołom zdawałoby się ciężką głupotą.
– Wspomniałem ci o wyznaniu, którego może nie powinien bym czynić – rzekł wreszcie. Zbladł mocno; dodał z trudem, jak gdyby brakło mu oddechu: – Może sprawię, iż pierzchną te uczucia, których nadzieja jest moim życiem. Sądzisz, że jestem biedny; to nie wszystko: jestem bandytą i synem bandyty.
Na te słowa Helena, córka bogacza i żywiąca wszystkie obawy swej kasty, uczuła, że mdleje; bała się, że upadnie. „Jakie by to było straszne dla biednego Juliana! – pomyślała. – Przypuści, że nim gardzę. Był u jej kolan. Aby nie upaść, oparła się o niego; niebawem padła bezprzytomna w jego ramiona. Jak czytelnik widzi, w szesnastym wieku lubiano w historiach miłosnych dokładność; a to dlatego że nie sądzono ich rozumem, ale odczuwano wyobraźnią, a uczucia czytelnika zlewały się z uczuciami bohaterów. Dwa rękopisy, z których czerpię, a zwłaszcza ten, który zawiera pewno zwroty właściwe dialektowi florenckiemu, podają najszczegółowiej historię wszystkich schadzek, które nastąpiły. Niebezpieczeństwo tłumiło w młodej dziewczynie wyrzuty. Często niebezpieczeństwa były ogromne, ale jedynie rozpalały one te dwa serca, dla których wszystkie wzruszenia płynące z ich miłości były szczęściem. Niejeden raz Fabio i jego ojciec omal ich nie zaskoczyli. Byli wściekli, sądząc, że z nich zadrwiono; głos publiczny powiadał im, że Julian jest kochankiem Heleny, a mimo to nic nie mogli dostrzec. Fabio, młodzieniec porywczy i dumny, namawiał ojca, aby kazać zabić Juliana.
– Póki on będzie na świecie – powiadał – życie siostry znajduje się w strasznym niebezpieczeństwie. Kto nam zaręczy, że w pierwszym momencie honor nie zmusi nas do ubroczenia rąk w krwi tej zatwardziałej? Doszła do tego zuchwalstwa, że nie zapiera się już swej miłości; widziałeś, ojcze, że na twoje wyrzuty odpowiada jedynie tępym milczeniem; wierzaj, to milczenie jest wyrokiem śmierci na Juliana Branciforte.
– Pomyśl, kim był jego ojciec – odpowiadał pan Campireali. – Oczywiście, nic łatwiejszego dla nas niż udać się na pół roku do Rzymu, a przez ten czas Branciforte zniknie. Ale kto nam zaręczy, czy jego ojciec, który mimo swych zbrodni był człekiem dzielnym i szczodrym, szczodrym tak, że zbogacił wielu swych żołnierzy, a sam został biedny, kto nam zaręczy, że jego ojciec nie ma jeszcze przyjaciół, czy to w kompanii księcia Monte Mariano, czy w kompanii księcia Colonny, który często obozuje w lasach Faggiola, o pół mili od nas. W takim razie wymordowano by nas bez pardonu, mnie, ciebie, może i twoją nieszczęśliwą matkę.
Te częste rozmowy ojca z synem niezupełnie były obce Wiktorii Carafa, matce Heleny, i doprowadziły ją do rozpaczy. Wynikiem dyskusji między Fabiem a ojcem było, iż niegodne jest ich honoru cierpieć spokojnie pogłoski obiegające w Albano. Skoro nie było bezpieczne sprzątnąć młodego Branciforte, który z każdym dniem stawał się zuchwalszy i co więcej, ubrany obecnie we wspaniałe szaty, posuwał bezczelność do tego stopnia, iż publicznie zagadywał Fabia lub nawet samego pana Campireali, trzeba było obrać jedną