Kasrylewka. Szolem-Alejchem

Kasrylewka - Szolem-Alejchem


Скачать книгу
pan popatrzy, co to za pończochy. Co pan powie na przykład na tę parę?

      – Na miłość boską! – krzyczę – Nie potrzebuję pończoch!

      – Oto leżą przecież – powiada ona – u was na stole!

      – Te pończochy to ja sam przywiozłem na sprzedaż.

      Towarzyszę Żydówce do samych drzwi. Zamykam je na klucz w obawie, że znowu ktoś przyniesie mi pończochy. Nagle ktoś puka.

      – Kto tam?

      – To ja – odpowiada ktoś zza drzwi.

      – Co za „ja”? – boję się otworzyć drzwi. Znowu mogą się pojawić sprzedawcy pończoch. – Kto puka?

      – Dawid – rozlega się głos zza drzwi.

      – Jaki Dawid?

      – Dawid Szpan.

      – Co za Dawid Szpan?

      – Dawid Szpan. Komisjoner.

      – W jakiej sprawie? Może pończoch?

      – Pan potrzebuje pończoch? Już lecę do sklepów i przynoszę.

      – Nie! Nie! Nie potrzebuję pończoch.

      Otwieram drzwi i natykam się na Noacha.

      Jest obładowany bułkami, obwarzankami, ciastkami, plackami i naleśnikami.

      – Dla kogo tyle prowiantu?

      – Co się pan będzie martwił? Psom się tego, uchowaj Boże, nie wyrzuci. Są, bez uroku, tacy, co zjedzą. Ja sam mam sześć gęb w domu. Ponadto dwie obce sieroty. Powiedz pan lepiej, co z pana za dziwne stworzenie? Pan potrzebuje pończoch i nic mi o tym nie mówi? To aż trzeba było prosić Dawidka Szpana?

      – Kto go prosił – powiadam – aby przyniósł pończochy?

      – Nie wiem, kto prosił – powiada Noach. – Ja go na pewno nie prosiłem. Dawidek-złodziej przyniesie panu takie pończochy, że będzie na co patrzeć! Kasrylewskie pończochy!

      Przy tych słowach wchodzi masywny Żydek o czerwonych policzkach. Twarz spocona, fajka-cybuch w ustach. Bez zbędnych ceregieli biorę go za rękę i pokazuję mu drzwi.

      – Idź pan sobie do wszystkich diabłów wraz ze swoimi pończochami. Nie potrzebuję pończoch.

      – Na litość boską! – portier Noach jest przerażony. – Kogo pan wyrzuca? To przecież nasz gospodarz, właściciel hotelu.

      – Ach, tak. Proszę wybaczyć – witam go serdecznie i przystawiam mu krzesło. – Myślałem, że pan jest tym Żydem, który poleciał po pończochy. Masz ci nieszczęście. Zarzucono mnie pończochami. Istny potop pończoch. Siadajcie. Bardzo proszę.

      – Dziękuję, chętnie – powiada do mnie gospodarz. Siada na krześle i pyka fajkę.

      – Skąd Żyd przybywa? Może z Jehupca? Mam tam znajomka. To znaczy mój znajomek już właściwie nie mieszka w Jehupcu. Już dawno temu stamtąd wyjechał. Obawiam się, że już będzie osiemnaście lat, jak się wyprowadził z Jehupca. Może nawet dziewiętnaście. Przeprowadził się do Odessy, do krewnych, którzy mają tam skład pszenicy. Dwa składy – jeden w Odessie, drugi w Mikołajewsku. Odeski interes niczego sobie. Dobrze prosperuje. Mikołajewski jest teraz bity, nawet bardzo. Bije go na głowę Teodozja. A wszystko przez to, że w Teodozji zbudowano port. Teodozja stała się dziś miastem, co się zowie. W Teodozji też mam znajomych. Powiadają, że to piękne miasto.

      Widzę, że zapowiada się na długą historię. Na historię bez końca. Udaje mi się wtrącić:

      – O co to chciałem pana zapytać? Aha! Już wiem. Dlaczego pan nazwał swój hotel „Turkalią”?

      – Pamiętam jeszcze Teodozję – odpowiada gospodarz. – Pamiętam ją jako miłe miasteczko. Ja sam, rozumie pan, jestem stamtąd. Tamtejszy, besarabski. Pochodzę z Besarabii39, z małego miasteczka Dubosady. To znaczy urodziłem się w Bełcu. A pan szanowny był kiedyś w Bełcu? Fajne miasto z tego Bełca. Ale nie umywa się do Kiszyniowa.

      – Tere fere kuku – wtrąca się portier Noach. – Może pan z gospodarzem rozmawiać trochę głośniej. Słuch ma popsuty. Głuchy jak pień.

      Przysuwam się jak najbliżej do gospodarza i krzyczę mu wprost do ucha:

      – Pytam się, dlaczego wasz hotel ma tak dziwną nazwę.

      – Czemu pan tak krzyczy? Nie jestem głuchy. Dziwna nazwa, powiada pan? Co w niej dziwnego? „Italia” jest dobra? „Portugalia” to dobrze? A „Turkalia” pochodzi od Turka. A więc, na czym to ja się zatrzymałem? Na Kiszyniowie. A ludzie? U nas, w Besarabii, słyszy pan, to zupełnie inni ludzie. I jada się tam zupełnie inaczej. Gdy zasiadają do stołu, to zaczynają od wspaniałych ryb ze wspaniałej rzeki. Po tym – dobry, tłusty kawałek kade. Po nim zaś podają na dużym talerzu wspaniałą mamałygę40, którą kroją wszerz długą nicią. Potem podają świeże i gorące pampuszki41. Zapija się je prawdziwym winem besarabskim. Zakąskę do tego stanowi nahut, czyli cudowny groch.

      Przy tej okazji gospodarz oblizuje się i dodaje mi apetytu do jedzenia. W czasie, gdy gospodarz opowiada o potrawach besarabskich, rozlega się śpiew litewskiego kantora:

      I cieszę się z twe-

      go królestwa stra-

      żnicy soboty, głosiciele

      jej rozkoszy.

      A chór rozdziela się na dwie grupy. Jedna grupa śpiewa:

      Turarirł! Turarirł!

      Turarirł! Turarirł!

      Druga grupa podtrzymuje:

      Pim-pom!

      Pim-pom!

      Pim-pom!

      Z kolei z drugiej strony słychać śpiew aktiejorów:

      Nóżki, ach nóżki,

      I nóż-ki!

      I ży-we

      Nóż-ki, ach nóżki!

      Taki rok na mnie.

      Również posługacz, który czyści buty za moimi drzwiami, raz po raz pluje w szczotkę i zawodzi piosenkę:

      Mam ja teściową,

      Ma ona zię-zię-cia,

      Bije on jej córkę

      I drży przy tym zięć.

      Tuż po śpiewie słychać głos Żydówki, która klnie i beszta swego męża. To gospodyni szuka we wszystkich pokojach naszego gospodarza. Nie przestaje kląć. Wyrzuca z siebie jakieś dziwne i nietypowe przekleństwa. Wszystkie niemal kończą się rymami:

      – Cholerę w bok. Zmartwień na rok. Udar do głowy i cios mu morowy. Niechaj ogień go pali. Niech płomień go smali!

      – Pan będzie jadł z gospodarzem i gospodynią? Czy też w restauracji – pyta mnie portier Noach.

      – W restauracji! W restauracji!!

      Rozdział III. Kasrylewskie restauracje

      „Koszer – Tu są smaczne, świeże i koszerne potrawy – Sara Indyk.” Przeczytawszy takie ogłoszenie wspinam się czym prędzej po stromych, śliskich schodach na drugie piętro czerwonej, nagiej kamienicy. Nie zwracam uwagi na to, że zapachy dochodzące z kuchni nie są zbyt przyjemne dla nosa. Pusty żołądek nie przebiera.

      – Gdzie tu można zobaczyć Sarę Indyk? – pytam o to starego Żyda o żółtej twarzy, który siedzi na podłodze


Скачать книгу

<p>39</p>

Besarabia – kraina historyczna, obecnie stanowiąca część Mołdawii i Ukrainy. [przypis edytorski]

<p>40</p>

mamałyga – potrawa z mąki kukurydzianej. [przypis tłumacza]

<p>41</p>

pampuszki a. pampuchy – placki drożdżowe gotowane na parze. [przypis edytorski]