Baśń o Aladynie i o lampie cudownej. Bolesław Leśmian

Baśń o Aladynie i o lampie cudownej - Bolesław Leśmian


Скачать книгу
śnie, jeszcze na brzegach Afryki. Tyś mi jeden pozostał na świecie. Wprawdzie pozostała mi nadto twoja matka Maruda, wdowa po moim ukochanym bracie. Wszakże w twarzy jej nie znajdę tego podobieństwa, które znalazłem w twojej. Mimo to kocham twą matkę, ponieważ była żoną mego brata. Idź do niej i powiedz, że odwiedzę ją jutro; a tymczasem daję ci kilka dukatów, bo wiem, że jesteście w potrzebie. A więc – do jutra, mój miły Aladynie!

      Roeoender na pożegnanie ucałował Aladyna w czoło, pomiędzy oczy, Aladyn zaś pokłonił mu się i pobiegł do domu, ściskając w garści dukaty, otrzymane od czarodzieja.

*

      Maruda siedziała w chałupie smutna, myśląc nad tym, jak tu i skąd dostać kawałek chleba. Sprzedała już wszystkie niemal sprzęty, i wnętrze chałupy świeciło pustkami.

      Nagle ujrzała przez okno Aladyna, który biegł wesoło, uśmiechając się i podskakując.

      Po chwili Aladyn wbiegł do chałupy, stanął przed matką i, oddając jej złote dukaty, zawołał:

      – Nie martw się, matko, bo mamy teraz dość pieniędzy. Starczą nam na dni kilka albo i więcej. Kupimy za nie dużo chleba, mleka, mięsa i owoców i nasycimy głód, który nam dokucza.

      – Skąd masz te dukaty? – spytała Maruda.

      – Dał mi je mój własny stryjaszek – odpowiedział Aladyn.

      – Jaki stryjaszek? – spytała znowu Maruda.

      – Rodzony! – zawołał Aladyn. – Rodzony stryjaszek z Afryki! Bardzo miły i uczynny stryjaszek. Dziś właśnie przybył z Afryki do Chin i spotkał mnie na ulicy. Poznał mnie od razu, bo jestem jak dwie krople wody podobny do mego ojca. Ucieszył się serdecznie, ucałował mnie w czoło, pomiędzy oczy, i dał mi te dukaty, które ci przyniosłem. Obiecał, że jutro odwiedzi ciebie. Z niecierpliwością będę wyczekiwał dnia jutrzejszego, ażeby znów zobaczyć mego stryjaszka.

      – Opowiadanie twoje dziwi mnie bardzo! – rzekła Maruda. – Ojciec twój nie miał żadnego brata. Prócz tego nie jesteś wcale podobny z twarzy do twego ojca: on miał twarz człowieka poważnego i pracowitego, ty zaś masz twarz lenia i lekkoducha. Ponieważ jednak człowiek, którego przezywasz stryjaszkiem, ma zamiar odwiedzić mnie jutro, więc sama na własne oczy przekonam się, co to za jeden.

      Maruda wyszła na miasto, aby kupić chleba, mięsa i owoców za dukaty, które przyniósł Aladyn. Jedli oboje z apetytem, gdyż byli głodni. Potem, gdy noc nadeszła, położyli się spać, lecz zasnąć nie mogli – tak ich niecierpliwiło wyczekiwanie dnia jutrzejszego i odwiedzin owego człowieka, którego Aladyn nazywał stryjaszkiem, a którego Maruda nie chciała uznać za brata Mustafy.

*

      Wreszcie nastał dzień wyczekiwany.

      Maruda sporządziła sute jedzenie, aby gościa uraczyć godnie. Aladyn od rana stał we drzwiach i spoglądał na drogę, by zawczasu wybiec na spotkanie stryjaszka.

      Czekali oboje, czekali, aż się w końcu doczekali.

      Roeoender ukazał się na zakręcie ulicy. Spostrzegł go natychmiast Aladyn, pobiegł na spotkanie i zawołał:

      – Stryjaszku, stryjaszku! Chodź prędzej, bo czekamy na ciebie od rana i już nie mamy sił czekać dłużej. Matka moja aż pobladła z ciekawości, ja zaś aż poczerwieniałem z niecierpliwości.

      Roeoender uśmiechnął się dobrotliwie, ucałował Aladyna w czoło i wszedł z nim razem do wnętrza chałupy.

      Maruda pokłoniła się Roeoendrowi i nic nie rzekła.

      Roeoender pokłonił się Marudzie i rzekł te słowa.

      – Droga Marudo, żono mego brata, a moja bratowo! Zapewne Aladyn zdążył ci już powiedzieć, kto jestem, więc tym śmielej wchodzę do twego domu, jako brat twego męża, a stryj twego syna. Wiadomość o śmierci Mustafy rozpaczą napełniła moje serce. Bez odpoczynku i bez wytchnienia spieszyłem z Afryki do Chin w tej myśli, że zastanę go jeszcze przy życiu i zdążę się z nim pożegnać! Lecz zawiodły mnie nadzieje moje! Brat mój leży w grobie, i nigdy go już nie zobaczę! Jedynym moim życzeniem było odwiedzić to miejsce, tę ulicę, ten dom i ten pokój w domu, gdzie umarł mój ukochany Mustafa!

      – Mamy jeden tylko pokój w chałupie – odrzekła Maruda – toteż mąż mój w tym właśnie pokoju jadł, pracował, spał, rozmyślał i wreszcie umarł. Nie mógł umrzeć w innym pokoju, bo innego nie mamy.

      – Więc to w tym właśnie pokoju umarł mój biedny brat Mustafa! – zawołał Roeoender, załamując dłonie. – Pozwól mi, droga Marudo, obejrzeć dokładnie ten pokój, abym go mógł na zawsze przechować w pamięci.

      – Owszem! – rzekła Maruda – obejrzyj ten pokój i przechowaj go w pamięci.

      Roeoender z przesadną uwagą jął3 się przyglądać podłodze, ścianom i sufitowi, a potem rozpłakał się głośnym, przesadnym płaczem.

      – O mój bracie, mój biedny bracie! – zawodził chytry Roeoender. – Więc nic lepszego nie miałeś do roboty na tym świecie, jak właśnie umrzeć w tym samym pokoju, gdzieś jadł, spał, pracował i rozmyślał! Czemużeś nie dożył przynajmniej tej chwili, gdy ja osobiście przybyłem do Chin, aby cię pożegnać! Spokojniej byś umierał, otrzymawszy ode mnie ostatni pocałunek i ostatnie uściśnienie dłoni. Jaka szkoda, żeś mnie nie widział przed śmiercią i żeś nie zdążył nasycić swych konających oczu drogim ci widokiem mych rysów! Najnieszczęśliwszym chyba ze wszystkich ludzi na ziemi jest ten, co umiera w Chinach, posiadając brata w Afryce!

      Tak zawodził przebiegły Roeoender.

      Maruda uwierzyła w szczerość łez Roeoendra i, wzruszona jego zawodzeniami, sama płakać zaczęła.

      – O mój szwagrze z Afryki! – jęczała, dławiąc się od płaczu. – Nie wierzyłam dotąd, że jesteś bratem mego męża. Wszakże teraz widzę twoje łzy i ufam ci z całej duszy. Tak płakać potrafi tylko brat rodzony nad grobem rodzonego brata. Wprawdzie mąż mój za życia mówił mi kilka razy, że nie ma brata, ale zapewne rozumiał przez to, że znajdujesz się w Afryce i jesteś tak daleki, jakby cię wcale nie było. Lecz teraz nareszcie wróciłeś do Chin, do swej ojczyzny. Nie wątpię, że jesteś bratem mego męża, stryjem Aladyna i moim szwagrem. Proszę cię, obejrzyj raz jeszcze ten pokój, w którym umarł Mustafa, abyś mógł przechować go w swojej pamięci.

      Roeoender raz jeszcze obejrzał pokój i rzekł:

      – Obejrzałem już ten pokój tak dokładnie, że na zawsze mi pozostaną w pamięci jego ściany i sufit, i podłoga. Widzę tu jednak stół, zastawiony sutym jadłem. Zasiądźmy tedy do stołu, bo przypuszczam, że, czekając na mnie, nie jedliście dotąd obiadu. Zanim jednak do stołu zasiądziemy, chciałbym się dowiedzieć, na jakim miejscu zwykł był siadywać za życia mój brat Mustafa?

      – Mustafa – rzekła Maruda – siadywał zazwyczaj na ławie popod ścianą, ja zaś i Aladyn – po bokach stołu, na zydlach.

      – W takim razie – odparł Roeoender – niech ława zostanie pusta, niech nikt z nas na niej nie siada. Wy usiądźcie, jak dawniej, po bokach stołu, ja zaś usiądę naprzeciwko ławy i będę, jedząc, na ławę co chwila spoglądał, aby mieć wrażenie, że na ławie, jak dawniej, siedzi sam Mustafa i patrzy na nas dobrymi oczyma.

      Słysząc te słowa, Maruda znów się rozpłakała.

      Nawet Aladyn zaczął rękawem łzy z oczu ocierać.

      Wszyscy, płacząc, zasiedli do stołu.

      Wówczas Roeoender rzekł do Marudy:

      – Powiedz mi, moja Marudo, jakie właściwie rzemiosło uprawia Aladyn? Jest on już w tym wieku, kiedy każdy młodzieniec samodzielną pracą na chleb zarabia.

      Aladyn spuścił zawstydzone oczy, a Maruda


Скачать книгу

<p>3</p>

jąć (daw.) – tu: zacząć. [przypis edytorski]