Jak oczarować męża. Janice Maynard
szefa może tu być kluczem do sukcesu.
Wstał, przeczesał włosy palcami, obmył twarz i spojrzał w lustro. Nie wolno mu się nad sobą użalać, musi stawić czoło wyzwaniu.
Przedstawi jej swoją propozycję. Oczywiście będzie miała prawo odmówić. Jeśli to zrobi, trudno, trzeba będzie poszukać innego rozwiązania.
Zszedł na dół i zastał Lisette gawędzącą z leżącym w fotelu ojcem. Nigdy nie zapominała o konieczności dopieszczenia starszego pana.
Gerald Tarleton późno został ojcem, dlatego będąc zaledwie trzydziestolatkiem, Jonathan musiał opiekować się wiekowym starcem.
– Drzemka w środku dnia, synu? – powitał go ojciec. – Od tego to jestem ja!
– Cholernie rozbolała mnie głowa, ale już jest lepiej – wyjaśnił Jonathan.
– Naprawdę? – Lisette patrzyła na niego zatroskana.
– Naprawdę. Przepraszam cię, tato, ale muszę jeszcze omówić z Lisette parę spraw.
– Jasne. A ja muszę sprawdzić, czy gosposia przygotowała wszystko na wieczór. O szóstej chłopaki przychodzą na pokera.
„Chłopaki” to rówieśnicy Geralda. Jonathan cieszył się, że ojciec utrzymuje kontakty towarzyskie. Razem z Mazie zachęcał go do jak najczęstszego wychodzenia z domu. Zimą starszego pana dopadała depresja, ale teraz było już dużo lepiej.
– Załatwiłam sprawy, które mi zleciłeś – mówiła Lisette, gdy razem szli do jej gabinetu. – Jeśli to wszystko, widzimy się jutro rano w mieście.
Jonathan wpatrywał się w nią przenikliwie. Miała w sobie wszystko, co cenił w kobietach. Była ładna, dowcipna, uważna. Seksowna w nienarzucający się sposób. Co nim w tej chwili kieruje? Chęć uratowania rodzinnej firmy czy libido?
Zaraz się okaże.
Musiał jakoś zacząć, choć nie wiedział, jak ona zareaguje.
Ale cóż. Ona jest jedyną osobą spoza rodziny, której można zaufać. On musi więc tchnąć w nią wiarę, że da sobie radę na nowym stanowisku.
A może ten kiełkujący mu w głowie plan wcale nie jest taki mądry?
Lisette patrzyła na niego zaciekawiona.
– Muszę z tobą porozmawiać – zaczął ostrożnie. – Ale nie tu. I nie chodzi o pracę, przynajmniej nie wyłącznie.
– Nie rozumiem. – Była zdezorientowana. – Chcesz mnie zwolnić?
– Skądże! Zwariowałaś? Jak mógłbym zwolnić najlepszego pracownika, jakiego kiedykolwiek miałem?
– To o co chodzi?
Jonathan z trudem przełknął ślinę.
– Zgodzisz się zjeść ze mną kolację? Pojechalibyśmy gdzieś dalej, nie chcę, żeby ktoś nas widział. Sprawa jest dość delikatna. Nie chciałbym też, żebyś decyzję podjęła pod jakąkolwiek presją. Wiedz, że możesz odmówić.
Lisette ze zdziwieniem pokręciła głową.
– Jonathan, znam cię od dawna i chyba mogę zjeść z tobą kolację bez przyzwoitki. Chętnie wysłucham, co masz mi do powiedzenia. Domyślam się, że to coś ważnego.
– Dzięki.
– Mogę być tak ubrana? – spytała, omiatając wzrokiem swoją spódnice w kolorze khaki i bluzkę na ramiączkach.
Powoli pokiwał głową.
– Zamiast iść do restauracji, możemy urządzić sobie piknik w plenerze – stwierdził.
Przynajmniej nikt nas nie podsłucha, pomyślał.
– Mnie jest wszystko jedno – odparła. – Mam prowadzić? Bo ty jesteś po lekach.
– Nie trzeba, dam radę.
Szybko pożegnali się z Geraldem i wyszli z domu. Jonathan wrzucił do bagażnika SUV-a dwa leżaki. Dziwnie było jechać tak razem samochodem. Mowa ciała Lisette świadczyła, że dziewczyna nie czuje się pewnie.
A jemu jakoś nigdy nie szły pogawędki o niczym.
Po pół godzinie wjechali do rybackiej wioski i zaparkowali w pobliżu pomostu obok wiaty, gdzie posilali się miejscowi. Wzięli na wynos kosz krewetek, butlę lemoniady i pieszo udali się dalej.
– Obstawiałabym, że jesteś raczej fanem piwa, a nie lemoniady – ironizowała Lisette.
– Nie wolno popijać lekarstw alkoholem.
– Przepraszam, zapomniałam. – Skrzywiła się lekko.
Jonathan pamiętał, że niedaleko znajduje się niemal całkowicie wyludniona plaża. I nie pomylił się. Zresztą o tej porze dnia ludzie zazwyczaj wracali już do domów.
Przypływ właśnie się wycofał, zajęli więc miejsce obok niewielkiego basenu utworzonego w zagłębieniu lądu.
Od morza wiała lekka bryza. Na niebie pojawiały się pierwsze złotoróżowe przebłyski, choć do zachodu słońca pozostało jeszcze parę godzin.
W milczeniu rozłożyli leżaki i wypakowali jedzenie.
Jonathan westchnął. Całe jego życie upłynęło w okolicach Charlestonu. Woda, piasek, rytm przypływów i odpływów. Czuł, że to wszystko jakoś mu umknęło. Dlaczego tak dużo czasu spędzał w pracy?
Pewnie myślał, że morze będzie tu zawsze. Tyle że to samo nie dotyczy jego, Jonathana. On teraz swoje życie mierzyć musi w miesiącach, nie w latach. A potem przyjdzie kolej na tygodnie. Na dni…
Poczuł gniew. Nie chciał umierać. To niesprawiedliwe. Przecież dopiero zaczął żyć. Ale skoro już trzeba odejść, zrobi wszystko, by Lisette dalej czuwała nad tym, co zbudował swoją ciężką pracą.
Jadła w milczeniu, wpatrzona w horyzont. Ciekawe, o czym myśli?
Musi jej powiedzieć, co ma do powiedzenia, ale nie wiedział, jak zacząć. Każdy pomysł na pierwsze zdanie z miejsca wydawał mu się śmieszny.
Najchętniej pobiegłby teraz wzdłuż plaży i już nigdy się nie zatrzymał. Może ta blada pani z kosą by go wtedy nie dogoniła? A może to wszystko jest tylko złym snem?
– To było znakomite – odezwała się Lisette, pakując do torby pozostałe po posiłku resztki. – Powinnam już zawsze jeść kolację na plaży.
– Niezły pomysł.
Milczeli, ale wcale im to nie przeszkadzało. Szum oceanu koił zmysły, łagodził stres.
– Jaki to wielki sekret miałeś mi wyjawić, Jonathanie? – spytała w końcu Lisette, nie patrząc na niego.
– Mam guza mózgu – odparł obojętnym tonem, z trudem przezwyciężając sztywność szczęki. – To nieuleczalne.
Nie, to nie może być prawda. Poczuła w żyłach lodowate zimno. Odwróciła twarz w jego kierunku. Drżącą ręką objęła kolano.
– Poważnie?
Co za głupie pytanie. Przecież nikt nie żartuje z takich rzeczy.
– Jak najbardziej. – Zaśmiał się posępnie. – Dziś rano odebrałem wyniki badań.
– Tak mi przykro – wyszeptała.
– Nie wiem, ile życia mi zostało ani co mnie czeka, dlatego chciałem z tobą porozmawiać. Nie chcę na razie zawiadamiać rodziny. Pomyślałem, że mogłabyś odegrać rolę bezstronnego…
Zamilkł w poszukiwaniu odpowiedniego słowa.
–