Historya prawdziwa o Petrku Właście palatynie, którego zwano Duninem. Józef Ignacy Kraszewski
umiała. – Tam siedziała dopóki nieznalazła takiego, co się jéj dał powodować i téj był myśli dla dziecka co ona. – Stał mu tedy ów Klecha za pierwszą szkołę, potém ten sam jechał z nim w świat do szkół innych, aby się chłopię przecierało, – naostatek owemu ks. Marcinowi, gdy święcenia wziął dała plebanię i wieś do niéj za wierne usługi. —
Był teraz ks. Marcin proboszczem w Miechowie, i nic mu naganić nie mógł nikt, – bo, choć wówczas mało który pleban żony nie miał, on żył jako mnich, – około chwały Bożéj pracował wielce, tylko więcéj pono po siołach ludzi nauczał niż śpiewał w kościele, co mu drudzy za złe mieli.
Długo będąc chłopca nauczycielem, nabrał tego nałogu bakałarstwa i po wsiach dzikich apostołować chodził, – nawracał, – chrzcił, – a tęsknił do ludzi opuszczonych, do ślepych, aby im nieść światło…
Dwór Jaksowéj w Komorowie prawie z samych starych sług był złożony, z dawnych męża jéj ludzi lub dzieci ich. – Było tego dosyć, wolnego i niewolnego ludu, a nikt tam ani biedy, ani głodu nie zaznał, dostatek był zawsze, zbytku nigdy. – Sama pani to jadała i tém żyła, co jéj sługi. – Nosiła się ciągle na pół po męzku, w butach chadzając, w sukni krótkiéj, z nożem u pasa, przy czém, gdy w domu białą namitkę włożyła na głowę, niewiedziéć było, czy niewiastę człek miał przed sobą czy męża.
Od kilku dni syna spodziewała się pani Jaksowa. – Zrazu gdy Marek zbłądził i niewracał, a ludzie co z nim na łowach byli, do domu poprzybiegali, rozpaczając że go znaleść nie umieli, zatrwożyła się mocno o jedynaka. – Wyjechała sama z gromadami plądrując lasy i szukając syna. Nigdzie śladu jego nie znalazłszy uspokoiła się potém będąc téj myśli, że się tylko zapędzić i obłąkać musiał. Ufała w to że dziecko po niéj i po mężu siłę wzięło i męztwo, a łacno się nie da ani ująć, ani pokonać, ani zastraszyć, ani uśmiercić. – Czekała więc dosyć spokojna, gdy nadbiegł sługa od ks. Janika, przez którego nakazała aby nie bawił z powrotem. Czekała więc go co godzina.
Nad wieczór wreszcie dnia jednego zjawił się młody, matce do nóg kłaniając, która go słowa nie rzekłszy do piersi przycisnęła. Dopiero jakby odetchnąwszy, odezwała się do niego.
– Srogiegoś mi niepokoju o siebie napędził. – Minęło to, siadaj, spocznij i praw coś czynił. —
Począł Marek od początku, jak mu się na łowach nie wiodło, jak się zapędził, obłąkał, po puszczach przedzierał, jak potém Biskupa spotkał, jak u niego czas spędzał, a Petrka poznał i rodzinę jego, o któréj stara dużo i wprzódy już słyszała. —
Nawykł był syn nic nie taić przed matką, więc mówiąc jak Błogosławę zobaczył, a potém ją widział raz wtóry i trzeci, – nie ukrył tego, że mu się dziwnie piękną wydała i że na myśli uroda jéj stała mu ciągle. – Tak się téż mówiąc o niéj rozciągał szeroko z pochwałami i opisy, iż matka poznała łatwo, że mu dziewcze mocno się upodobać musiało. —
– Dziewka piękna być może – odezwała się – ale ona nie dla ciebie, – ty nie dla niéj. Nie dla tego abyś jéj nie był wart, bo Jaksowie téż od innych kniaziów nie gorsi, ani żeby bogatsi byli, albo mocniejsi od nas – ale nie takiéj żony tobie, a mnie synowéj trzeba. – Niech będzie piękna jako chce, co mi po niéj? – Królować zechce i przewodzić u nas, a jam się na niczyją sługę nie rodziła, ani ty masz być nim kiedy! – Wolę prostą dziewkę z któréj, jak z ciasta korowaj, ulepię co zechcę dla ciebie i dla siebie, niż taką królownę, przed którą my padać będziemy musieli. —
I pomilczawszy dodała.
– Pamiętaj i o tém że pieniądz i skarby zdradą kupione nie szczęscą się. – Czém Petrek tak wielkim stał się? – Na wojnie zdobycz, choć krwią zbroczona, swoją téż jest obmyta – a ta. —
Potrzęsła stara głową.
– Nie – nie. – Nie myśl o téj dziewce. —
Jaksa się smutno uśmiechnął. —
– Myśléć o niéj po dobréj woli nie będę, a mimowoli muszę, bo mi się upodobała.
– Zapomniećby lepiéj – dodała matka. Tyś mąż i pan, uczynisz sobie co zechcesz, ja, choć matka, rozkazywać ci nie będę – ale twoja dola nie tam! nie tam!
Przyznał się dopiero Jaksa, że go na dwór ks. Władysława wysyłać chciano, przypisując to Biskupowi i powiadając że sam nie był od tego, aby pożyć w Krakowie. —
Stara i na to głową potrząsała.
– To już inna sprawa – odezwała się – w tém będzie stanowić wola twoja, ja ni zatém ni przeciw temu. – Nie radabym cię wypuszczać z domu, inaczejem sobie układała, a doli się trudno opierać. – Jaksowie zawsze przy książętach bywali i u nich rośli – rób co chcesz, jakoś winien. —
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.