Bracia Dalcz i S-ka. Tadeusz Dołęga-mostowicz
swoich i usłyszała głos łagodny, niemal pieszczotliwy:
– Proszę nie gniewać się, proszę nie gniewać się na mnie. Wiem, że jestem szorstki, że sprawiłem pani przykrość, ale niech panna Marychna weźmie pod uwagę, że nawet ludzie tak szorstcy mogą odczuwać… zazdrość.
Podniósł jej rękę do ust i pocałował.
– No, zgoda między nami? – zapytał z uśmiechem.
Spojrzała nań. Jego szare oczy miały odcień stali, w całym pochyleniu postaci było coś pociągającego.
– Ja się wcale nie gniewam, tylko tak…
Auto zatrzymało się przed jej domem. Wyskoczył i pomógł jej wysiąść.
– Bardzo pani dziękuję za miłe towarzystwo – powiedział, całując ją w rękę – i proszę o mnie odrobinkę pamiętać. Dobrze?
– Dobrze. – Skinęła głową i wbiegła do bramy, jakby przed nim uciekała.
Zdarzenie to przejęło ją ogromnie. Przez cały wieczór nic nie robiła, tylko myślała o Pawle Dalczu i o jego zachowaniu się w samochodzie. Jakkolwiek mogła to tłumaczyć, nie ulegało wątpliwości, że wywarła na nim dodatnie wrażenie. W fabryce wszyscy mówili, że w ogóle na kobiety nie zwraca uwagi. Nie na próżno odwiózł najpierw Ottmana… Ile razy przychodził do gabinetu Krzysztofa, zawsze z nią rozmawiał i okazywał dla niej szczególne względy.
Początkowo myślała, że to przez wzgląd na Krzysztofa. Teraz jednak wiedziała, że mu się bardzo podoba. Nie wiedziała tylko, co z tego będzie, nie wiedziała, jak ma postępować w stosunku do niego, no i do Krzysztofa. W każdym razie Krzysztofowi nie wspomni ani słowem o tym wszystkim…
Zasypiając, doszła do przekonania, że los człowieka bywa dziwny i że nigdy nie wiadomo, jak się życie ułoży. Najlepiej tedy zostawić wypadki ich własnemu biegowi.
Nazajutrz po przebudzeniu się całe wczorajsze zdarzenie wydało się jej czymś fantastycznym, jakimś przygodnym kaprysem Pawła Dalcza, który na pewno już sam o nim zapomniał… Na próżno też za każdym otwarciem drzwi gabinetu odwracała głowę od maszyny. Nie przyszedł. Podczas przerwy obiadowej spotkała go na korytarzu. Rozmawiał z szefem buchalterii, lecz wcale jej nie zauważył. Był jakiś chmurny i groźny.
O trzeciej umyślnie zwlekała z wyjściem. Pod oknami stała limuzyna dyrektorska, lecz on nie wychodził.
Wróciła do domu sama, gdyż i Ottmana nie było. Czytała wiersze, nie mogąc złapać ich treści, wreszcie rozpłakała się, owinęła się w ciepły szal i tak przesie-133 fonować albo przysłać bodaj kilka słów, świadczących o tym, że pamięta. Bardzo to nieładnie z jego strony…
– Panno Marychno, herbata na stole! – rozległ się głos gospodyni.
– Już idę.
W chwili gdy poprawiała włosy, zadzwonił telefon w przedpokoju.
– Jakiś pan do pani, panno Marychno – zawołała gospodyni.
„Krzysztof!” – pomyślała Marychna. „Jak to dobrze! Może przyjdzie…”
W słuchawce jednak zabrzmiał niski, fascynujący głos Pawła Dalcza:
– Dobry wieczór, miła koleżanko. Dzwonię, by się dowiedzieć, co pani porabia?
– Ach… to pan…
– Dziwi się pani?
– Nie spodziewałam się – powiedziała tak, jakby mówiła: jakże to pięknie, że pan dzwoni.
– To źle. Zapomniała pani o mnie…
– O…
– Czy pani już po kolacji?
– Już – skłamała, sama nie wiedząc dlaczego.
– To szkoda. Bo widzi pani, ja jestem głodny, lecz nie mniej spragniony widoku pani, i tak sobie pomyślałem, że dobrze byłoby zjeść kolację razem. Hm… Nie zlituje się pani nad samotnikiem?
– Ja doprawdy nie wiem – powiedziała i dostrzegła w lustrze swoją uśmiechniętą i zaróżowioną twarz.
– Wobec tego ja muszę wiedzieć. Proszę się prędziutko ubrać, za dziesięć minut zajadę i będę trąbił na dole. Dosłyszy pani?… Zresztą i to jest zbędne. Punktualnie za dziesięć minut czekam.
Nim zdążyła coś odpowiedzieć, położył słuchawkę.
– Tra la la, tra la la – zanuciła Marychna i szybko zaczęła się przebierać.
– Herbata, panno Marychno!
– Dziękuję pani, ale muszę wyjść.
Nagle przyszło jej na myśl, że to bezczelne z jego strony tak rozporządzać się nią. Że jest dyrektorem, to jeszcze nie daje prawa. Właściwie nie powinna schodzić. Cóż on sobie wyobraża, że ledwie raczy kiwnąć palcem… Rzuciła okiem na zegarek i z pośpiechem zaczęła nakładać suknię, tę samą, projektowaną przez Krzysztofa. W tej jest najładniej.
Zbiegła na dół o kilka minut za wcześnie. Dął silny północny wiatr i jej lekkie palto zdawało się niczym. Wypatrywała wielkiej ciemnozielonej limuzyny, dlatego też nie spostrzegła zajeżdżającej taksówki. Dopiero gdy się otworzyły drzwiczki, zorientowała się, że to on.
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.