Hrabia Monte Christo. Александр Дюма
się pana poradzić w tym miejscu: Molli fugies anhelitu. Wiesz pan naturalnie, że tu chodzi o jelenia ściganego przez wilka. Przecież jest pan myśliwym i wielkim łowczym? Co pan myśli o tym molli anhelitu?
– To wyborne, Najjaśniejszy Panie. Ale pozwolę sobie zauważyć, że podobny do owego rączego jelenia jest mój wysłannik, bo zrobił dwieście mil drogi dyliżansem pocztowym, i to zaledwie w trzy dni!
– Tyle trudów i starań, mój kochany hrabio; a czy nie mamy telegrafu, który w kilka godzin udziela wiadomości, i przy tym wcale się nie zmęczy?
– Najjaśniejszy Panie, czy tak nagradzasz człowieka, który przybywa z tak daleka i z takim poświęceniem, aby ci przekazać pożyteczną informację? Racz go, Najjaśniejszy Panie, przyjąć, choćby przez wzgląd na pana de Salvieux, który mi go polecił.
– Pan de Salvieux, szambelan mego brata?
– Ten sam.
– Rzeczywiście, przecież mieszka w Marsylii.
– Właśnie stamtąd pisze do mnie.
– Czy wspomina ci coś o tym spisku?
– Nie, poleca tylko moim względom pana de Villefort i prosi, abym mu wyjednał audiencję u Waszej Królewskiej Mości.
– Pan de Villefort! – zawołał król. – Ten wysłannik nazywa się Villefort?
– Tak, sire.
– Czemużeś mi od razu nie wymienił jego nazwiska? – spytał król, okazując po raz pierwszy niepokój.
– Sire, nie myślałem, że to nazwisko jest znajome Najjaśniejszemu Panu.
– O, tak, znam go dobrze, kochany Blacas, to człowiek poważny, kształcony, a nade wszystko ambitny; i, do licha, znasz pan przecież jego ojca!
– Jego ojca?
– Tak, to Noirtier.
– Noirtier żyrondysta? Noirtier senator?
– Ten sam.
– I Wasza Królewska Mość przyjął na swe usługi syna takiego człowieka?
– Kochany hrabio, mówiłem, że Villefort to karierowicz; aby dopiąć celu, poświęci własnego ojca.
– A więc mam go wprowadzić?
– Natychmiast, hrabio. Gdzież on jest?
– Czeka na mnie zapewne na dole, w moim powozie.
Hrabia wyszedł żywo jak młodzieniec, zapał, z jakim spełniał swoje obowiązki wobec monarchii, zdawał się ujmować mu z dwadzieścia lat.
Ludwik XVIII pozostał sam, a przenosząc wzrok na otwarty tom Horacego, wyszeptał:
– Justum et tenacem propositi virum.
Pan Blacas wrócił z tą samą szybkością, z jaką wypadł z gabinetu; ale w przedpokoju zmuszony był powołać się na autorytet królewski. Zakurzone ubranie Villeforta, ubranie, w którym nie było nic, co zgadzałoby się z wymogami etykiety zdenerwowało pana de Brézé, zdziwionego, że ten młody człowiek miał zamiar stanąć przed królem w takim stroju. Hrabia usunął wszystkie te trudności, rzekłszy tylko: „Rozkaz króla” i pomimo kilku jeszcze zastrzeżeń, jakie wysuwał mistrz ceremonii, Villefort został wprowadzony.
Król siedział na tym samym miejscu, gdzie go zostawił hrabia. Otwarłszy drzwi, Villefort stanął naprzeciw króla i ulegając pierwszemu odruchowi, zatrzymał się.
– Niech pan wejdzie, panie de Villefort – rzekł król.
Villefort skłonił się i postąpił kilka kroków, czekając, aż król odezwie się pierwszy.
– Panie de Villefort – ciągnął Ludwik XVIII – hrabia de Blacas mi donosi, że pan masz mi coś ważnego do powiedzenia.
– Najjaśniejszy Panie, hrabia ma słuszność, i mam nadzieję, że Wasza Królewska Mość sam to przyzna.
– Przede wszystkim, czy zło jest pańskim zdaniem tak wielkie, jak mi je przedstawiano?
– Najjaśniejszy Panie, sądzę, że jest bliskie, ale mam nadzieję, że dzięki mojemu pośpiechowi uda się mu zapobiec.
– Opowiedz mi pan wszystko dokładnie – rzekł król, zaczynając ulegać wzburzeniu, które tak zmieniło twarz pana de Blacas i czyniło drżącym głos Villeforta. – Mów, a przede wszystkim proszę cię, zaczynaj ab ovo; lubię, aby wszędzie panował porządek.
– Najjaśniejszy Panie, przedstawię wierne sprawozdanie z całej sprawy, ale proszę Waszej Królewskiej Mości o pobłażliwość, jeśli moje słowa wydadzą się czasem niejasne, co spowodowane będzie jedynie onieśmieleniem, w jakim się znajduję.
Villefort sprawdził jednym rzutem oka, że to zręczne pochlebstwo zapewniło mu przychylność znakomitego słuchacza i mówił dalej:
– Najjaśniejszy Panie, przybyłem do Paryża jak mogłem najprędzej, aby powiadomić Waszą Królewską Mość, że w ramach moich czynności urzędowych odkryłem zamach, zamach prawdziwy – nie jeden z owych zwyczajnych spisków bez następstw, jakie codziennie knuje motłoch albo wyrzutki z armii – ale prawdziwa burza zagrażająca tronowi Waszej Królewskiej Mości! Najjaśniejszy Panie, uzurpator uzbroił trzy okręty; ma jakiś plan, być może zupełnie absurdalny, ale niemniej przez to straszliwy. W tej chwili opuścił już zapewne Elbę i zmierza, nie wiem, gdzie – ale będzie na pewno chciał wylądować albo w Neapolu, albo w Toskanii, albo nawet we Francji. Wasza Królewska Mość wie z pewnością, że pan Elby utrzymuje nadal stosunki z Włochami i Francją?
– O, wiem, mój panie, wiem – rzekł król, wyraźnie poruszony. – Niedawno doniesiono mi, że na ulicy Saint-Jacques odbywają się zebrania bonapartystów. Mów pan jednak dalej, skąd masz te wszystkie szczegóły?
– Najjaśniejszy Panie, zebrałem te informacje, przesłuchując pewnego mieszkańca Marsylii, którego kazałem śledzić już od dłuższego czasu i którego aresztowałem w dniu mojego wyjazdu; człowiek ten, marynarz i niespokojny duch, podejrzany dawno o bonapartyzm, był potajemnie na Elbie. Widział się z marszałkiem, odebrał od niego ustne zlecenie do jakiegoś bonapartysty w Paryżu, którego nazwiska nie mogłem od niego w żaden sposób wyciągnąć. Treść tej wiadomości zalecała przygotowywać umysły na pewny i rychły (Najjaśniejszy Pan zwróci uwagę, że są to słowa oskarżonego) powrót Napoleona.
– Gdzież jest ten człowiek? – zapytał Ludwik XVIII.
– W więzieniu, Najjaśniejszy Panie.
– Uważasz więc pan tę sprawę za poważną?
– Tak poważną, Sire, że choć dowiedziałem się o tym zdarzeniu podczas rodzinnej uroczystości, w dzień moich zaręczyn, porzuciłem wszystko, narzeczoną, przyjaciół, odłożyłem wszystko na później, aby złożyć Waszej Królewskiej Mości świadectwo moich obaw i dowód prawdziwego oddania.
– Prawda – odrzekł Ludwik XVIII. – Wszak podobno projektowano pańskie małżeństwo z panną de Saint-Méran?
– Córką najwierniejszego sługi Waszej Królewskiej Mości.
– Tak, tak, ale wróćmy do spisku.
– Najjaśniejszy Panie, obawiam się, że to nie spisek – to prawdziwe sprzysiężenie.
– Zamach w tym czasie – rzekł Ludwik XVIII z uśmiechem – łatwo zaplanować, ale trudniej doprowadzić do skutku, choćby dlatego tylko, że odzyskawszy niemalże wczoraj tron naszych przodków, czujnym okiem spoglądamy zarówno na przeszłość, jak na teraźniejszość i przyszłość. Od dziesięciu miesięcy moi ministrowie wzmacniają straż nad brzegami Morza Śródziemnego. Gdyby Bonaparte wylądował w Neapolu, cała Koalicja zerwałaby się na