Brühl, tom drugi. Józef Ignacy Kraszewski

Brühl, tom drugi - Józef Ignacy Kraszewski


Скачать книгу
Brühl.

      – Obawiać się i być ostrożnym potrzeba zawsze – szepnął O. Guarini… Zawsze, choćbyście mieli za sobą królową nawet, bo królowe nie zawsze panują, mój drogi.

      – Ale wy Ojcze – jeszcze ciszéj dodał minister – panujecie i panować spodziewam się będziecie sumieniu króla, a pana naszego zawsze.

      – Moje dziecko, ja téż nie jestem nieśmiertelny, jestem stary i czuję żem grat, który wkrótce pójdzie na śmietnisko.

      Chwilkę pomilczeli. Guarini się przeszedł po pokoju z rękami w tył założonemi.

      – Księcia Lichtensteina trochę przysposobiłem i ja, i królowa – rzekł – ale powoli idzie, oględnie i w ogóle z tą całą kampanią naszą spieszyć nie można.

      Dajmy czas królowi, mnie, okolicznościom, aby naszego pana przysposobiły. Dotąd Sułkowski u niego pierwszym. Sułkowski wszystkiém… Wy pamięć ojca macie za sobą; starajcie się miéć coś więcéj…

      Zamilkł O. Guarini.

      – Piano, piano, pianissimo! – szeptał.

      Do naszego pana, trzeba umiéć mówić, umiéć trafić. Al canto si conosce l’ucello, ed ad parlar il cervello (Ze śpiéwu poznać ptaka, a z mowy mózgownicę).

      I uśmiechał się poczciwy Padre, a że lubił włoskie, ludowe pogadanki dodał: Duro con duro non fan mai muro. (Twardy z twardym muru nie zlepi). Sułkowski bywa duro, waćpan powinieneś być mięciuchny i giętki.

      Ma piano, piano!

      Tu zbliżywszy się do ucha, począł coś szeptać żywo i ruchami rąk sobie dopomagając, potém na zégar spojrzawszy, chwycił za kapelusz i wyniósł się pospiesznie.

      Z drugiéj strony już pukano.

      Żółta, pokrzywiona twarz Hennicke, pokazała się ostrożnie we drzwiach napół odemkniętych i cały radzca wszedł za nią. Pod pachą dźwigał massę papiérów; najprzód zmierzył okiem Brühla, jakby z twarzy się dobadywał termometru humoru.

      – Ekscelencyo – rzekł – najprzód powinszowania moje.

      – Najprzód interesa – przerwał minister… – pieniędzy potrzebujemy, pieniędzy i zawsze pieniędzy dla dworu, dla spraw w Polsce, dla króla, dla mnie, dla ciebie, nie licząc Sułkowskiego… Hennicke – pieniędzy!

      Zaciął usta ex-lokaj.

      – Piszczą łajdaki – odezwał się – szlachta się zżyma, miasteczka burzą, odwołują się do przywilejów, do immunitates, do uchwał.

      – Kto? – zapytał Brühl.

      – Prawie wszyscy.

      – Ale któż ich prowadzi? Któż najgłośniéj gada?

      – Jest ich dosyć.

      – Trzech lub czterech… posłać szwajcarów niech wezmą i do Pleissenburga; tam rozum przychodzi: reszta będzie siedziéć cicho.

      – Ale kogo wybrać – spytał Hennicke.

      – Zwątpiłbym o sobie, gdybyś tego nie rozumiał. Za wysoko nie sięgaj, żeby którego z Sułkowszczyków nie zaczepić. Za nizko nie bierz, bo to się nie zdało na nic. Człowieka, co ma stosunki na dworze, nie ruszaj; ale pokaźnych parę…

      – A racya? – spytał ex-lokaj.

      Brühl się rozśmiał. Czy ja ci potrzebuję racyą dyktować? Słowo głośno wyrzeczone, obraza majestatu; rozumiesz, lub… głupiś… Hennicke.

      – Rozumiem – rzekł Hennicke i westchnął.

      Brühl się zaczął przechadzać żywo.

      – Nie wiem, czy Globiga dziś zobaczę; trzeba, żebyś mu powiedział odemnie, że moich rozkazów nie spełniają.

      Na ostatniém polowaniu o włos mały, nie podano petycyi królowi… Szlachcic się zaczaił w krzaku. Na kilka godzin wprzódy przed polowaniem, przejażdżką, wyjściem, drogi powinny byś oczyszczone, postawione warty: żywéj duszy nie można się dać docisnąć… Kto wié, w jakim zamiarze…

      – Ja, Ekscellencyo, wszystkiego sam dopilnować nie mogę… a Loss, a Stammer, a Globig, a inni, co robią?

      – Hennicke powinien mieć rozum za wszystkich, jeśli za nich chce mieć łaski.

      Znowu rozmowa w poufały się szept zmieniła, ale ten trwał niedługo. Brühl ziewał znużony. Hennicke zrozumiał to i wysunął się. Przyniesiono czekoladę. Połknął ją z kilką biszkoptami prędko Brühl, wody się napił i dzwonił już na swojego mistrza garderoby.

      W pokoju do ubiérania było wszystko gotowém, tak, że ranny strój nie wiele czasu kosztował. Port-chaise stała u ganku z hajdukami.

      Była godzina dziewiąta prawie, gdy minister kazał się wieźć do mieszkania posła austryackiego, księcia Wacława Lichtensteina. Poselstwo naówczas zajmowało jeden z domów w Starym Rynku; podróż więc długą nie była. O téj godzinie zwykle Brühl bywał już u króla, tego ranku korzystał ze swobody, jaką mu dawał ślub wczorajszy, aby odwiedzić księcia Lichtensteina.

      Gdy oznajmiono o Brühlu, książę sam wyszedł naprzeciw niego do sali. Minister nie zapominał o tém, że dziś dla całego świata powinien miéć twarz najszczęśliwszego w świecie człowieka. Chociaż nieco znużenie na niéj widać było, promieniała doskonale przybraną radością i swobodą.

      Książe Lichtenstein w całém znaczeniu wyrazu pan i dworak, jednego z najstarożytniejszych w Europie domów panujących, miał fizyognomią do swéj roli wybornie stworzoną. Słuszny, piękny, rysów szlachetnych, postawy pańskiej, grzeczny, miły, w oczach miał połyski rozumu i przebiegłości dyplomatycznéj. Jakkolwiek Brühl niedawno małym był szlachetką, dziś pierwszy minister spokrewnionego z austryackim domem, mąż hrabianki Kolowrath, stał prawie z Lichtensteinem na równi. Miał jednak takt nie okazywać tego po sobie i z grzecznością tylko, ale z uszanowaniem, przywitał posła.

      Wymieniwszy słów kilka, wyszli do gabinetu. Książe podał mu krzesło i posadził go naprzeciw siebie.

      – Wracam – rzekł – do wczoraj tak nieszczęśliwie przerwanéj rozmowy.

      Mój drogi panie Henryku, zapewniam was, możecie się wszystkiego dobrego spodziewać od mojego dworu: tytułu, majątku, protekcyi, opieki w każdym razie, ale musimy z sobą iść ręka w rękę… rozumiecie mnie.

      Brühl podał rękę natychmiast.

      – Musimy iść ręka w rękę – rzekł – tak jest; ale rąk naszych nikt nie powinien widziéć… najgłębsza tajemnica: inaczéj wszystko to pryśnie jutro. Padnę ja, a ze mną ten, co wam jeden służy tu wiernie.

      – Czyż wątpicie? – zapytał książe – moje słowo waży, jak cesarskie…

      – Pierwszego mi starczy – podchwycił Brühl.

      – Jestże to prawdą, możeż to być, ażeby Sułkowski miał jakieś myśli i plany na przyszłość? – spytał książe.

      – To nie ulega wątpliwości.

      – Ale nic okréślonego.

      – A! – zawołał Brühl – określonego tak dalece, iż wiem, że się tyczy zajęcia Czech… plan jest osnuty nie w myśli, ale na papiérze…

      – Wyście go widzieli!

      Brühl się uśmiechnął tylko.

      – Moglibyście go miéć? – dodał nagląco książe Lichtenstein.

      Uśmiech ministra stał się jeszcze wyrazistszym.

      Książe pochylił się doń i pochwycił go za obiedwie ręce.

      – Jeśli


Скачать книгу