Djabeł, tom pierwszy. Józef Ignacy Kraszewski
ozdobę.
Był to przedpokoik z kominkiem, na którym paliło się ognia trochę – w nim stół dębowy, zydel, stołków para, trochę garnuszków i imbryczków, szafka w ścianie i skromne łóżeczko. Przed kominem na stołku siedziało dziewczę z kądzielą i widać że drzemało, bo bardzo żywo jęło się do wrzeciona zobaczywszy wchodzącego.
– A jejmość co robi? spytał po cichu i ostrożnie Sieniński.
– A cóż? modli się odpowiedziała dziewczynka.
Wtem ze drzwi przymkniętych wiodących do dalszych pokojów, dał się słyszeć głos cichy i łagodny.
– A kto tam?
– To ja Jaśnie Wielmożna pani, odparł stary głośniej, to ja, Sieniński; ale może przeszkadzam?
– Chodź-że waszeć, chodź! odezwano się znowu z głębi.
Obciągnąwszy kontusza i poprawiwszy pasa, potarłszy czupryny, Sieniński przybliżył się na palcach, powolnie drzwi uchylił i wsunął się z niskim ukłonem do drugiego pokoiku.
Ten drugi niewiele był ozdobniejszy od pierwszego; widać, że w przerabianiu pałacu, zapomniano o tym kątku. Było to jeszcze przeszłowieczne jakby mieszkanie, okna z szybkami niewielkiemi, obicia wypłowiałe na ścianach, lamperje lakierowane na biało – sprzęt także niebył wytworny, znać go tu zniesiono po reformie umeblowania, bo krzesła, kanapka, stoliki, miały postać zużytych starych sług przeszłego pokolenia. – Na boku pod ścianą, stał nieco wykwintniejszy kantorek wysadzany, na nim zegar odwieczny gdański, dwa stare puhary i różne drobnostki nie nowego kształtu i smaku.
Na ścianach ciemnych kilka obrazów, przedstawiały postacie i sceny pobożne, a wśród nich portret pięknego mężczyzny z podgoloną głową, w rysiej kierei i zbroi, szczególniej odbijał wyrazem oblicza męzkim a łagodnym. Tuż zawieszona była Najświętsza Panna Częstochowska, a przy niej gromnica, lampa i wianki, dalej święty Michał Archanioł obraz staroniemieckiej szkoły, w ramach ołtarzykowych, i święty Józef z lilją w ręku, i święty Franciszek i Antoni Padewski. Cała niemal litanja wisiała na ścianach w różnych formatach i kształtach, ale nie było między temi wizerunkami brzydkich bazgranin nieumiejętnej ręki; wszystko niemal albo kopijami były z włoskich mistrzów, lub staremi naiwnemi utworami niemieckiej szkoły XV. i XVI. wieku.
Jeden też to przepych był w tym pokoiku, zresztą nadzwyczaj skromnym i ubogim. Na krześle ostawiona poduszkami, siedziała u stołu zgrzybiała staruszka w białym czepcu przewiązanym żółtą w szafranie ufarbowaną chusteczką, w białym szlafroku, z różańcem w ręku i wielką księgą pobożną na kolanach.
Twarz jej zwrócona ku drzwiom, wzbudzała na pierwszy rzut oka jakieś uszanowanie, i niemal czcią przejmowała, tak na niej widocznie wypiętnowały się lata świętobliwie spędzonego żywota. Blada, pomarańczowa, zwiędła, a jednak zachowująca jeszcze ślady piękności w kształtnym, kościstym nosie, drobnych ustach i oprawie oczów, pełna była wyrazu łagodności, rezygnacji, dobroci anielskiej.
Nigdy może starość z pięknej twarzy kobiecej, piękniejszej nie utworzyła ruiny; Obok lic jaśniejących młodością i wdziękiem, to oblicze zbladłe i smutne, jeszcze by było zwróciło oko i zmusiło przed sobą uchylić głowę. Uśmieszek jakiś niemal dziecięcy, tak był szczery i wesoły – igrał na ustach staruszki, która się w bok wzięła spoglądając na wchodzącego Sienińskiego.
– A co Sienińsiu, waść taki do mnie! ha! nie zapomniałeś o starej. Oj, pochlebca z ciebie, pochlebca, dworak! czy to niema już tam co robić, żeś się do mnie przywlókł? Dwór się tam słyszę do góry nogami przewraca! Żeby go jeszcze uchowaj Boże temi illuminacjami nie podpalili!
– Juściż, taki pałacu by spalić nie powinni, trochę obojętnie rzekł Sieniński – alem ja ich porzucił, niech sobie sami dają rady kochane Francuzy. JW. podczaszyna kazała mi się niepokazywać i z kąta tylko pilnować porządku, poszedłem też precz… Dziś tu u nas wszystko do kuchcika francuzkie, niema co nam robić.
– Czy już podczaszyna pojechała? spytała staruszka.
– Już, tylko co się to potoczyło; cała aleja w ogniu, ludzi kilkuset z wachlami – dwór pojechał za panią; reszta pań jeszcze nie gotowa… Ale JW. pani ani chce spojrzeć, a to dalibóg śliczny widok choć ślicznie i kosztuje.
– Daj mi tam waszeć święty pokój z temi widokami, moje oczy dosyć ich już widziały na świecie, wkrótce da miłosierny Bóg jaśniejszą nad te wszystkie światłości oglądać. Co mi tam mój Sienińsiu wasze fajerwerki i illuminacje, głupstwo to kochanku. – A mójże Michaś pojechał? zapytała troskliwie.
– JW. podczaszyc siadł z panią.
– Ażeby mi go tylko gdzie nie zaziębiła fertycząc się tam, bo to takie nieuważne i matka i on – a cóż na siebie wziął, nie widziałeś tam waszeć?
– Sobolową szubę karmazynową JW. pani, nie zmarznie w niej, boć i karetą pojechali.
– Oj, nie uwierzysz bo, mój Sieniński, jakie to delikatne, tak mi go nieboraka po babsku wychowali, niech im to Bóg niepamięta!
Oboje westchnęli.
– Szaławiła chłopczysko, głowa mu się pali, nawet dziś do mnie na minutę nie przybiegł – dodała staruszka patrząc w ziemię, dobrze mu za to uszy natrę, boć należało, należało…
– Już co temu, to jak Boga kocham, gorąco przerwał stary, nie winien on JW. pani, nie winien. JW. podczaszyna nie puściła go ani na minutę od siebie. Sądny dzień w pałacu. – Wszyscy wiele tego jest, i nas, i tej chałastry, nie mogli wystarczyć… nawet ten Labuś – tu się w język ukąsił Sieniński żeby mu nie dać jakiegoś przydomku – latał, z pozwoleniem, jak kot z pęcherzem. No! jest bo co robić! Zachciało się króla IMci przyjmować, niechajże skosztują raritatis.
Staruszka ruszyła ramionami.
– Co mi to za król! co mi to za król! szepnęła jakby sama do siebie; oj mnie mości Sieniński co jeszcze pamiętam jak przez sen prawdziwego króla Jana III., już to na tego niemczyka i patrzeć się nie chce. I tamciż byli Niemcy, co po Janie panowali; także to byli jakieś przybłędy, co po koronę za jałmużną do nas przyszli, i spasali się na naszym chlebie Bóg wie za co, ale i ten, choć to niby swój – pożal się Boże! Dawnoż to ekonomowało na Litwie. – ??
Sieniński choć bardzo z natury cierpliwy i chętnie milczący, zdawał się nieco jednak zgorszony tem wystąpieniem staruszki, ale zamilkł.
– Już to nie śmiejąc kontrować – odezwał się namyśliwszy – jaki on tam jest to jest, a takiż to koronowana głowa i pomazaniec Pański.
– A! temu się nie przeczy, przerwała jejmość; korony mu z głowy nie zdejmuję, niech go Bóg błogosławi – ale to nie Sobieski mosanie, oj nie Jan III. mospaneńku!
– Wiadomo, JW. pani, wiadomo!!
– Może on tam i dobry sobie i im, dodała stara, im takiego właśnie niemczyka czy francuzika było potrzeba – niechże się nim cieszą.
– To taki JW. pani nie będzie miała nawet ciekawości go widzieć?
– A dajże mi tam waszeć z nim pokój, wszakiem ci mówiła, że mi czas do zobaczenia innego majestatu się sposobić, nie z tą młodzieżą się trzpiotać. Rada bym tylko żeby mi Michasia nie zaziębili… oj, i nie zbałamucili! dodała z westchnieniem modlitwy.
Stary Sieniński, który rad słowa zastępował czemkolwiek, westchnął także.
– Dobre to chłopię, poczciwy dzieciuch – mówiła dalej – w pół do siebie staruszka – ale tak go psują, że ani sposobu uchronić.
– Już co to, to prawda! Boże miły, wiele i mnie to łez kosztuje – rzekł stary