Polowanie na żonę. Michał Bałucki
wołania swéj połowicy o il bacio!
Skończyło się nakoniec owo nieśmiertelne il bacio; pani burmistrzowa wśród grzmotu oklasków i pochwał wróciła na swoje miejsce na kanapie eskortowana przez barona Rumpell; panowie starsi zrejterowali do zielonych stolików, a młodzież zbliżyła się do panien. Urzędnik od asekuracyi, któremu zwykle dawano jeneralną komendę nad nogami i muzyką, wystąpił na środek i do orkiestry składającéj się z pięciu muzykantów wyznania mojżeszowego odezwał się z powagą:
– Walc.
Potem zmierzywszy okiem znawcy cały zastęp panieński zbliżył się do córki poczmistrza i rzekł: służę pani.
Za urzędnikiem stanął baron Rumpell z panną Liwską, mającą sperandę na niezłą fortunę po najdłuższéj śmierci cioci. Pan baron w braku pewniejszych partyj assekurował się zwykle w sercu panny Liwskiéj. Za baronem stanął przystojny emigrant z Lucynką Apfelbaum, córką właściciela galanteryjnego sklepu, za tymi inni z innemi i puszczono się w taniec.
Tylko panna Pelagia nieboraczka siedziała pod ścianą z założonemi rękami, zmuszona poprzestać na przypatrywaniu się skocznym parom. Pani radczyni zajęta gośćmi i pomarańczową suknią zapomniała całkiem o niéj, pan radca także, spełniający funkcyę gospodarza i zmuszający gości do kieliszków przykładem, nie miał czasu myśleć o kuzynce.
Po walcu roznoszono limonadę. Panna Pelagia nie tyle dla ochłodzenia się, ile dla zabicia czasu wzięła także szklaneczkę w rękę i bawiła się nią popijając od czasu do czasu. Wtem na środku znowu pojawił się mistrz tańców i zapowiedział kadryla. Stanęły pary w szyku bojowym, urzędnik assekuracyjny jak jenerał uwijał się wśród kolumn ścieśnionych, rzucając głośną komendę, a panna Pelagia jak siedziała tak siedziała, tym razem już ze szklanką w ręku.
Dopiero podczas mazura pan radca wracając już niebardzo pewnym krokiem do sali zwrócił na nią uwagę i spytał:
– A cóż ty Pelciu nie tańczysz?
– Jak wujaszek widzi – odrzekła z uśmiechem.
– I czemuż?
– Dla bardzo prostéj przyczyny, bo mnie nikt nie prosi.
– Czekaj, zaraz ci się postaram o tancerza.
Obejrzał się w koło a widząc barona siedzącego poważnie pod oknem zbliżył się do niego rzekł:
– A to co? pan odpoczywa? a pfe, a nie ładnie. A któż będzie tańczył, jeżeli wy młodzi będziecie siedzieć?
– Baron uśmiechnął się – epitet młodzi pogłaskał go po sercu, zapomniał o łysinie i czterdziestce i rzekł:
– Zabrakło dla mnie damy, panie radco.
– Wolne żarty. Baron narzeka na brak dam – komu to mówić! A ta pod lustrem.
Baron się skrzywił.
– Ta? – rzekł. – Panie radco jesteś złośliwy, częstujesz mnie antykami. Któż to jest?
– To moja kuzynka Pelcia Naworska.
– A, to przepraszam.
– Nic nie szkodzi. Wiem, że ona sama o to by się nie zgniewała, bo nie ma wcale pretensyj do piękności. Brzydka, bo brzydka, ale za to panie dobrodzieju – ma. —
Nie dokończył, bo żona go właśnie w téj chwili odwołała. Ale baronowi wystarczyło to słówko ma, resztę dorobiła jego żywa wyobraźnia.
– Ma pieniądze – pomyślał sobie i spojrzał pod lustro. Panna Pelagia wydawała mu się tym razem wcale niczego, znalazł ją nawet bardzo miłą. W tym samym czasie pani radczyni, którą emigrant poprosił do figury mazurowéj, przypomniawszy sobie o kuzynce, zrzekła się téj przyjemności na jéj rachunek i poprosiła tancerza, by ją wybrał. Przez to się stało, że równocześnie prawie emigrant i baron stanęli przed zdziwioną Pelagiją.
– Czy mogę – spytał baron.
– Proszę – zawołał emigrant i nieczekając na decyzyę panny wyciągnął rękę i porwał ją w taniec.
– I on już wie o pieniądzach, źle – pomyślał sobie baron – inaczéj nie byłby z nią tańczył.
– Baron z nią chciał tańczyć – myślał sobie emigrant wywijając hołupce z Pelagiją, w tem coś jest. Zdaje się, że baron musi tu wąchać grube pieniądze; on ma dobry nos na takie rzeczy.
Ta uwaga skłoniła go, że poprosił natychmiast Pelagię do następnego mazura. Emigrant był bowiem antagonistą i współzawodnikiem barona w wyścigach matrimonijalnych, tym niebezpieczniejszym, że był o wiele młodszym i przystojniejszym od barona.
Ledwie Pelagija usiadła na swojém miejscu, wnet zjawił się baron z melancholicznym wyrazem na twarzy i usiadłszy obok niéj odezwał się:
– Nie uwierzy pani ile mnie to zmartwiło, że przy pierwszém zbliżeniu się do pani otrzymałem jakby to powiedzieć —
– Koszyk – rzekła Pelagia z otwartością i swobodą, która była jéj właściwą.
– Niech tak będzie, jeśli się pani to tak nazwać podoba.
– Ależ pan, panie baronie, powinieneś się już był oswoić z koszykami – rzekła Pelagija wesoło.
Baron połknął tę pigułkę i pomyślał sobie w duszy:
– Teraz przysiągłbym, że ma grube pieniądze. Panny bez posagu nie bywają takie rezolutne.
Biedny baron tak był przyzwyczajony do koszyków od posażnych panien, że teraz na pewniaka w każdym koszyku wietrzył posag. Z respektu więc przed tym posagiem połknął złośliwy żarcik Pelagii i udając fantazyję rzekł:
– Są rzeczy, do których się nigdy przyzwyczaić nie możemy. Do tych należą te – tak nazwane przez panią koszyczki. – Najlepszym tego dowodem jest to, że niezrażony pierwszém niepowodzeniem przychodzę prosić panią do drugiego mazura.
– Już tańczę.
– Już?
Baron się zmięszał. Nie na rękę mu to było, że ktoś inny już go uprzedził w podbieraniu się do złotéj żyły, na którą zdawało mu się przedtem, że sam jeden natrafił.
– I któż jest tym szczęśliwym? – spytał z niesmakiem i źle tajoną zazdrością.
– Ten pan, który przed chwilą mnie wybrał do mazura.
– H! Pan Eustachy. – Pani go zna?
– A skąd? Pierwszy raz dziś go widzę.
– Radzę pani jako przyjaciel domu postępować ostrożnie z tym panem.
– Czy może źle tańczy?
– Nie, ale to człowiek lekkomyślny i nie dający żadnéj gwarancyi.
– Gwarancyi – do czego?
– Jak Boga kocham ma pieniądze – pomyślał sobie w duszy baron – bo umie udawać, że nie rozumie. Panny bez posagu rozumieją już pierwéj, za nim się im coś powie.
Tak rozumował baronek Rumpell i wskutek tego rozumowania, opartego na długiém doświadczeniu, postanowił osłabić nieco natarczywość ataku, by sobie panny nie zrażać i spytał ze słodkiem poddaniem się zafarbowanem smutkiem:
– Więc pani nie ma dla mnie żadnego taneczka?
– Owszem, tego nie mówiłam.
– A więc może drugi kadryl – pochwycił skwapliwie.
– Dobrze.
Twarz barona rozjaśniła się. Kadryl to jak raz taniec do poczynienia dyplomatycznych