Dwie królowe. Józef Ignacy Kraszewski

Dwie królowe - Józef Ignacy Kraszewski


Скачать книгу
– rzekł Struś – lecz smutna to treść rozmowy… rzućmy ją lepiej.

      – O wesołą bo trudno – przerwał biskup Samuel.

      Po tych słowach rozdzielili się mówiący i każdy z nich pojedynczo z kimś cichą zawiązał gawędę. Wszystkie zaś one mniej więcej jednego się tyczyły przedmiotu – młodego króla i królowej przyszłej, na których wielkie pokładano nadzieje… tak jak Bony i królowania jej coraz się rozwielmożniającego lękali wszyscy, tem pocieszając tylko, iż ono z żywotem starego pana ustać miało.

      Słowo to było w ustach wszystkich, i dosłyszawszy je biskup Samuel, rzekł: że i to niepewna, ażali Bona, która na pozyskanie serca syna pracowała od dzieciństwa jego, nie potrafi go zatrzymać, tysiączne na to mając sposoby.

      – Jakie one są – mówił znowu podniósłszy głos Maciejowski – wszyscy wiemy, bośmy na nie patrzyli. Młody pan wiele potrzebuje, bo do wykwintnego i zbytkowego życia jest nawykły, kocha się we wszystkiem co piękne, a co piękne jest, szacowne być musi.

      Stary król nie rad na fraszki mu dostarcza i ostrzejby go chciał wziąć, czemu Bona nie przeszkadza, zarazem okazyę mając tajemnie ze skarbca go swego zasilać, co miłość jedna i utrzymuje. Jest w Chęcinach na zamku z czego wszelki zbytek żywić.

      Gorsze drugie – kończył biskup oczy spuściwszy – boć na krewkość wielką młodego króla obrachowane. Ma Bona zawsze przy sobie podostatkiem pięknych dziewcząt, Włoszek i Polek, a przez szpary patrzy na miłostki syna.

      – Cośbym i ja o tem powiedzieć umiał – szepnął Struś – wczoraj bowiem młody król przez dworzanina mnie swego prosić kazał, abym nie wyjawiając, że to z jego naprawy poszło, Włoszce Dżemmie coś radził, gdyż chorą być ma.

      – To wiadomo – wtrącił Boner – iż piękna bardzo Włoszka, bo to perła na dworze królowej, oddawna młodemu panu w oko wpadła… a źli ludzie mówią, iż Bona sama tego życzyła i ułatwiała.

      – Byliście na zamku u niej? – zapytał ciekawie Andrzej z Górki.

      Struś głową potrząsł.

      – A jakżebym chorej i królowi odmówić miał? – rzekł. – Dworzanin Merło, co mnie prowadzić miał, tak się starał czas i drogę wybrać, aby nas nie baczono.

      Nie wiem czy kto dojrzał mnie po pustychb łądzącego kurytarzach, zanim Merło przodem pobiegłszy dał mi znak, iż wnijść mogę.

      Gdym na próg wstąpił – mówił dalej Struś – w tejże chwili u drugich drzwi opadała kurtyna, i nie mylę się, bom młodego pana uchodzącego poznał. W komnatce tak ochędożnej a przybranej, jakiej nigdy królewny nasze nie miały, bo około tych skromnie jest i ubogo, zastałem ową piękność, u której nóg jeszcze świeżo porzucona lutnia leżała i struny jej niedograną pieśnią cicho dźwięczały. Ujrzawszy mnie zapłoniła się wielce i stała nieruchoma jak posąg, tak żem czas miał się dobrze przypatrzeć zbliżając powoli.

      Oczów na mnie długo podnieść nie śmiała.

      – Na prawdę bardzo piękna! – odezwał się Boner.

      – Ani we Włoszech nawet takich wiele – potwierdził Struś – choć tam niewiasty za młodu słyną pięknością, tylko że ona nietrwałą jest, gdy naszych jejmości, jak się trafi hoża, to i w pięćdziesięciu leciech między dziewkami stanąć może… gdy Włoszka do trzydziestu ledwie doszedłszy, już stara.

      Ozwałem się do wylękłej, pytając czy chorą była.

      Podniosła dopiero oczy śliczne na mnie i cicho rzekła: – Nic mi nie jest.

      Ująłem za rękę i puls badałem, który bardzo pospieszny był i nieregularny. Niepokój duszy we krwi się czuć dawał.

      Na pytania moje ledwie mi odpowiadać chciała, wciąż na drzwi spoglądając, których zasłona drgała, jakby za nią kto stał ukryty.

      Chorą ją nie znalazłem, ale zdrową się nazwać nie godziło, bo z takiego niepokoju w całem ciele ludzkiem srogie nieporządki powstać mogą i śmierć nawet sprowadzić.

      Ani tu moje leki aptekarskie mogły być skuteczne. Rzekłem więc aby w sobie spokój starała się utrzymać i dobrą myśl, rozrywki szukała, muzyki zaniechała.

      Ziółko też usypiające i uspokajające przysłać obiecałem.

      – Łacno odkryć tej choroby przyczynę – przerwał pan Boner. – We dworze już wiedzą wszyscy, bo i stara królowa języka utrzymać nie umie nigdy, że król młody się żeni. Ztąd kochanicy troska sroga, bo że była i jest Augustową miłośnicą, o tem na dworze nie wątpi nikt. Królowa stara obsypuje ją łaskami, a przez nią syna przy sobie trzyma i zachować go się spodziewa.

      – Niewątpliwa, iż plan taki jest osnuty – przerwał Maciejowski – łacno go i podpatrzeć odgadnąć, aliści nie wiem czy równie będzie lekko przywieść do skutku.

      Zamilkli wszyscy.

      – Na to królowa stara wcześnie obmyśla sposoby – odezwał się Górka – czasu ma dosyć.

      Rozsiewają już wieści, że przyszła żona chorobę jakąś wiezie z sobą, nie dla czego innego, tylko aby do niej zrazili. Będzie to dobry powód aby oddalić Augusta, którego Dżemma pocieszać nie zaniedba…

      Westchnął biskup Samuel, ale wtem marszałek dworu otworzył drzwi jadalni i oznajmił, że wieczerza podaną była, i jakby dla niej wszedł też śmiejąc się brat biskupa – a wszyscy razem, oprócz Strusia, który za chleb wieczorny podziękował, ruszyli do sąsiedniej sali.

      Zdawna dwór biskupi krakowski, choć na nim siedział Oleśnicki i kardynał Jagiellończyk, takiego przepychu i świetności nie zaznał, jak pod ten czas za Gamrata.

      Stara to i udowodniona prawda jest, iż ten co od kolebki nawykł do dobrego bytu, do dostatków, mniej do chlubienia się nim jest pochopnym.

      O Gamracie mówiono, że w łapciach przyszedł z Podgórza, tak jak o Ciołku, że karczmarza czy szewca synem był, a oba oni bez wielkich zbytków się obejść nie mogli.

      Nadworne straże, liczni komornicy, służba, aż do najmniejszego pachołka, jeżeli nie na codzień, to na uroczystości Gamratowi w takich strojach, zbrojach i przyborach towarzyszyli, iż gasili barwą swą i rynsztunkiem najmożniejszych domów poczty.

      Prawda iż arcybiskupstwo razem gnieznieńskie i biskupstwo krakowskie dzierżąc, dwa książęce beneficya, mógł Gamrat starczyć na przepych książęcy i sprostać choćby Tarnowskiemu, Górkom, Zebrzydowskim i najmajętniejszym magnatom.

      Gdy u innych wspaniałość z wytwornym smakiem połączoną była, Gamrat się szczególniej w tem kochał, co oczy pospólstwa zachwycało i połyskiem je pociągało.

      Więc od złotych bramowań były barwy, kapy na konie, złotem świeciły i szkarłatem kolebki, a i liczba pocztów dostojności odpowiadała. Dwór jego więcej na świeckiego pana orszak, niż na duchownego drużynę wyglądał – ale i on sam też, mimo najwyższego dostojeństwa w hierarchii kościelnej, o kapłańską mniej stał powagę.

      Panem przedewszystkiem chciał być, przeto i dobroczynnym bywał po pańsku, bo gdy w podróż się puszczał po dobrach swych, szły za nim wozy odzieżą i chlebem dla ubogich naładowane. Sypał tak hojnie, jak mu zbierać łatwo było.

      Nie poskąpiła natura szczęśliwemu dziecku wyposażenia, dając mu oblicze piękne, choć się ono już w tych leciech jego znacznie było rozlało i zgrubiały rysy – postawę przytem miał wspaniałą, wzrost i tuszę pańską. Z oczów tryskał rozum i przebiegłość, jako też umysłu był prędkiego


Скачать книгу