Anielka. Болеслав Прус

Anielka - Болеслав  Прус


Скачать книгу
i w odpowiedzi na to tworzyła z przeszłych wspomnień i teraźniejszych wrażeń obrazy smutne i bezładne.

      Dziewczynka parę razy widziała zagniewanego ojca i w tej chwili nie mogła opędzić się przed jego zmarszczonym czołem i najeżonymi brwiami. Ścigały ją błyszczące, wprost na nią zwrócone oczy i dźwięczny, podniesiony głos.

      Potem widziała biedną Magdę, którą jakiś człowiek targał za włosy i kopał, a dalej – pannę Walentynę chłodną, ale nieubłaganą, która w milczeniu, ze spuszczonymi oczyma, układała straszny plan przeciw Anielce.

      Rozmowę ojca ze Szmulem dziewczynka słyszała dokładnie, lecz na razie nie pojmowała jej. W umyśle Anielki pozostał jednakże niewyraźny obraz jakiejś damy obok ojca…

      Nad tym wszystkim unosił się Szmul, który patrzył Anielce w oczy i uśmiechał się złośliwie, a zarazem smutno, jak to było w jego zwyczaju.

      „Boże! Boże!… jaki ten Szmul niegodziwy!… Co on powiedział ojcu!… Kto jest ta pani Weiss?” – pytała siebie samej z przestrachem.

      Nie mogła wytrzymać w tym miejscu. Pobiegła do swego pokoju i siedziała tam przez długi czas na krześle czekając, aż ją wezwą, cicha, przelękniona.

      Ale nie zawołano jej tak prędko. Kolacja była dziś spóźniona, ponieważ ojciec długo rozmawiał z matką.

      Tym razem ojciec miał doskonały humor. Wszedł do pokoju nucąc i stanąwszy obok fotelu matki rzekł do niej pieszczotliwie:

      – Buzi!

      – Nareszcie, po dziesięciu dniach – rzekła matka. – Je suis charmée, żeś sobie przypomniał o mnie, od czego już odwykłam. Choroba, pustka i rozpaczliwe myśli, voici mes compagnons! Jeżeli mam powiedzieć prawdę, to w tym ponurym pokoju nawet twoja wesołość robi na mnie przykre wrażenie…

      – No, nie dziwacz, moja Meciu. I twoja samotność, i choroba skończą się wkrótce, tylko – cierpliwości. Jestem na drodze do zrobienia świetnego interesu i bylebym zebrał potrzebne fundusze…

      – Assez! assez! Je ne veux pas écouter cela!… Znowu interesa i pieniądze! Ach, nie zasnę dziś…

      – Ależ poczekaj, powiem ci i co innego. Wyobraź sobie, że Władysław jest już po słowie z panią Gabrielą. Poczciwa rozwódka pożyczyła mu pięć tysięcy rubli, za które ekwipuje się jak książę. Gdybyś widziała jego odświeżony pałacyk, meble i powozy…

      – Nie chce mi się wierzyć – przerwała pani – aby Gabriela wyszła za szaławiłę, który w ciągu kilku lat stracił ogromny majątek…

      – Przepraszam cię. Nie stracił, tylko zadłużył, ale przy kapitale żony wyrobi się. Żyjemy w epoce przejściowej, w której zachwiane zostały najznakomitsze fortuny…

      – Wiem!… przez karty i zabawy.

      – Nie bądźże złośliwą, tym bardziej że nieoceniony Władek oddał mi wielką przysługę w pewnym interesie. I gdybym znalazł pieniądze…

      – Znowu interes i pieniądze!…

      – A, doprawdy, że nie poznaję cię, Meciu! – zawołał zgorszony mąż. – Wiesz, że sam nie lubię rozprawiać o drobiazgach, a tym bardziej ciebie nimi nudzić, ale obecnie chodzi o kwestią serwitutów, o nasz majątek, stanowisko, przyszłość dzieci. Wszystko to nie może przecie rozbić się o jakieś kilkaset rubli…

      – Więc znowu zabrakło ci pieniędzy? – spytała zdziwiona pani.

      – Naturalnie, i tym razem postanowiłem ciebie prosić o pomoc…

      Pani zasłoniła oczy chustką i zapytała żałośnie:

      – Mnie?… a cóż ja ci pomogę?… Cały mój posag stracony, połowa klejnotów w zastawie, ja nie mam za co pojechać do Chałubińskiego, który, czuję to, powróciłby mi zdrowie. A nie wspominam już o nieszczęśliwym Józiu, o tym, że służba nie zapłacona, że wiele bierze się na kredyt… Oh, malheureuse que je suis! łez mi już wkrótce zabraknie…

      – Meciu! zaklinam cię, uspokój się – błagał ją mąż. – Ty nie chcesz pojąć, że wszystkie majętności, cały ogół przechodzi epokę krytyczną, która dla nas specjalnie skończy się za dni kilka. Gdy ureguluję serwituty, natychmiast wezmę dziesięć tysięcy rubli i włożę w melioracją dóbr. Urodzaje wówczas poprawią się, długi spłacimy, a tymczasem sprzedamy drugą część lasu i wyjedziemy za granicę. Tam odżyjesz, będziesz znowu bawić się i błyszczeć jak niegdyś…

      – Vain espoir! – szepnęła pani. – Zawsze mi to powtarzasz, ile razy chodzi o mój podpis…

      – Teraz nawet podpisu nie potrzeba, Meciu! – pochwycił mąż. – Dasz mi tylko na tydzień… dwa… twój naszyjnik…

      – Malheur! malheur! – szepnęła pani.

      – Najdalej za miesiąc będziesz miała wszystkie twoje klejnoty…

      – Łez mi już wkrótce zabraknie…

      – W początkach zaś października odwiozę cię do Warszawy, gdzie o ile mi się zdaje, będziesz mogła przepędzić całą zimę…

      – Tylko dla odzyskania zdrowia – szepnęła.

      – No, i trochę dla rozrywki! – odparł mąż z uśmiechem. – Teatr, koncert, a nawet jakiś tańcujący wieczorek nie zaszkodzą ci.

      – Zapewne tańczyć będę w tych przedpotopowych sukniach, które butwieją w szafie…

      – No, no!… Ty wiesz, że kupisz sobie nowych, ile zechcesz.

      Pani opuściła głowę na piersi i po chwilowym namyśle rzekła:

      – Weź sam ten naszyjnik z biurka. Boże! czuję, że umarłabym z rozpaczy, gdybym teraz spojrzała na niego.

      – Ale za to jak ci będzie przyjemnie wystąpić w nim kiedyś! Ile razy spojrzysz na niego, przypomnisz sobie, żeś nie zawahała się przed spełnieniem obowiązków względem dzieci i stanowiska…

      Z tymi słowy poszedł do biurka i szukając tam, ciągnął dalej:

      – Chwilowe przykrości potęgują następującą po nich przyjemność. Zwykły kamień nabywa ceny, jeżeli spełnił się wobec niego jakiś doniosły wypadek. A pomyśl tylko, ile w oczach córki twojej mieć będzie wartości ten zbiór świecidełek, gdy zapinając go na jej szyi, powiesz: „Te brylanty w stanowczej chwili przesilenia społecznego uratowały nasze stanowisko, nasz byt…”.

      Wydobył z szuflady spore, safianowe pudełko, schował je do kieszeni, a potem, schyliwszy się nad żoną, szepnął:

      – Buzi!…

      – O, jakże bym była szczęśliwa… – rzekła pani.

      – Gdyby już nadeszła chwila, o której mówiłem?… – spytał mąż śmiejąc się.

      – Gdybym ci mogła wierzyć…

      – O, kiedy znowu dziwaczysz, Meciu! – odparł niecierpliwie. – Rozumiem, że słabość twoja może cię rozdrażniać, ale trzeba choć trochę umieć panować nad sobą…

      Mówił to już na progu pokoju, śpiesząc do kancelarii, gdzie go oczekiwał Szmul.

      Pani została sama. Widok pięknej twarzy męża i rozmowa z nim cofnęły ją wstecz o kilkanaście lat nasuwając porównania, które budziły wątpliwości i tęsknotę.

      Byłże to on, ten król towarzystw, wyrocznia dobrego tonu, ten zakochany rycerz, który marzył niegdyś u jej stóp? Onże to – niewyczerpany w obmyślaniu figur mazura, znawca, a często kompozytor najwykwintniejszych toalet damskich? On, bez którego nie odbył się żaden kulig, bal, pojedynek? On, który zakochanym


Скачать книгу