Potop. Генрик Сенкевич

Potop - Генрик Сенкевич


Скачать книгу
gotowa… Żeby tak wiedzieć, czym się to dzieje, albo jakowego inkluza dostać, może by i człowiek co wskórał. Zasługą do niczego z białogłową nie dojdziesz! Dobrze powiadał pan Zagłoba, że liszka218 a niewiasta to najzdradliwsze stworzenia na świecie. A taki żal mi, że wszystko przepadło! Okrutnie to gładka podwika219 i cnotliwa, jak powiadają. Ambitne to widać jak licho.... Kto to wie, czy ona za niego pójdzie, chociaż go miłuje, bo ją ciężko zawiódł i obraził… Przecie on mógł spokojnie do niej dojść, a wolał się warcholić… Gotowa się całkiem wyrzec i zamążpójścia, i dzieci… Mnie ciężko, ale i jej, niebodze, może jeszcze ciężej…”

      Tu pan Wołodyjowski rozczulił się nad dolą Oleńki i począł głową kręcić, ustami cmokać, wreszcie rzekł:

      – Niech jej tam Bóg sekunduje! Nie mam do niej urazy! Nie pierwsza to dla mnie rekuza, a dla niej pierwsza boleść. Niebożątko ledwie zipie od trosków220, jeszczem jej oczy wykłuł tym Kmicicem i do reszty żółcią napoił. Nie godziło mi się tego czynić i naprawić wypada. Bodaj mnie kule biły, bom po grubiańsku postąpił. Napiszę do niej list, żeby odpuściła, a potem w czym będę mógł, to i pomogę.

      Dalsze rozmyślania pana Wołodyjowskiego przerwał pachołek Syruć, który przysunąwszy się znów rzekł:

      – Proszę waszej mości, toż to tam na górze pan Charłamp z kimś drugim jedzie.

      – Gdzie?

      – A ot, tam!

      – Prawda, że dwóch jeźdźców widać, ale pan Charłamp został się przy księciu wojewodzie wileńskim. Po czymże ty go z tak daleka poznajesz?

      – A po bułance. Dyć ją całe wojsko zna.

      – Jako żywo, że konia widać bułanego… Ale może być inny.

      – Kiedy ja i chód jej poznaję… Już to pan Charłamp z pewnością.

      Popędzili obaj konie, a jadący naprzeciw uczynili toż samo i wkrótce pan Wołodyjowski poznał, że to istotnie pan Charłamp nadjeżdża.

      Był to porucznik piatyhorskiej221 chorągwi litewskiego komputu, dawny znajomy pana Wołodyjowskiego, stary żołnierz i dobry. Niegdyś wadzili się mocno z małym rycerzem, ale potem, służąc razem i wojny odbywając, polubili się wzajemnie. Pan Wołodyjowski poskoczył tedy żywo i otworzywszy ręce wołał:

      – Jakże się miewasz, Nosaczu?! Skądżeś się tu wziął?

      Towarzysz, który istotnie na przezwisko Nosacza zasługiwał, bo nos miał potężny, wpadł w objęcia pułkownika i witali się radośnie; po czym odsapnąwszy rzekł:

      – Do ciebiem umyślnie przyjechał z ekspedycją i z pieniędzmi.

      – Z edycją i z pieniędzmi? A od kogo?

      – Od księcia wojewody wileńskiego, naszego hetmana. Przysyła ci list zapowiedni, abyś zaraz zaczął zaciąg czynić, i drugi dla pana Kmicica, który też się ma w tej okolicy znajdować.

      – I dla pana Kmicica?… Jakże to we dwóch będziem w jednej okolicy zaciągali?

      – On ma jechać do Troków, a ty masz zostać w tej okolicy.

      – Skądżeś to wiedział, gdzie mnie szukać?

      – Sam pan hetman pilnie o ciebie wypytywał, aż mu ludzie tutejsi, którzy tam jeszcze służą, powiedzieli, gdzie cię znaleźć, i ja jechałem na pewno… W wielkich tam zawsze jesteś faworach!… Słyszałem księcia naszego pana, jak sam mówił, że nie spodziewał się po wojewodzie ruskim niczego odziedziczyć, a tymczasem największego rycerza odziedziczył.

      – Dałby mu Bóg i szczęście wojenne odziedziczyć… Wielki to dla mnie honor, że mam zaciąg czynić, i zaraz się do tego wezmę… Ludzi wojennych tu nie brak, byle było za co ich na nogi postawić. A pieniędzy siła przywiozłeś?

      – Jak przyjedziesz do Pacunelów, to policzysz.

      – Toś i do Pacunelów już trafił? Strzeż się jeno, bo tam ładnych dziewcząt jak maku w ogrodzie.

      – Dlatego to i pobyt ci tam smakował!… Czekajże, mam i drugi list, prywatny, hetmana do ciebie.

      – To dawaj!

      Pan Charłamp wyjął pismo z małą pieczęcią radziwiłłowską, a pan Wołodyjowski otworzył i zaczął czytać:

      „Mości panie pułkowniku Wołodyjowski!

      Znając szczerą Waćpana służenia ojczyźnie intencję posyłam Ci list zapowiedni, abyś zaciąg czynił, i nie tak, jako się zwyczajnie czyni, ale z pilnością wielką, bo periculum in mora222. Chceszli nas uradować, to niechże chorągiew na koniec lipca, najdalej na pół sierpnia będzie już na nogach i do pochodu gotowa. Kłopotliwo nam to, skąd Waszmość koni dobrych weźmiesz, zwłaszcza że i pieniędzy posyłamy skąpo, gdyż więcej na panu podskarbim, po staremu nam nieprzyjaznym, nie mogliśmy wydębić. Połowę z tych pieniędzy panu Kmicicowi J. M. P. oddaj, dla którego pan Charłamp także list zapowiedni wiezie. Spodziewamy się po nim, iż gorliwie nam w tym usłuży. Ale że uszu naszych doszła wieść o jego swawolach w Upickiem, tedy najlepiej Waćpan list dla niego przeznaczony od Charłampa odbierz i sam uznaj, czy mu go oddać. Jeślibyś uważał zbytnie na nim gravamina, hańbę czyniące, tedy nie oddawaj! Obawiamy się bowiem, aby nieprzyjaciele nasi, jako pan podskarbi i pan wojewoda witebski, krzyków nie podnieśli, że podobne funkcje niegodnym osobom powierzamy. Gdybyś jednak, uznawszy, że tam nic wielkiego nie ma, list oddał, niechże się Kmicic stara największą w służbie usilnością winy swe zmazać, a na żadne terminy w sądach nie staje, bo on do naszej, hetmańskiej, należy inkwizycji i my go sądzić będziem, nikt inny, ale po funkcji spełnionej. Polecenie to nasze uważaj W. Mość zarazem za dowód zaufania, jakie w rozumie i wiernych służbach W. Mości pokładamy.

      Janusz Radziwiłł, książę na Birżach i Dubinkach, wojewoda wileński.”

      – Okrutnie się tam pan hetman o konie dla ciebie troszczy – rzekł pan Charłamp, gdy mały rycerz skończył czytać.

      – Pewnie, że o konie będzie trudno – odpowiedział pan Wołodyjowski. – Tutejszej małej szlachty siła stanie na pierwszy odgłos, ale oni jeno mierzyny żmudzkie223 mają, nie bardzo do służby zdatne. Na dobrą sprawę, trzeba by im wszystkim dać inne.

      – To dobre konie, znam ja je z dawna, okrutnie wytrwałe i zwrotne.

      – Ba! – rzekł pan Wołodyjowski – ale urody małej, a lud tutejszy rosły. Jak ci na takich koniach w szyku staną, to rzekłbyś: chorągiew na psach siedzi. Ot, kłopot!… Wezmę ja się gorliwie do roboty, bo i samemu mi pilno. Zostawże mnie list zapowiedni do Kmicica, jako pan hetman nakazuje, sam mu go oddam. Bardzo mu w porę przyszedł.

      – A czemu?

      – Bo tu tatarską modą sobie poczynał i panny w jasyr224 brał. Tyle nad nim procesów i terminów, ile ma włosów na głowie. Nie masz tygodnia, jak się z nim w szable biłem.

      – E! – rzekł Charłamp – jeśliś ty się z nim w szable bił, to on teraz leży.

      – Ale już się ma lepiej. Za jaki tydzień, dwa zdrów będzie. Co tam słychać de publicis225?

      – Źle, po staremu… Pan podskarbi


Скачать книгу

<p>218</p>

liszka (daw.) – lis. [przypis redakcyjny]

<p>219</p>

podwika (starop.) – kobieta. [przypis redakcyjny]

<p>220</p>

trosków – dziś popr. forma D. lm: trosk. [przypis redakcyjny]

<p>221</p>

piatyhorska chorągiew – oddział średniozbrojnej jazdy w wojsku litewskim. [przypis redakcyjny]

<p>222</p>

periculum in mora (łac.: niebezpieczeństwo w zwłoce) – niebezpiecznie jest zwlekać. [przypis edytorski]

<p>223</p>

mierzyn żmudzki – koń żmudzki, rasa konia domowego, hodowana na Litwie i Żmudzi, głównie do prac rolnych i do zaprzęgu; mierzyn – koń średniego wzrostu, niezbyt wielki. [przypis redakcyjny]

<p>224</p>

jasyr (z tur.) – niewola tatarska. [przypis redakcyjny]

<p>225</p>

de publicis (łac.) – o sprawach publicznych. [przypis edytorski]