Miazga. Jerzy Andrzejewski

Miazga - Jerzy Andrzejewski


Скачать книгу
i kołysząc rękoma opuszczonymi wzdłuż zgiętego ciała, spojrzy spode łba na stojącą nieruchomo w głębi parę i wystęka bełkotliwie:

      – Przepraszam.

      Po czym, ciężko poruszając stopami wykona zniekształconym ciałem pełny obrót i zgięty, kołysząc się prawidłowo wedle objawów kamptokormii, z twarzą wykrzywioną cierpieniem opuści miejsce swoich ryzykownych przedsięwzięć.

      wieczorem

      Po całym dniu pracy, bez zmęczenia i znudzenia, dobrnąłem do 77 strony maszynopisu. Wciąż pada śnieg, lecz temperatura cały dzień utrzymuje się w okolicach zera, więc skrzyżowanie ulic, które widzę z okna mego pokoju, tonie w kałużach i w błocie, leje się z dachów, z okiennych parapetów i z balkonów.

      Pod wieczór przyszedł Zygmunt, który, jak mi się wydaje, z zainteresowaniem słuchał, kiedy po kolacji czytałem mu duże fragmenty Dziennika. Potem trochę notatek w związku z pewnym projektem na przyszłość oraz lektura opowiadań Jerzego Gierałtowskiego Wakacje kata, debiut, jak na prozę, dość późny (autor ur. w 1931), lecz dojrzały i interesujący.

      Matka i syn. Chwila niezupełnie zrozumiałej szczerości Adama Nagórskiego.

      Na piątkowym koncercie Haliny Ferens-Czaplickiej:

      …kiedy wyprostowana, z dostojnie siwą głową, drobna i wzruszająco krucha w wieczorowej sukni z czarnego aksamitu i z zalotnie staroświecką aksamitką na szyi kroczyła przez rozległy hall Filharmonii prawie dziewczęcymi kroczkami u boku swego znakomitego syna, krokami chyba nie nazbyt odmiennymi od tych, którymi niegdyś, bardzo, bardzo niegdyś obdarowywała Ofelię, Rozalindę i Norę, i w pewnym momencie w oczach jej, na co dzień już starczo wyblakłych, zapalił się naraz prawie ten sam gorący, wibrujący blask, który w pradawnych czasach, bo jeszcze w pierwszych latach stulecia, przysparzał jej, słynnej Kellerce, ulubienicy Warszawy, tyle hołd ów i uwielbień – — – — —

      Ów gorący i wibrujący blask oczu z pewnością będzie odmładzać starszą panią również i na weselnym przyjęciu siostrzeńca, który na skutek zawiłych procesów dziedziczenia nie od rodziców, lecz od ciotki otrzymał urodę oczu oraz bogactwo talentu, więc że ten blask spojrzenia ogarnie Adama, gdy ten wśród poruszeń i zamąceń czasu przyszłego podejdzie do matki, prezentującej tę samą wdzięcznie staroświecką toaletę, co wczoraj na koncercie – to prawie pewne. I, być może, Adam Nagórski podobnie jak wczoraj także się uśmiechnie.

      – Przepraszam cię, mamo – powie – chciałem ci zadać jedno pytanie.

      – Nawet dwa! – ona odpowie i w jej głosie zadrga zadziwiająco czysta, prawie dziewczęca nuta, jakby ona sama, jednak mimo blasku wilgotnych oczu – staruszka, przeistoczywszy się nagle w młodziutką Mirandę, miała zawołać: „O cudzie! Jak wiele wspaniałych istot! Jak piękna jest ludzkość! Nowy, wspaniały świat z takimi ludźmi!”.

      Kto wie, czy ta perlista nutka w głosie matki nie podrażni syna.

      – Nigdy cię o to nie pytałem, sam doprawdy ale wiem, skąd mi to przyszło do głowy właśnie teraz, musisz jednak przyznać, że ani ja tobie, ani, co ważniejsze, również i ty mnie, nigdyśmy sobie nie utrudniali życia nadmierną ilością pytań.

      – Gniewasz się?

      – Chyba już za późno na gniew.

      – Wiem, o co ci chodzi. Gniewasz się, że wypiłam dwa kieliszki koniaku. Jeden młody aktor mi dotrzymywał towarzystwa, nie pamiętam już, jak się nazywa, ale bardzo sympatyczny.

      – Łukasz Halicki?

      – Możliwe. Zapewniam cię, że te dwa koniaki nic a nic mi nie zaszkodzą, świetnie się czuję.

      – Więc aż dwa wypiłaś?

      – Dwa! – odpowie z akcentem dziewczęcego tryumfu. – A gdybym cię teraz poprosiła o trochę szampana?

      – Oczywiście, już ci służę.

      I skoro niebawem wróci z dwoma kieliszkami:

      – Twoje zdrowie, mamo, bardzo ładnie wyglądasz.

      – Naprawdę?

      – Z pewnością zbierasz same komplementa?

      – Przesadzasz, jak zawsze.

      – Trudno, mamo, to mój zawód. Ale wracam do mego pytania. Dlaczego ty właściwie porzuciłaś scenę?

      – Nie rozumiem – odpowie – jaką scenę?

      – Teatr. Dlaczego przestałaś grać?

      – Ach, to! No, wiesz, zabawne pytanie.

      – Po raz pierwszy ci je zadaję, nigdy nie pytałem.

      – Chciałbyś, żeby matka znakomitego pisarza była starą, emerytowaną aktorzycą?

      – Mam nadzieję, że kiedy rzucałaś teatr, tej ewentualności nie brałaś pod uwagę? Nie było mnie jeszcze na świecie.

      – To co z tego?

      – Ojciec żądał, żebyś rzuciła scenę?

      – Grzegorz? Ależ, Adam…

      – Mamo, ja mówię o ojcu, a nie o panu Sołtanie.

      – Przepraszam, oczywiście, ale tak dziwnie pytasz, nie rozumiem, o co ci chodzi?

      – Spytałem, czy ojciec żądał, żebyś rzuciła scenę, co w tym dziwnego?

      – Bo tak pytasz, jakbyś miał do mnie pretensję, tylko o co?

      – Ależ o nic, mamo, po prostu pytam, po raz pierwszy po kilkudziesięciu latach, dlaczego przestałaś grać, byłaś młoda, piękna, sławna.

      – Ale gdybym nie wyszła za twojego ojca za mąż, ciebie by nie było.

      – Rozumiem – powie wówczas, ostatecznie tracąc panowanie nad hamulcami wewnętrznymi, ponieważ zacznie tę rozmowę tylko w tym celu (choć niekoniecznie w pełni tego świadomy), aby w pewnym momencie ulegle ją poddać karkołomnemu skrętowi – rzuciłaś teatr i zostałaś panią rejentową, żebym ja się mógł zjawić na świecie, przewidziałaś prawdopodobnie nawet moją przyszłość, a może duch któregoś z wieszczów wystukał ojcu spodeczkiem moją przyszłość? W każdym razie potem, oczywiście, wyszłaś drugi raz za mąż, żebym nie był sierotą bez tatusia, potem oddałaś mnie na wiele lat do internatu, żebym otrzymał odpowiednie kształcenie i wyrobił sobie charakter, wszystko teraz rozumiem… że też mi to wcześniej nie przyszło do głowy! Rozumiem teraz, dlaczego porzuciłaś teatr.

      I gdy wreszcie zamilknie (wszelkie komentowanie jego odczuć w tym momencie byłoby chyba zbędne) – chwila upłynie, zanim starsza pani udzieli swemu dziwacznemu synowi repliki następującej:

      – Dobrze, mogę wrócić do domu, i to zaraz, jeśli sobie tego życzysz, wiesz dobrze, że nikomu, zwłaszcza tobie, nie lubię przeszkadzać.

      – Ależ mamo, wcale mi nie przeszkadzasz, przyznaję, niepotrzebnie się uniosłem…

      – Nie zauważyłam, żebyś się uniósł. Może nie zawsze rozumiem, co mówisz, trudno, nie dorosłam do twego poziomu, ale intencję czuję doskonale. Odprowadź mnie do szatni, dalej sobie sama poradzę, mogę wrócić autobusem.

      – Mamo, przecież to nie ma sensu!

      – Ja chcę być w domu.

      – Posłuchaj, pozwól sobie wytłumaczyć.

      – Nie ma nic do tłumaczenia, dzieci i stare kobiety powinny o tej porze spać. Nie fatyguj się, Konrad mi pomoże – dojrzy bowiem siostrzeńca, akurat nieopodal przechodzącego, i przywoła go lekkim ruchem ręki jeszcze smukłej, choć zniekształconej daleko posuniętym artretyzmem.

      A skoro Konrad Keller natychmiast podejdzie


Скачать книгу