Chłopi. Władysław Stanisław Reymont
dostanie, któren naprzeciw wyjdzie.
– Czemuż to wasza Ulisia nie wyszła?
– Bo się Boga boja i w poczciwości żyje.
– I drugie też bez to samo.
– A inszej to naród nie przepuści, niech choć ten razik spotkają ją po nocy z jakim chłopakiem, a już we świat na ozorach poniesą.
– Taka to ma szczęście…
– Bo wstydu nie ma.
– A dyć chodźcie – wołał Jędrzych. – Muzyka gra, a w izbie ani jednej kiecki, że nie ma z kim tańcować!
– Jaki ochotny, a pozwoli ci to matka?
– Ino porteczek nie zgub i lustra nie pokaż, kiej się tak bystro rwiesz.
– A kulasami po ludziach nie rzucaj!
– Z Walentową idź w parę, będą dwie pokraki!
Jędrzych zaklął ino, chycił pierwszą z brzega i powiódł, nie słuchając, co za nim brzęczało.
W izbie już tańcowali, z wolna jeszcze i jakby od niechcenia; jedna Nastka Gołębianka hulała ostro z Szymkiem Paczesiem. Umówili się przódzi, więc skoro muzyka zagrała, zwarli się mocno i tańcowali rzetelnie a długo; to na odpocznienie brali się wpół i nosili po izbie, aże ich ciągotki brały do siebie, to pogadywali wesoło, śmiali się w głos i biedro w biedro chodzili, aż Dominikowa z niepokojem naglądała do syna.
Ale dopiero gdy nadszedł wójt – spóźnił się, bo musiał rekrutów odstawiać do powiatu – rozruchali się ludzie, bo skoro wszedł, skoro przepił raz i drugi, wziął rozprawiać z gospodarzami i przekpiwać się z „młodych”.
– Pan młody kiej ściana, a młoducha niby to sukno czerwone.
– Jutro powiecie…
– Probant z was, Macieju, toście dnia nie zmarnowali.
– Nie gęsior przeciech, to nijak mu na oczach wszystkich!
– I półkwaterka bym nie trzymał za tym! Rzuć ino kamuszkiem w krzaki, a zawżdy ptaszek jaki wyfrunie, wójt to wama mówi!
Gruchnęli śmiechem, bo Jagna uciekła na drogą stronę.
Kobiety też dogadywały, co im ślina przyniesła na język.
Wnet się wrzawa wzmogła i wesołość ogarniała duszę, wójt pomógł rzetelnie, ale i gorzałka zrobiła swoje. Boryna nie żałował i flachę puszczał częstą kolejką; tańce też szły raźniejsze i gęstsze, śpiewać już poczynali, przytupywać i coraz większym kołem taczać po izbie.
A na to już zjawił się Jambroży, przysiadł zaraz, nieledwie przy progu, a łakomymi oczyma wodził za flachą.
– Wam ino tam głowę wykręca, gdzie kieliszki dzwonią! – rzucił wójt.
– Brzękliwe są; a któren spragnionego napoi, zasługę ma! – odparł poważnie.
– Naści wody, worku skórzany.
– Co smakuje bydlęciu, szkodzi człowiekowi! Powiedają: „Kogo woda zbawi, to zbawi, a gorzałka kużdego na nogi postawi.”
– To pijże okowitkę, kiejś taki kalkulant.
– Przepijcie, wójcie! Powiedają i to: „Chrzest przyjmuj wodą, ślub polewaj wódką, a śmierć płakaniem.”
– Dobrze powiadają, pijcie drugi…
– Nie ucieknę i przed trzecim! Zawdy pijam jeden za pierwszą żonę, a dwa za drugą.
– Czemuż to?
– Że wczas pomarła, bym se poszukał trzeciej.
– O kobiecie mu się śni, a już na odwieczerzu pomroka mu ślipie gasi…
– Jeszcze bym i po ciemku zmacał kijaszkiem, gdzie babia słabizna!
Izba gruchnęła śmiechem.
– Z Jagustynką was zmówimy! – wołały kobiety.
– Gorzałkę lubi i pyskata tak samo – dodawały drugie.
– Powiedają: „Chłop robotny i żona pyskata, to wezmą choćby i pół świata.”
Wójt przysiadł obok niego, a drugie w podle, gdzie kto mógł ławy zachwycić, a zbrakło miejsca, przystawali i cisnęli się do kupy, pół izby zajęli bez mała, nie bacząc na tańcujących.
Wnet zasię poczęły iść przekpinki, wymysły różne, gadki, wesołe powiedania, przypowiastki, aż się izba trzęsła od śmiechów, a najbarzej Jambroży dowodził, zmyślał jucha i cyganił w żywe oczy, ino tak sprawnie i uciesznie, że się pokładali od śmiechu; a z kobiet Wachnikowa nie dała się nikomu przegadać i w pierwszą gębę grała, wójt też basował, ile mu ino baczenie na urząd pozwalało.
Muzyka rżnęła od ucha, siarczyście, młódź hulała raźno, krzykała i obcasami ostro biła, a oni się tak zabawiali społecznie i wesoło, że o Bożym świecie zapominali, aż któryś dojrzał w sieni Jankla. Wciągnęli go wnet do izby. Żyd czapkę zdjął, kłaniał się i ze wszystkimi przyjaźnie witał nie bacząc, że mu przezwiska jak kamienie latają koło uszów.
– Żółtek! Niechrzczony! Kobyli syn!
– Cichojta! Przyjąć go czym, gorzałki mu dać! – wołał wójt.
– Przechodziłem drogą, to chciałem zobaczyć, jak się gospodarze zabawiają. Bóg zapłać, panie wójcie, napiję się wódki… dlaczego nie mam się napić za zdrowie państwa młodych!
Boryna wyniósł flaszkę i częstował. Jankiel kieliszek wytarł kapotą, głowę nakrył i wypił, a drugim poprawił.
– Zostańcie, Jankiel, nie streficie się! Hej! Muzykanty, zagrajcie „żydowskiego”! Niech Jankiel potańcuje! – wołali ze śmiechem.
– Mogę potańcować, to nie grzech!
Ale nim grajkowie zrozumieli wołania, Jankiel wysunął się cicho do sieni i zniknął w podwórzu, poszedł do Kuby odbierać strzelbę.
Nie spostrzegli nawet jego wyjścia, bo Jambroży nie przerywał cyganienia, a Wachnikowa wtórowała niby na basetli, tak im zeszło do samej wieczerzy; już muzyka przycichła, stoły poustawiali i grzechotano miskami, a oni wciąż się pośmiewali.
Darmo Boryna zapraszał do jadła, nikt nawet nie słyszał. Potem Jaguś raz po raz przywtarzała, by szli, to ją wójt wciągnął do kupy, usadził przy sobie i za rękę trzymał.
Dopiero Jasiek, z przezwiska Przewrotny, krzyknął w głos:
– Do misek chodźta, ludzie, bo stygnie!
– Cichoj, głupi, znajdzie się i la ciebie miska do wylizania!
– Jambroży ino cyganią, aż się kurzy, i myślą, że mu kto wierzy…
– Jasiek, coć dadzą w pysk, bierz, bo twoje, ale mnie nie ruchaj, nie uredzisz.
– A spróbujmy się! – odkrzyknął parob, że to głupawy był i słowa nie wyrozumiał.
– Wół tak samo poredzi albo i lepiej.
– Jambroży po księdzu wynoszą, to myślą, że ino sami mądrzy!
– Wpuść cielę do kościoła, a też ino ogon wyniesie! Głupia! – mruknął zeźlony.
Bo to matka Jaśkowa chciała bronić syna. Ruszył też pierwszy do stołów, a za nim insi jęli zajmować miejsca, a spiesznie, bo już kucharki wnosiły dymiące miski i smaki wiały po izbie.
Usadzili