Trzeci Front. Filip Molenda
mieszkania w nadziei, że coś znajdę. Nie znalazłem. No to poszedłem do poprzedniego mieszkania. I tam coś znalazłem. Długo się nie nacieszyłem, bo przyszło dwóch bandziorów i dało mi po głowie.
– Nie żyją.
– Co?
– Tych dwóch bandziorów nie żyje.
– W jaki sposób?
– To byli partacze. Pana uderzyli za mocno, a kolejarza za słabo. Ocknął się po minucie i powiedział sąsiadom, aby pana ratowali. Potem wybiegł przed dom, zawołał patrol żandarmerii i pobiegł za kamienicę, gdzie się schowało tamtych dwóch. Jak mówiłem, to byli partacze… Zaczęli strzelać. Żandarmi strzelali lepiej i zabili ich.
– Znaleźli kopertę?
– Jaką kopertę?
– Ci bandyci nie ukrywali się na tyłach kamienicy, tylko szukali koperty. Koperty, którą znalazłem w mieszkaniu Piotra. Koperty, którą wyrzuciłem przez okno. Nie znaleźli?
– Nic mi o tym nie wiadomo. I tak będzie pan przesłuchiwany, to się pan wszystkiego dowie w nieco bardziej dyskretnych okolicznościach. – Szef rozejrzał się po szpitalnej sali, której mieszkańcy starali się wyglądać na niezainteresowanych rozmową.
– Co z Piotrem?
– Został pochowany na Powązkach.
– Nie o to mi chodzi, panie kierowniku – obruszył się Karol.
– A o co? O to, że nie uciekł? No, nie uciekł. Wie pan więcej ode mnie?
– Nie, ale mam wątpliwości.
– Na wątpliwości, to przyjdzie czas… nieco później. Teraz mamy na głowie wojnę. A ja swoją jej część prowadzę z pomocą garstki ludzi. Musi pan jak najszybciej wracać do pracy. Proszę więc zdrowieć jak najszybciej. Czegoś panu trzeba?
– Nie, chyba dam sobie radę…
– To dobrze – powiedział, po czym wstał i wyciągnął rękę do Karola. – Do zobaczenia na Książęcej. Proszę jak najszybciej wracać do zdrowia. I do pracy.
– Do zobaczenia, panie kierowniku. Zrobię, co w mojej mocy.
– To cześć.
Na kolejnego gościa nie trzeba było długo czekać. Ciocia Klotylda wkroczyła do sali tak szybko po wyjściu szefa, że Karolowi przeszło przez głowę, że podsłuchiwała pod drzwiami. Bez wahania usiadła na łóżku i zaczęła informować go o wszystkim.
– Doktorzy mówią, że szybko stąd wyjdziesz. Masz wredny wstrząs mózgu. Wredny. Właśnie tak mówią lekarze, bo dostałeś z boku głowy. Gdybyś dostał w czoło albo w tył głowy, byłoby lepiej. Martwiliśmy się o ciebie. Ale już dobrze. Słabo cię tu karmią? Tak, nie dość, że na diecie jesteś, to jeszcze wojna. Ale nie martw się, dzisiaj już byli w mieście chłopi. Ceny są horrendalne, ale wysłałam wujka na bazar, to kupił sporo świeżych warzyw.
– Aha – potakiwał Karol.
– Jutro każę mu kupić kurczaki, to ugotuję wszystkim panom w twojej sali rosołu. Taki mój wkład w opiekę nad kombatantami.
– Aha.
– Zastanawiam się nad kupnem świniaka. Trochę za wcześnie na świniobicie, ale nie wiadomo, czy potem będzie okazja. Jak myślisz?
– Ciociu, od kiedy zajmujesz się tak przyziemnymi sprawami?
– Od wojny. Zresztą nieważne, kupię i każę przerobić na wędliny. Jak przegramy, będzie na ciężkie czasy, jak wygramy, będzie na świętowanie. Mam rację?
– Doskonały pomysł… A oprócz wojny, to co słychać?
– Znajome się o ciebie pytały.
– Ooo? A które?
– Głównie panny na wydaniu. Aldona od Grzegorzewskich…
– To miło..
– …i Grażyna, jej siostra.
– Obie są miłe. Szkoda, że mają taki akcent.
– Gienia.
– Eugenia, ciociu, Eugenia…
– Niech ci będzie, Eugenia. Z takim imieniem to powinna być albo cesarzową, albo kucharką. A ona postanowiła zostać nauczycielką. Jeszcze Krysia Domańska…
– Była miła?
– Bardzo troskliwa. Osobiście mnie odwiedziła. Tak samo jak panna Aleksandra… Myślałam, że uciekła z miasta, a tu popatrz, została.
– Mówiłem ci, że to równa babka.
– Ale to nie jest odpowiednia panna dla ciebie.
– Poza pannami na wydaniu warto spotykać się z nieco bardziej dojrzałymi kobietami. – Karol się uśmiechnął. – Całkiem spory ruch, jak na trzy dni leżenia w szpitalu.
– A to jeszcze nie koniec. Pytała o ciebie ta, co pracuje w Szkole Głównej Handlowej, ta… no… z tym przyziemnym imieniem…
– Marta?
– Marta. O właśnie! Z kolei nie pytała się o ciebie moja ulubienica, Agnieszka.
– I dobrze, to twoja ulubienica, nie moja…
– I nie pytała się o twoje zdrowie twoja ulubienica, Barbara.
– To też nie jest moja ulubienica. Jeszcze nie. Jedynie prosiłem, abyś się czegoś o niej dowiedziała…
– A czego można się dowiedzieć o dziewczynie? Z Tarnowa albo Rzeszowa pochodzi. Z porządnego domu, mieszczanie, a nie żadne ziemiaństwo czy chłopi…
– Chłopi to sól ziemi naszej. – Karol pokręcił głową i mimowolnie uśmiechnął się. – Mogłabyś ciociu wyzbyć się przesądów.
– Jak będziesz miał tyle lat co ja, to będziesz wiedział, że to nie przesądy, tylko doświadczenie. Nie jest ani ziemianką, ani chłopką, co mogłoby oznaczać dobrą partię, gdyby nie to, że prawie fordanserką jest.
– Umieram z niecierpliwości, aby dowiedzieć się, co oznacza to „prawie”.
Ciotka odpowiedziała mu uśmiechem. Nieco krzywym.
– Prawie fordanserką jest, mówię. Zajmuje się projektowaniem wnętrz dla sal tanecznych, dancingów, kawiarni. Przebywa w bardzo swobodnym towarzystwie. Odradzam ci taką znajomość, odradzam…
– Ciocia odradza, a to bardzo ciekawa osoba.
– Interesująca, chciałeś powiedzieć.
– Też, ale i ciekawa. Dużo pytań zadaje. Wie ciocia, skąd się wzięła w Warszawie i kiedy?
– Oczywiście. Przyjechała na początku trzydziestego ósmego, z Krakowa. Razem z kabaretem czy burleską. Miała jakąś wystawę w IPS, ale drobną… Zrobiła scenografię do dwóch przedstawień, zmieniła wystrój w kilku kawiarniach. Nie jest osobą przypadkową, ale też nie jest zbytnio u nas zakorzeniona.
– Jestem cioci wielce zobowiązany. A wiadomo coś o jej krewnych w Warszawie? I o kręgu znajomych, ale innych niż artyści i fordanserki? Jest zaręczona?
– Zdaje się, że kiedyś była, ale jej narzeczonego książę Wołkoński na polowaniu zabił.
– Kto?
– Szczerze mówiąc, to nie wiem. Wymyśliłam tego Wołkońskiego, bo chyba lepiej zostać postrzelonym przez księcia niż przez chłopca z nagonki.
– Jednak wychodzi z cioci snobizm i fascynacja