Sfora. Przemysław Piotrowski
dziesiątych litra i mocy czterystu sześćdziesięciu ośmiu koni mechanicznych pozwalał blisko dwuipółtonowej bestii rozpędzać się do setki w niecałe pięć sekund. Potwór, który – gdyby nie cena – z pewnością mógłby rywalizować o jego względy z ukochanymi patrolami. Brudny wysiadł i zapaliwszy papierosa, zachłannie omiótł maszynę wzrokiem. Drobinki lodu skrzyły się na karoserii w promieniach słońca, zadając mu jeszcze więcej szyku.
– Od razu widać, że jest pan koneserem, komisarzu. – Głos prokurator zaskoczył Brudnego. Winnicka stała w drzwiach do budynku. Miała na sobie czerwony płaszcz i czarne kozaki za kolano. Trzymała w dłoni papierosa i mierzyła go wzrokiem.
– Nie na moją kieszeń – odburknął. – Ale potrafię docenić klasę i jakość.
– Wiem, że pan zna się na samochodach, komisarzu. – Winnicka zrobiła kilka kroków w kierunku Brudnego, zupełnie ignorując przyglądającą się z boku Zawadzką. – Poczęstuje pan ogniem damę w potrzebie? – zapytała i oparła się o maskę.
Komisarz wyciągnął zapalniczkę i przypalił prokurator papierosa. Spojrzał jej w oczy, ostatni raz zaciągnął się swoim, po czym wystrzelił za płot do połowy wypalone marlboro.
– Sekcja zaczyna się za dwie minuty, a ja nie lubię się spóźniać – rzekł obojętnym tonem. – Pani prokurator… – Brudny skinął nieznacznie i ruszył w kierunku budynku prosektorium.
– Bez inspektora Czarneckiego nie zaczniemy. – Winnicka nie odpuszczała.
– Co nie znaczy, że ja mam być po czasie.
W połowie drogi dołączyła do niego Zawadzka. Jej mina mówiła wszystko. Wspólny babski wieczór odpadał.
– Mówiłam ci – rzuciła, gdy tylko przekroczyli próg prosektorium.
– Daj spokój. Nawet nie chce mi się o tym gadać.
– Nie odpuści. Wspomnisz moje słowa.
– Julka!
– No dobra, już dobra.
Brudny uwielbiał Zawadzką, ale czasami zachowywała się irracjonalnie. Nie był ignorantem i doskonale zdawał sobie sprawę, że jest o niego zazdrosna. Zastanawiał się tylko, czy ona sama tego nie widzi, czy tylko udaje. Dlatego szybko ucinał podobne dyskusje, aby nie brnąć w coś, co biorąc pod uwagę jego raczej kiepskie predyspozycje interpersonalne, mogło tylko bardziej skomplikować i tak już wystarczająco zagmatwaną sytuację.
Gabinet doktora Krzywickiego znajdował się zaraz przy wejściu. Drzwi były otwarte.
– Zapraszam was, proszę, proszę – zachęcił przybyłych patomorfolog. Miał już na sobie niebieski kitel i wyglądał na gotowego do działania. – Romek i Ela już dojeżdżają, tak więc zaczniemy prawie o czasie. Kawy? – zapytał z uśmiechem na ustach.
– Chętnie – odparł Brudny.
– Dla pana czarna, a dla pani, pani podkomisarz?
– Biała, jeśli to nie problem.
– Żaden. Mam tu mleko, śmietankę, soki, pepsi, whisky, wódkę… a nawet pół pizzy, jeśli ktoś jest głodny. – Krzywicki włączył czajnik elektryczny i podszedł do lodówki, obok której podinspektor Zimny w milczeniu przeglądał jakiś periodyk.
– Wystarczy kawa – mruknął Brudny. – Chyba że…
– Tak? – Oczy patomorfologa naturalnie zabłysły.
– Ma pan sok z czarnej porzeczki?
– Ach… – jęknął zawiedziony. – Owszem, mam. Nalać do szklanki?
– Niekoniecznie. Wezmę butelkę.
Brudny nie przepadał za ludźmi pokroju Krzywickiego. Rozgadanymi, dowcipkującymi i wiecznie próbującymi zwrócić na siebie uwagę. Ten facet – poza bezdyskusyjnym profesjonalizmem, jaki prezentował w pracy – miał w sobie coś, co nie pozwalało go nie polubić, nawet takiemu ponurakowi jak Brudny. Komisarz wziął butelkę z sokiem i schował do kieszeni płaszcza. Zmusił się do uśmiechu.
Woda w czajniku zagotowała się i patomorfolog przygotował pięć kubków. Nasypał zmielonego ziarna i zalał wrzątkiem. Do jednego dolał śmietankę. Wtedy w korytarzu rozległy się głosy.
– O… – Krzywicki podniósł palec wskazujący. – W samą porę. Chyba mamy komplet.
W drzwiach pojawili się inspektor Czarnecki, psycholog policyjny Elżbieta Pałka i prokurator Winnicka. Nowo przybyła ściągnęła czapkę i ciepłą kurtkę z futrzastym kołnierzem, po czym ciepło przywitała się z każdym z osobna. Poprawiła rozczochrane włosy i potarła dłonie. Na jasnej cerze odznaczały się czerwone plamy od mrozu.
– Marzyłam o kawie – podziękowała, odbierając parujący kubek. – Mam nadzieję, że nie musieliście specjalnie na mnie czekać.
– Nie, ale gdyby było trzeba, to na ciebie, Elu, na pewno byśmy poczekali.
– Ach, Robert – westchnęła. – Słuchajcie, nie chcę dłużej przeciągać. Jeśli jesteście gotowi, to ja też.
– Zaczynajmy więc. Znacie drogę, moi mili. – Krzywicki przepuścił wszystkich znajdujących się w gabinecie i ruszył ich śladem. – Izaaa! Zaczynamy! – krzyknął w korytarzu. Po dwóch sekundach z pomieszczenia obok wyłoniła się drobna blondynka w niebieskim kitlu. Brudny pamiętał ją. Nazywała się Iza Nowakowska, miała piękny uśmiech, fajny tyłek i wizualnie pasowała do tej roboty jak pięść do nosa.
Krzywicki ze swoją asystentką przemknęli obok gości i odsunęli drzwi do sali sekcyjnej. Doktor uprzedził, że zastane powietrze może być nieco nieświeże, ale same zwłoki jeszcze nie zaczęły gnić na tyle, aby fetor był trudny do wytrzymania. Brudny na wszelki wypadek łyknął trochę soku z czarnej porzeczki. Chwilę potem weszli.
– Oto nasza siostra Teresa. – Krzywicki od razu sięgnął do szuflady po lateksowe rękawiczki i sprawnie je naciągnął.
Na stole sekcyjnym leżały zmasakrowane zwłoki kobiety w habicie. Pierwszym, co rzucało się w oczy, była obszerna, szarpana rana na wysokości brzucha. Ciało, wciąż jeszcze nieumyte i nieoczyszczone, zawierało fragmenty ziemi, listowia i kołtunów wilczej sierści. W wielu miejscach, częściowo przykryte fragmentami materiału, zionęły wygryzione otwory, które w tej chwili w większości przybrały prawie czarny kolor. To, co pozostało z twarzy, przypominało upiorną maskę.
– Izo. Myślę, że możemy zaczynać – oznajmił.
Jego asystentka chwyciła pokaźnych rozmiarów nożyce i zaczęła rozcinać resztki porwanego habitu. Robiła to z niebywałą wprawą i zaledwie po minucie ciało pozostało jedynie w bieliźnie. Ta kilkoma wprawnymi ruchami również została usunięta.
W następnej kolejności Nowakowska nałożyła na twarz chirurgiczną maskę, sięgnęła po skalpel i nacięła skórę wokół czaszki, mniej więcej na wysokości czoła. Dolną połowę odwinęła na brodę ofiary, a z górnej zdjęła cały skalp. Później niewielką piłą tarczową przecięła czaszkę i jej górną część usunęła, eksponując mózg denatki.
– Jak się zapewne domyślacie, przyjrzałem się ofierze już wcześniej – oznajmił Krzywicki. – Na głowie nie dostrzegłem żadnych obrażeń mogących być efektem uderzenia jakimś tępym narzędziem, konarem czy czymkolwiek. Struktura mózgu… – patomorfolog przez kilkanaście sekund badał mózgowie ofiary – …też nie wykazuje żadnych cech mogących potwierdzić taką hipotezę. Tkanka jest zwarta, zdrowa i…
– Robert,