Pokłosie przekleństwa. Edyta Świętek
bo niby żyjemy w wolnej Polsce i lepszych czasach, ale guzik prawda z tym dobrobytem. Gdy spoglądam na dzisiejszych młodych, ludzi takich jak wy, to sobie myślę, że wcale dobrze nie ma. Za komuny było źle, ale teraz nie macie nic łatwiej. Co z tego, że są pełne półki w sklepach i każda rzecz jest na wyciągnięcie ręki, skoro musicie się zaharowywać, by jakoś przeżyć? Bogacze nie mają umiaru, nie mogą się nażreć pieniędzmi, a biednym zawsze wiatr wieje w oczy. Emerytury dostajemy nędzne, leki są drogie, życie też kosztuje… Afera goni aferę, złodziej złodzieja złodziejem pogania. Kiedyś to nawet ludzie żyli ze sobą bliżej. Ze sobą – zaakcentował – nie obok siebie.
– A żeby pan wiedział – wetchnął Albert. – Pamiętam, że jeszcze parę lat temu mieliśmy na wszystko znacznie więcej czasu. Zwłaszcza na spotkania z bliskimi osobami, które organizowaliśmy całkiem spontanicznie. A teraz? Na każdą okoliczność trzeba się wcześniej umówić. Jesteśmy przemęczeni, bo szefowie stawiają nam wymagania, mamy pracować coraz więcej, dłużej i wydajniej. Żyjemy w ciągłym stresie.
– Tak, ale to jest zupełnie inny stres niż wtedy, gdy obalaliśmy poprzednią władzę – wtrącił Filip. – Teraz nie wyobrażam sobie przeprowadzania jakichś akcji. Ludzie nie potrafią się już jednoczyć. A minęło tak niewiele czasu.
– Bo wy, młodzi, macie teraz inne sprawy na głowie. Kiedyś problemem było „jak żyć?”. A dzisiaj każdy skupiony jest wokół materialistycznego „za co?”. Ci, którzy zarabiają ciut lepiej, ukrywają się za coraz wyższymi parkanami i żywopłotami. Kiedyś łączył was wspólny wróg, dzisiaj dzielą prywatne interesy i interesiki. Nie macie zbieżnych celów.
– Ależ panie Władysławie, nie jest aż tak źle z relacjami międzyludzkimi! Przecież jeszcze nie tak dawno angażowaliśmy się w pomoc bezrobotnym – zaprotestowała Manuela, której słowa Jeżowskiego sprawiły znaczną przykrość.
– Wiem, dziecko, wiem. To nie jest wina waszego pokolenia, że świat uległ tak radykalnym zmianom. I bynajmniej nie na waszą korzyść. To jest sprawa wielkiej polityki, na którą my nie mamy wpływu. Najpierw nasz kraj przetrzebiła wojna. Po okupacji niemieckiej przyszła czerwona zaraza. Czego Niemcy nie zrujnowali i nie zbombardowali, to rozkradli Ruscy. Wywozili stąd całe fabryki. Twierdzili, że to poniemieckie łupy wojenne. Rozkradli doszczętnie Łęgnowo i inne zakłady. Brali wszystko, co zdołali załadować na wagony. A potem, gdy już na dobre trafiliśmy pod ich okupację, którą zwano sojuszem, udawali, że wspaniałomyślnie podnoszą nas z ruin. Tylko patrzeć, jak Borys Jelcyn[11] wystawi nam za to rachunek – sapnął gniewnie Władysław. – Ale co ja wam tutaj będę truł. Ładny dzień, trzeba się cieszyć wolnymi chwilami. Przynieś no, synu, po piwie. Albert pewnie wolałby to zamiast wody ze sokiem.
– Niekoniecznie – odparł mężczyzna, zezując na kumpla.
– Przyniosę. Napij się. – Filip pokiwał głową do Alberta. – Ja sobie to kiedyś odbiję. Niech no mnie już tylko wykurują izotopami, a zrobię taką imprezę, że do końca życia nie zapomnisz.
Wrócił po chwili z dwoma kuflami piwa. Sam powstrzymywał się od picia alkoholu. Gdy tylko klapnął na ławce, Albert chrząknął dla zwrócenia na siebie uwagi.
– Tak właściwie my powinniśmy postawić coś mocniejszego. Tylko głupio byłoby świętować teraz, więc pewnie nadrobimy to, jak już całkiem wrócisz do zdrowia.
– O! A co to za okazja? – zapytała Jeżowska, zezując na przyjaciół. – Wygraliście w Lotto?
– Aż tak dobrze nie ma na tym świecie. Ale Manuelka dostała ofertę fajnej pracy – odparł rozpromieniony mężczyzna. – Dumny jestem z mojej żony.
– No proszę! Wielkie gratulacje! Może zdradźcie jakieś szczegóły, bo nie wiem, co może przebić pracę w telewizji – dociekała Ania.
– Praca w telewizji ogólnopolskiej – pisnęła dość cicho Ślusarkowa.
– Serio? – ucieszyła się przyjaciółka. – No to uchyl rąbka tajemnicy: w jakim programie cię zobaczymy?
– Mam poprowadzić teleturniej. Dostałam bardzo korzystne warunki pracy. W naszej regionalnej nawet nie mogłabym o takich marzyć. Ale jest też zła wiadomość – westchnęła. Widać było po minie Manueli, że nie do końca cieszy ją propozycja.
– Jaka? – zapytał Filip.
– Oni oczekują, że zamieszkam w Warszawie. Oferują mieszkanie, pomoc w zorganizowaniu szkół dla dzieciaków oraz w znalezieniu pracy dla Alberta. Bylebym była do ich całkowitej dyspozycji.
– Ojej… – jęknęła Ania. – To znaczy, że nas opuszczasz?
– No… Zasadniczo jeszcze nie zdecydowaliśmy, czy wyjedziemy. – Manuela spojrzała na ślubnego. – Czekałaby nas prawdziwa rewolucja i reorganizacja życia. Musielibyśmy rzucić tutaj dosłownie wszystko. Nie byłoby zbyt dużo czasu na częste odwiedziny.
– A to przykre – stwierdził Władysław. Zerknął na syna. Widział cień smutku na jego twarzy. Wszak on i Albert przyjaźnili się od wielu lat. A teraz nawet to miałoby ulec zmianie? Bo przecież kontakt telefoniczny nie zrekompensuje w pełni rozstania.
– Na pewno nie jest to takie proste – przytaknął Ślusarek mniej entuzjastycznie. – Tutaj mamy rodziców, przyjaciół. Tu jest nasze miejsce na ziemi. Nie wiem, czy będę potrafił tam funkcjonować. Niby jest radość, bo dla Manuelki to prawdziwe wyróżnienie i naprawdę wielka szansa. Ale związanych jest z nią sporo wyrzeczeń, więc z jednej strony cieszymy się, a z drugiej wciąż się wahamy.
– Ile macie czasu na podjęcie decyzji?
– Dwa tygodnie. W sierpniu Manuela rozpoczęłaby pracę, gdyż wtedy studio chce robić nagrania do jesiennej ramówki. Zasadniczo musielibyśmy zacząć przeprowadzkę jeszcze w lipcu, by choć trochę ogarnąć najważniejsze sprawy na nowym miejscu.
Filip na ułamek sekundy zagryzł wargi i zwiesił głowę. Wyjazd przyjaciela na pewno byłby przykrym przeżyciem. Mógł też nieco skomplikować kwestię jego kuracji. Albert miał sporo znajomości w środowisku medycznym. Sam mu wszak doradzał, do którego specjalisty powinien się zwrócić. Pomagał przecierać szlaki, na bieżąco śledził postępy w leczeniu. Podpowiadał, jakich produktów spożywczych nie łączyć z lekami, by nie osłabiać ich działania. To on rozmawiał z ordynatorem oddziału onkologicznego tuż przed operacją.
Jeżowski podniósł wzrok na przyjaciół. Choć Albert nie powiedział tego wprost, Filip odebrał komunikat zawarty w jego słowach. Nie chciał być jednym z powodów, dla którego mieliby się wahać. Rozumiał, jak wielka szansa stoi przed nimi otworem. To oczywiste, że i Albert miałby w stolicy korzystniejsze warunki pracy. Byłbym egoistą, gdybym chciał, aby najlepszy kumpel zrezygnował dla mnie z czegoś równie atrakcyjnego.
– Powinniście jechać. Trzeba korzystać z życia. Łapać byka za rogi, zanim zrobi to ktoś inny.
– A twoja dalsza terapia? – bąknął Ślusarek.
– Najgorsze mam już za sobą. Dałem sobie poderżnąć gardło i wyszedłem cało z tej opresji. Jeszcze tylko przyjmę izotop, a będę jak nowo narodzony. I wiesz co: dobrze się urządźcie w stolicy, bo jak już nam otworzą lotnisko, to przylecimy z Anulą i Lenką pierwszym samolotem. A potem pójdziemy oblewać twój sukces. – Kiwnął głową do Manueli.
– A więc takie buty! – mruczał do siebie Roman, przeglądając teczkę z aktami, które udostępnił mu kolega.
– Potrzebujesz kopii tych dokumentów? – zapytał Janusz Tutka.
– Nie. To całkowicie zbędne. Wystarczy mi, że je czytam.
– No i bardzo dobrze. – Mężczyzna odetchnął z ulgą. Oczywiście