Milczenie. Hubert Hender

Milczenie - Hubert Hender


Скачать книгу
g_7b904f00f43deh501auad9es06407a2a87dc.jpg"/>

      Spis treści

      Karta tytułowa

      Karta redakcyjna

      Prolog

      Część I

      Część II

      Epilog

      Okładka

      Wszystkie opisane w książce postaci i wydarzenia są fikcyjne. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest przypadkowe i niezamierzone przez autora.

      Copyright © by Hubert Hender, 2020

      Copyright © for the this edition by Wydawnictwo Bukowy Las Sp. z o.o., 2020

      All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem do reprodukcji w całości lub we fragmencie w jakiejkolwiek formie.

      ISBN 978-83-8074-288-8

      PROJEKT OKŁADKI: Paweł Cesarz

      FOTOGRAFIE NA OKŁADCE: © Paweł Cesarz

      REDAKCJA: Olga Gitkiewicz

      KOREKTA: Barbara Kocowska, Urszula Włodarska

      REDAKCJA TECHNICZNA: Adam Kolenda

      WYDAWCA:

      Wydawnictwo Bukowy Las Sp. z o.o.

      ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Mazowiecki

      ADRES DO KORESPONDENCJI:

      ul. Sokolnicza 5/21, 53-676 Wrocław

      www.bukowylas.pl

      

WYŁĄCZNY DYSTRYBUTOR: Dressler Dublin Sp. z o.o. ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Mazowiecki tel. (+ 48 22) 733 50 31/32 e-mail: [email protected] www.dressler.com.pl

      Skład wersji elektronicznej: [email protected]

      Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym

      20% rabatu na kolejne zakupy na litres.pl z kodem RABAT20

      Prolog

      Popatrzył w okno, ale wypełniała je tylko ciemność, nic więcej. Przyjrzał się swojemu zmarnowanemu obliczu. Skrzywił się, zmrużył oczy, ale nie dostrzegł żadnego światła, żadnego kształtu ani sylwetki. W pogotowiu trzymał nóż i gumową pałkę ZOMO, którą odziedziczył po ojcu. Uderzenie nią powodowało potworny ból. Wiedział o tym, bo właściwie to nie ojciec, lecz ona go wychowała. Gapił się jeszcze przez chwilę, ale dał za wygraną. Niczego nie widział. Zalał herbatę wrzątkiem. Kubek miał brązowy nalot od wieloletniego używania. Zamieszał, oblizał łyżeczkę i wrzucił ją do zlewu. Brudnych naczyń było już za dużo. Wypłukał je powierzchownie i odłożył na suszarkę. Chwilę później rozsiadł się wygodnie w fotelu. W wiadomościach mówili o polityce, aferach, korupcji. Krzywił się, szczerząc zęby niczym wściekły pies. Miał to gdzieś. Nie interesowała go zgraja szkodników, którzy byli nie mniejszymi bandytami od tych siedzących w Rawiczu. Banda pazernych złodziei, którzy różnią się od więźniów tym, że noszą eleganckie garnitury i drogie zegarki. I że potrafią zgrabnie pleść trzy po trzy przed kamerami. Tak, to jedyna różnica, powiedział sobie w duchu. Wolałby teraz oglądać tańczące panienki, niż patrzeć na tę pieprzoną hołotę. Pożałował, że nie ma komputera. Albo chociaż kanałów erotycznych. Musiał gapić się na to, co nadawali w telewizji naziemnej. Sam szajs, kilka programów na krzyż – wiadomości, programy religijne i powtórki filmów. No i serial, który znał na pamięć. Niektóre kwestie mógłby recytować z zamkniętymi oczami. Psia mać, zaklął. Miał ochotę coś zrobić. Nosiło go. Rozrywało wręcz od środka i trudno było mu się opanować. Wiedział, co mogłoby pomóc. Wódka albo piwo, butelka, dwie. Przypomniał sobie jednak, że ma kilkadziesiąt złotych długu w pobliskim barze, a osiedlowy sklep pewnie był już zamknięty. Ewentualnie Żabka, ale to kawałek drogi, a on nie chciał ryzykować. Nie po tym, co wydarzyło się kilkanaście dni temu, gdy otworzył szeroko okno i zobaczył coś, co go zmroziło. A przynajmniej zdziwiło. Ujrzał w ciemności dwie białe twarze. Myślał wówczas, że ma omamy albo traci kontakt z rzeczywistością. Fakt, był po kilku setkach czystej. Ale wtedy stało się coś jeszcze, coś, co go przekonało, że jednak to się dzieje naprawdę. Usłyszał szepty. Ciche, a mimo to wyraźne. Natychmiast zamknął okno. Zaryglował też drzwi do mieszkania, a potem poszedł po nóż. Długi, ostry, niemal idealny do patroszenia dzikich zwierząt. Być może, pomyślał, będzie musiał się bronić. Być może ktoś chciał go skrzywdzić. Od tamtej nocy minęły już prawie dwa tygodnie i nic więcej się nie wydarzyło, ale wspomnienie tajemniczych twarzy wciąż nie dawało mu spokoju – czy to, co widział, było tylko wytworem jego wyobraźni, czy ktoś naprawdę czaił się pod jego oknem? Jeśli tak, to kto? I dlaczego? Był zaskoczony, bo to jego na ogół unikali ludzie. Omijali go szerokim łukiem, przez całe życie. Kto miałby go nachodzić albo straszyć?

      Od tamtej nocy zasypiał z dłonią na uchwycie ostrego narzędzia. Aż do dzisiaj. W końcu uznał, że nie musi bać się o swoje bezpieczeństwo, a jednak wciąż nie mógł się pozbyć tego odruchu. Co dzień gapił się w okno, upewniał, a potem podchodził do drzwi i sprawdzał, czy są zamknięte.

      Wyskrobał z kieszeni spodni sześć złotych. Spakował do torby dwie butelki po piwie i wyszedł z mieszkania. Zamknął je, choć i tak nie było co ukraść. Zresztą kto miałby to zrobić? W kamienicy mieszkali sami staruszkowie, których jedynym zajęciem było oglądanie Familiady i rozmawianie o lekarstwach. Zwykle nie wyściubiali nosa ze swoich mieszkań.

      Stanął przed budynkiem i zapalił papierosa. Rozejrzał się i nasłuchiwał. Miasteczko, zatopione w wieczornej mgle, wyglądało jak po epidemii. Ani jednej osoby. Żadnych odgłosów. Żadnych zwierząt, chyba że gotowe na nocny żer szczury, które czekały tylko, aż wszyscy znikną. Pstryknął wypalonego szluga przed siebie i ruszył do sklepu. Mieszkał tu prawie całe życie i traktował to miejsce jak swoje. Tu się wychował i, jak mu się wydawało, znał wszystkich. Nikt go nie ruszał, nikt nie zaczepiał, wszyscy przecież wiedzieli, czym to grozi. Chrząknął głośno, jakby chciał wypluć złość, a potem ruszył przed siebie.

      Przyspieszył kroku. Jeszcze chwila i zamkną sklep. Przed sobą miał długą aleję, na której końcu lśniło żółte światło latarni. Wilgotna para przesuwała się leniwie nad chodnikiem. Przystanął. W oddali coś się poruszyło. Najpierw oświetlony latarniami puch mgły uniósł się, jakby za chwilę miał się pojawić silny podmuch wiatru. Zaraz potem dostrzegł dwa punkty. Ciemne, może czarne. Po chwili stały się wyraźniejsze. Dwie osoby stały na końcu alei. Dwie sylwetki, podobne do siebie niczym klony, kogoś mu przypominały.

      Zmrużył oczy, zrobił krok, przesunął się do przodu.

      Nie rozpoznawał tych ludzi, nie miał pojęcia, kim byli.

      Nagle zauważył, że jeden z nich trzyma w dłoni nóż. Nie wiedział, czy to żart, czy po prostu znów ma omamy. Postaci miały białe twarze, jakby wysmarowane kredą. Wyglądały jak stare teatralne maski.

      Czarne


Скачать книгу