Szramy. Jak psychosystem niszczy nasze dzieci. Witold Bereś

Szramy. Jak psychosystem niszczy nasze dzieci - Witold Bereś


Скачать книгу
Mama tak będzie to wspominała:

      – Po prostu przyszła do mnie i mi to powiedziała. Że nie czuje się dziewczynką, tylko chłopcem. Przytuliłam ją. Zapewniłam, że dla mnie liczy się tylko to, żeby była szczęśliwa. Ale tak naprawdę zamartwiałam się cały czas. Nie tym, że podjęła taką decyzję, tylko tym, ile cierpienia ją jeszcze czeka.

      *

      Na początku siódmej klasy Kacper robi sobie pierwsze niewidoczne nacięcia na ciele. Żyletką rozcina skórę w pachwinach, rany obmywa wodą. Wkłada spodnie, żyje dalej.

      *

      Szpital w Józefowie pod Warszawą. Pościel dobrze pamięta pobyt poprzedniego pacjenta. Jest mocno przepocona, wyraźnie brudna, ale najgorsze wrażenie robią zaschnięte plamy krwi, które nie pozwalają nawet na moment zapomnieć o miejscu, w którym się jest.

      Do tak przygotowanego posłania trzeba wejść, zasnąć w nim i się w nim obudzić, w jakiś sposób powstrzymując obrzydzenie.

      Światło dzienne, tuż po przebudzeniu, pozwala przyjrzeć się ścianom pokoju. Są pomazane najróżniejszymi flamastrami. Widać napisy: „Jutro się zabiję”, „Fuck life”, a także rysunki, najczęściej penisy i szubienice. I wszędzie ślady krwi: stare, rozmazane, sięgające sufitu.

      *

      Monitoring śledzi każdy ruch pasażerów metra. Na nagraniu widać, jak chłopak starannie zawiązuje jeden but, potem drugi, rozgląda się dookoła, aż w końcu, widząc nadjeżdżający pociąg, spokojnie skacze pod pędzące wagony.

      Koła pociągu łamią mu fragmenty odcinka szyjnego, miednicę, śledzionę, żuchwę, rozrywają płuca.

      *

      I tak dalej…

      Czy na pewno wiemy, co się dzieje z naszymi dziećmi?

      Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym

      20% rabatu na kolejne zakupy na litres.pl z kodem RABAT20

      PROLOG

      – I ostatnie pytanie: czy myślała pani o tym, że może pani jeszcze pogorszyć sytuację chorych?

      – Tak, często zadawałam sobie pytanie: „I co, teraz odchodzę, odwracam się i te dzieci już mnie nie obchodzą?”.

      Jednak nie widziałam innego wyjścia.

      Elegancka pani doktor kończy długi wywiad, którego właśnie udzieliła. Janusz Schwertner, dziennikarz Onet.pl, dziękuje, wyłącza dyktafon i wychodzi. Właściwie już przy drzwiach słyszy słowa, które będą go prześladowały przez następne miesiące.

      – A wie pan, czasami, nie tak rzadko, zdarza się w Polsce podczas leczenia psychiatrycznego dzieci, że pracownicy oddziałów wykorzystują seksualnie młode dziewczyny. Ot, niedawno w szpitalu w Józefowie był przypadek nastolatki wykorzystywanej w ten sposób przez wiele dni. Ale niestety bardzo trudno znaleźć dowody, bo w tym stanie pobudzenia psychicznego u pacjentek często pojawia się także pobudzenie seksualne i te młode dziewczyny same pragną tego seksu.

      Nie, nie jest łatwo do tych przypadków dotrzeć. Ale może panu się uda? Niech pan próbuje.

      To jeszcze jeden element tej fatalnej układanki, jaką jest stan psychiatrii dziecięcej w Polsce…

      *

      Bardzo szybko, gdy dociera się tu i ówdzie, okazuje się, że w środowisku – pacjentów i lekarzy – jest znany co najmniej jeden przykład seksualnego wykorzystywania młodej pacjentki przez pielęgniarza. Przypadek tej, nazwijmy ją Anną X, jest jednak bardzo trudny do opisania, bo choć pielęgniarza wyrzucono z pracy (były tylko poszlaki i podejrzenia), to sama dziewczyna nie tylko nie chce mówić o naturze ich relacji, ale w dodatku go broni.

      Jeszcze przed kilkoma miesiącami żaden z autorów piszących tę książkę nie miał pojęcia o tym, że istnieje jakikolwiek problem związany z psychiatrią, dziećmi, młodzieżą i samobójstwami.

      Zaczęło się trochę przypadkowo.

      Janusz Schwertner kilka lat wcześniej pisał materiał o świecie przestępczym. Jednym z bohaterów miał być Sławomir Opala, kultowy gliniarz, pierwowzór policjanta Despero z filmu Pitbull. Ostatni pies. Gliniarz, który po kolejnych życiowych upadkach, w 2015 roku, w dniu święta policji, popełnił samobójstwo.

      Więc dziennikarz niuchał. Wtedy rozmawiał z wieloletnią przyjaciółką policjanta Kasią. Kiedyś nawet w jakimś sensie reprezentowała go w kontaktach z mediami. I to ona, jego informatorka, najpierw zawzięcie dyskutowała z nim o mafii, policji i trupach, a potem nagle po kilku latach niespodziewanie sama poprosiła go o spotkanie. Chciała opowiedzieć o swojej przyjaciółce, matce chłopca, który ma problemy psychiczne i trafił na oddział psychiatrii dziecięcej.

      – Ten oddział to bagno jak w jakimś bantustanie sprzed półwieku! – mówi. – A znajduje się nie w Trzecim Świecie, tylko w Józefowie pod Warszawą.

      Dodaje, że przyjaciółka zrobiła tam potajemnie zdjęcia. Że ona, Kasia, sama jest mamą i jest przerażona tym, co zobaczyła. Ale że ma do dziennikarza zaufanie, to uważa, że i on powinien te zdjęcia zobaczyć.

      – Bo trzeba coś z tym zrobić, no nie?

      Dziennikarz zobaczy więc fotografie zrobione ukradkiem w Józefowie w czasie następnego spotkania. Ujrzy na nich ścianę pomazaną krwią z rysunkami męskich genitaliów i napisami: „Nie chce mi się żyć”, „Jebać życie” i wieloma innymi równie optymistycznymi.

      Dziennikarz przyznaje kobiecie rację – rzeczywiście, aż trudno uwierzyć, że tak to wygląda. Ale że sam nie miał pojęcia o psychiatrii dziecięcej, więc poprosił o spotkanie z przyjaciółką Kasi.

      I tak poznał Agnieszkę, trzydziestoparoletnią kobietę, już mocno zmęczoną życiem. Kiedy rozmawiała z dziennikarzem, cały czas zerkała na telefon, bo jej syn Kacper żył wtedy w ciągłym strachu.

      Już po pobycie w Józefowie.

      Tak, te zdjęcia to ona zrobiła. Po kryjomu.

      Wtedy po raz pierwszy pojawiła się ze swoim synem na oddziale psychiatrii dziecięcej. Kacper, jako ofiara prześladowania rówieśniczego i homofobii w szkole, regularnie się okaleczał i myślał o samobójstwie. Wtedy spędziła tam półtora miesiąca, odwiedzając go codziennie.

      Była zszokowana tym, co zobaczyła. W każdym wymiarze. Począwszy od tego, jak zachowuje się personel. Przez to, jak wygląda ośrodek – ściany, łóżka, meble. Aż po sytuację z wyżywieniem.

      Ta ostatnia sprawa zrobiła na niej szczególnie przejmujące wrażenie.

      Najpierw zauważyła, że Kacper nie chciał nic jeść na tym oddziale, bo jedzenie było obrzydliwe.

      Później zauważyła, że wszyscy jego koledzy z oddziału też nic nie jedli. Ba, że niektórzy głodowali tam nie po to, by się buntować, ale po prostu nie byli w stanie nic przełknąć. Stare bułki, spleśniały chleb, na którym namazano odrobinę masła. Jakieś ochłapy wędliny. Było tak, jak w opisujących tę sytuację artykułach, że więźniowie w zakładach karnych mają lepsze wyżywienie niż pacjenci w szpitalu.

      A na koniec Agnieszka spostrzegła, że choć przywozi dziecku bardzo dużo jedzenia, wszystko znika niemal natychmiast. Warto dodać, że na psychiatrię dziecięcą często trafiają dzieci z rodzin patologicznych, biednych, które nawet nie są regularnie odwiedzane przez rodziców, a już na pewno nie stać tych rodzin na dożywianie dzieci. Ją akurat było stać, więc robiła to codziennie. Lecz wtedy się zorientowała, że Kacper żywi cały oddział.

      Nie, Agnieszka nie miała o to pretensji.

      To tylko wzmogło jej przerażenie: taki szpital w Polsce w XXI wieku?! Wiedziała, jak wygląda służba zdrowia, ale po raz pierwszy zetknęła się z najgorszą jej wersją – psychiatrią dziecięcą. A jednocześnie jej syn leżał w szpitalu i przechodził najgorszy okres – regularnych myśli samobójczych.

      Nic więc dziwnego, że to był taki etap, kiedy ciągle się zamartwiała. Ba, kiedy mówiła o tym, aż się trzęsła ze zdenerwowania.

      Już słuchając pani Agnieszki, można było być przerażonym. Lecz kiedy Schwertnerowi wydawało się, że usłyszał i zobaczył (na zdjęciach) historie najgorsze z najgorszych, Agnieszka nagle


Скачать книгу