Powrót. Kathryn Croft
żadnych korepetycji. I pewnie nie będzie. Po prostu zostaw mnie w spokoju”.
– Wiem, że Justin uważa panią za wspaniałą nauczycielkę i jesteście w dobrych relacjach. Obawiam się, że nauka pod kierunkiem innego nauczyciela mogłaby zahamować jego postępy.
Ten koleś jest niewiarygodny. Wcale nie mam z Justinem lepszych relacji niż z którymkolwiek z uczniów.
– Cóż, to miło z pana strony, ale…
– W każdym razie chyba się pani śpieszy. Może zwyczajnie umówię się na spotkanie? Na przyszły tydzień? Oczywiście to musiałoby być po szkole, bo nie mogę za wcześnie wyjść z pracy.
„Nie!”
Mam ochotę krzyknąć, ale nie chcę mu dać powodu do złożenia na mnie skargi. To dokładnie taki rodzic, który zrobiłby coś takiego, nie zdając sobie sprawy, że jest tak irytujący, iż sam się o to prosił.
– Tak, oczywiście. Przepraszam, muszę już iść.
Czuję na sobie jego wzrok, gdy odchodzę, i notuję w myślach, żeby pochwalić Justina bardziej niż zwykle na następnej lekcji, chociażby za to, że wytrzymuje z takim ojcem.
***
Gdy docieram do domu, zastaję Aidena w kuchni. Przegląda lodówkę, wyciąga warzywa jedno po drugim, wącha je i wrzuca z powrotem do środka.
Jak mam mu to powiedzieć? Już po raz czwarty muszę przekazać mu wieści, że jednak nie będziemy mieli dziecka. Chociaż to moje ciało przechodzi przez to wszystko, za każdym razem, gdy tracimy ciążę, on też jest zdruzgotany.
– Wcześnie wróciłeś – zauważam, ściągając płaszcz i przerzucając go przez oparcie krzesła.
Nie mam siły, by powiesić go w szafie pod schodami. Nie obchodzi mnie, gdzie będzie leżał.
– Chciałem przygotować dla ciebie kolację, tak dla odmiany. Musisz wypoczywać i się oszczędzać. – Uśmiecha się i wraca do szperania w lodówce. – Chociaż nie wiem, co mógłbym upichcić z tego, co mamy. Możliwe, że czeka mnie wyprawa na zakupy do Sainsbury’s.
– Nie muszę wypoczywać i się oszczędzać – mówię. – Już nie. – Potoki łez zalewają mi policzki i ściekają po nadgarstkach, gdy próbuję je otrzeć nasadami dłoni.
Mam wrażenie, że nigdy nie przestaną płynąć.
– O nie! – Aiden podbiega i obejmuje mnie najmocniej, jak może. – Tak mi przykro, tak bardzo przykro. Kiedy to się stało? Dlaczego nie zadzwoniłaś?
Odsuwam się od niego odrobinę i jakoś znajduję siłę, żeby odpowiedzieć na pytania.
– Dziś po południu, w trakcie lekcji. Poczułam to, ale nie mogłam sprawdzić aż do przerwy. Wciąż miałam nadzieję… Myliłam się.
– I zostałaś w pracy? Powinnaś była wrócić do domu.
– Nie mogłam zawieść uczniów z jedenastej klasy. Przygotowywaliśmy się do egzaminów.
– O Boże, Farrah. – Znowu mnie przytula.
Moim ciałem wstrząsa szloch, a przy każdym oddechu z gardła wydobywają się nieludzkie wręcz dźwięki.
Aiden tuli mnie w milczeniu i gładzi po włosach, aż w końcu mój oddech się uspokaja.
– A ty dobrze się czujesz? – pytam, bo to dotyka nie tylko mnie.
– Jestem załamany. – Kręci głową. – Naprawdę myślałem, że będzie dobrze. Tym razem udało ci się utrzymać ciążę dłużej niż wcześniej. Byłem taki pewien.
Ostrzegałam go, żeby tak nie myślał, żeby nie był niczego pewien, dopóki to dziecko nie znajdzie się w naszych ramionach.
– Muszę wziąć prysznic – mówię, odwracając się od niego, bo widok jego bólu jest gorszy od mojego.
– Zróbmy więcej testów, Farrah. To się zdarzyło już zbyt wiele razy. Musi być jakiś powód, tylko jeszcze go nie znaleźli. Musimy się dowiedzieć, prawda?
– Okej – zgadzam się, chociaż z góry wiem, że przeszłam już wszystkie możliwe badania.
Niektórych rzeczy po prostu nie da się wyjaśnić, brakuje odpowiedzi. Ale będę podtrzymywać tę iskrę nadziei ze względu na dobro nas obojga.
3
Jest piękna. Włosy sięgają jej ramion, są gęste i lśniące, nie ciemne jak moje, lecz w odcieniu brudny blond, niemal identyczne jak włosy jej ojca. Nie mam wątpliwości, że to Kayla.
Myślę o Claire, o tych wszystkich godzinach, które spędziłam, siedząc naprzeciwko niej, podczas gdy pozwalała mi mówić i pomagała zrozumieć, że mogę być matką, na jaką zasługuje moja córka. Teraz, gdy tu jestem i widzę Kaylę po raz pierwszy, od kiedy odeszłam, wiem, że cała ta ciężka praca się opłaciła. W końcu jestem gotowa.
Kobieta, z którą jest, trzyma ją za rączkę, gdy przechodzą przez ulicę, a Kayla spogląda na nią z uśmiechem. Ewidentnie swobodnie się czują w swoim towarzystwie.
To oczywiste, że Aiden musiał zatrudnić opiekunkę. Jest architektem i nie było mowy, żeby mógł rzucić pracę i zostać ojcem na cały etat. Jego rodzice, kiedy jeszcze miałam z nimi kontakt, mieszkali w Edynburgu, a od emerytury dzieliło ich wiele lat, więc wątpię, by się tu z powrotem sprowadzili, chociaż jestem pewna, że chcieli pomóc.
Miałam nieco ponad dwa lata, by przygotować się na ten moment, a jednak wciąż zaskakuje mnie fala przytłaczającego żalu. Zaplanowałam, że dziś tylko na nią popatrzę, choćby przez sekundę, i nie spodziewałam się, że poczuję taką samotność. Bezradność. Wyrzuty sumienia.
Kayla ma już niemal dwa i pół roku, a ja nic o niej nie wiem poza tym, jaka była w tych pierwszych tygodniach po urodzeniu. Jaki jest jej ulubiony kolor? Lubiłam sobie wyobrażać, że ciemnoniebieski, tak jak mój, ale gdy teraz na nią patrzę, jest jasne, że uwielbia różowy. Moja nieobecność ją ukształtowała, zmieniła w dziecko, którym by się nie stała, gdybym nie odeszła.
Nie ma szans, by którakolwiek z nich mnie rozpoznała, ale i tak zachowuję dystans, jakby jakaś niewidzialna bariera powstrzymywała mnie przed podejściem za blisko. Zupełnie jakbyśmy znalazły się z Kaylą w dwóch różnych światach i nie były w stanie nawiązać ze sobą kontaktu.
Gdy tak obserwuję ją ukradkiem, czuję się jak przestępczyni, ale nie odchodzę. Nie ma mowy, bym tak szybko zrezygnowała.
Aiden na pewno nie pokazał Kayli żadnych moich zdjęć. Gdy już pogodził się z tym, co zrobiłam – chociaż pewnie nigdy tego nie zaakceptował – pogrzebał wszelkie myśli i wspomnienia związane ze mną i z naszym wspólnym życiem. Właśnie taki jest; zawsze radził sobie z problemami, zamiatając je pod dywan, udając, że nie istnieją, skupiając się na tu i teraz. Może to było słuszne podejście. Może wszystko potoczyłoby się inaczej, gdyby przyszłość tak mnie nie przerażała i gdybym nauczyła się żyć chwilą.
Kayla i jej opiekunka docierają na drugą stronę ulicy – jestem pewna, że zmierzają do parku – i akurat w chwili, gdy wchodzą na chodnik, Kayla się potyka i traci równowagę. Kobieta z trudem próbuje ją podtrzymać. Instynktownie rzucam się do przodu, ale szybko się powstrzymuję. Nic jej nie jest, a kobieta bierze ją na ręce i przytula mocno, szepcząc do ucha słowa pocieszenia. Czuję ostry ból, który przeszywa mój brzuch i grozi, że powali mnie na kolana. To ja powinnam ją pocieszać. Zwalczam ochotę, żeby podbiec i porwać ją w ramiona.
Po kilku chwilach Kayla zaczyna się śmiać. Nie słyszę tego, ale radość na twarzy mojej córki sprawia mi zbyt wielki ból. Odwracam się i ruszam z powrotem do stacji metra East Putney.
To tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, co muszę