Cymanowski chłód. Magdalena Witkiewicz

Cymanowski chłód - Magdalena Witkiewicz


Скачать книгу
w swoim stylu. Kiedyś powiedziałam mu, że nie byłam nigdy w Gdańsku. Kilka dni później zostawiliśmy Cymanowski Młyn pod opieką Adama i wyjechaliśmy. Spędziliśmy cudowne dni, a ja czułam, że Jurek coś szykuje. Wieczorem uklęknął przede mną i zapytał, czy zostanę jego żoną.

      – Przed chwilą, gdy na ciebie patrzyłam i widziałam, że chcesz coś powiedzieć, miałam nadzieję, że to będzie właśnie to. – Przytuliłam go mocno. – Oczywiście, że się zgadzam.

      Dostałam przepiękny naszyjnik z cudnym szafirem. Bardzo podobny, a może nawet ten sam, miała dziewczynka ze starej fotografii, która wisiała w pensjonacie. Kiedy założyłam go na szyję, poczułam, że wszystko jest na swoim miejscu. Że ja jestem dokładnie w takim momencie swojego życia, w którym powinnam się znaleźć. Że cały czas żyłam właśnie po to.

      – Lepiej, żeby nasi goście już nie oglądali tamtego zdjęcia dziewczynki z tym naszyjnikiem – powiedziałam nagle.

      – Masz rację, Haniu, oczywiście. Gdy tylko wrócimy, od razu je zdejmę. – Jerzy wydawał się zaskoczony.

      – Dobrze, ale nie chciałabym, żeby to miejsce było puste. Masz takie portretowe zdjęcie swojej zmarłej żony. Powiesisz je tam, dobrze?

      Zaczęłam się zastanawiać, czy ze mną jest wszystko w porządku, że chcę, by w naszym domu wisiało zdjęcie mojej poprzedniczki. Tej, którą mój narzeczony kiedyś tak bardzo kochał. Zaskakujące było to, że zupełnie mi to nie przeszkadzało. Ale skąd wiedziałam o tym zdjęciu? Nie wiem. Po prostu wiedziałam i chciałam, by tam wisiało. Jakbym czuła ogromną emocjonalną więź z kobietą, która kiedyś była bardzo ważna dla mojego przyszłego męża. Miałam wrażenie, że w dziwny sposób dla mnie również ona stała się ważna. Dokładnie od tamtego wieczoru, gdy próbowałam skontaktować się z moją mamą, by powiedzieć jej, że tym razem zakochałam się w dobrym człowieku.

      – To znaczy wydaje mi się, że powinieneś takie mieć… Ja bym miała na twoim miejscu… – dodałam, choć o nic nie pytał.

      Ślub planowaliśmy na wiosnę albo lato, ale potem doszliśmy do wniosku, że ze względu na Monikę powinniśmy się pobrać jeszcze przed rozwiązaniem.

      Los nam sprzyjał. Jedna impreza w ostatni weekend listopada została odwołana, więc mogliśmy ustalać szczegóły związane z naszym ślub. Jerzy był wdowcem, ja nigdy nie miałam ślubu kościelnego, więc daliśmy na zapowiedzi. Szybko to wszystko poszło. Ale na co czekać, gdy życie tak pędzi do przodu?

      Rozmyślania przerwał mi Adam, który wparował do salonu. Miał być dużo wcześniej, więc denerwowałam się, bo goście zaczęli się zjeżdżać, a ja byłam jeszcze w tyle. Miał zrobić zakupy i pomóc, a wszystko było na mojej głowie.

      Nie spojrzał nawet na kartkę z listą zakupów. Z jakiegoś powodu niechętnie kupował w sklepie Wentowej. Czułam to, ale przeważnie nalegałam, bo wiedziałam, że ona nam nie wciśnie żadnego świństwa. A w tych wielkich supermarketach czy lokalnych hurtowniach w miastach to różnie bywało.

      – Dziewczyny, dzisiaj na kolację przygotujemy to, co w duszy gra. Ma być swojsko i smacznie. Ale jutro to musimy według zegarka. I naprawdę, Michalinko, zastanawiam się, czy zaczynać od słodkości.

      – Tu tak zaczynamy. Najpierw ciasto, a potem obiad.

      – A na dzisiaj mamy coś słodkiego?

      – Młodzowy kuch z kruszonką i glancem – powiedziała Michalina, zaciągając po kaszubsku. – Mój popisowy.

      Uśmiechnęłam się. Gdy po raz pierwszy usłyszałam tę nazwę, nie bardzo wiedziałam, co to jest, ale faktycznie ciasto drożdżowe, które wychodziło spod jej rąk, było najlepsze, jakie jadłam do tej pory.

      – O kolację się pani nie martwi. Adam przywiezie mąkę, to jeszcze szybko pierogów z kurkami nalepię.

      – Trochę jestem zdenerwowana. To nasza pierwsza taka duża impreza. – Pokręciłam głową.

      – Będzie dobrze. – Karolina się uśmiechnęła. – Jestem tego pewna.

      Odkąd zjawiła się u nas Karolina, faktycznie miałam mniej powodów do zmartwień. Była dobrym duchem tego pensjonatu. Jej rodzice cienko przędli, więc Wentowa ją przygarnęła. Niby do pracy, ale co tam do roboty było u niej w sklepie? Nic.

      – No przecież nie odeślę – żaliła się któregoś dnia Wentowa. – Rodzina biedna, żadnych perspektyw na przyszłość. Zmarnuje się tam dziewczyna. A tutaj przynajmniej pomogę trochę. Może u was będzie dla niej jaka robota? Uczciwa dziewczyna i dobrze gotuje.

      – Dobrze gotuje? – zainteresowałam się. – Bo szukamy kucharki. Takiej pomocy bardziej…

      – Do pomocy to ona się nadaje. Dobre z niej dziecko. A jak posmakujesz to, co ona zrobi, to z pewnością się do niej przekonasz.

      Tak, Karolina była świetna w tym, co robiła. Najwyraźniej chciała związać się z Cymanami i tu zostać. Związek z Adamem wydawał się coraz bardziej poważny, mimo iż ciotka go nie pochwalała. Ale chyba ciotki i matki tak mają. Szukają zawsze księcia z bajki. A o tego trudno.

      Wyszłam z gorącej kuchni, by zaczerpnąć świeżego powietrza. Akurat Jurek rozmawiał z gośćmi, którzy wysiedli z samochodu, a konkretnie z młodą, może trzydziestoletnią blondynką. Najwyraźniej był zdenerwowany.

      – Obiecałaś, że twoja noga więcej tu nie postanie! – usłyszałam.

      – Panie Jerzy, wiem, że Jakub, to znaczy mój starszy brat, to panu obiecał, ale… Naprawdę zupełnie nie wiedziałam, że trafię właśnie tutaj. – Blondynka była wyraźnie zmieszana. – Bardzo przepraszam. Marek zabrał mnie ze sobą na srebrne gody jego chrzestnych. Naprawdę nie wiedziałam…

      – Dzień dobry – postanowiłam się wtrącić.

      Dziewczyna zamilkła. Nastał moment niezręcznej ciszy.

      – To Ania – przedstawił mnie lakonicznie Jurek. – A to Ilona Formella. Kiedyś mieliśmy okazję się poznać.

      Miałam wrażenie, jakbym im przeszkodziła. A już z pewnością wiedziałam, że Ilona Formella nie jest mile widziana przez mojego przyszłego męża w Cymanowskim Młynie.

      Próbowałam się czegoś dowiedzieć o tej dziewczynie, ale Jurek najwyraźniej nie chciał mówić na ten temat. Niemalże bez słowa poszedł do sypialni, a ja do pokoju Łukasza. Chciałam poczytać jeszcze trochę przed snem, a nie miałam ochoty oglądać naburmuszonego narzeczonego. Poznałam go na tyle, by wiedzieć, że czasem musi zaszyć się w swojej jaskini i pewne sprawy przegadać sam ze sobą. Nie chciałam w tym uczestniczyć.

      Naprawdę znałam go dobrze. Jakby całe moje życie. Coraz bardziej byłam przekonana, że miał na to wpływ pewien wieczór, kilka dni po tym, gdy Jerzy powiesił na ścianie zdjęcie swojej żony w miejsce portretu dziewczynki w moim naszyjniku.

      Tamtego wieczoru miałam wrażenie, że Hania patrzy na mnie, jakby chciała mi coś powiedzieć. Jakby chciała się ze mną… połączyć. Nawet nie wiem, jak to się stało, że otworzyłam szafę Łukasza i znalazłam tabliczkę z dziwnymi napisami. Położyłam ją obok zapalonej świecy, zamknęłam oczy i po chwili poczułam ją. Poczułam jej myśli i wspomnienia z jeszcze większą mocą. Wiedziałam jednak, że już wcześniej była we mnie. Dziwne, prawda? I zupełnie irracjonalne.

      Jednak


Скачать книгу