Zależna od mafii. Ada Tulińska

Zależna od mafii - Ada Tulińska


Скачать книгу
krzywa, ale… kurczę, naprawdę włożyłam sporo pracy w upieczenie biszkoptu i udekorowanie go.

      – Macie tu gdzieś moje rzeczy? – zapytał, rozglądając się po niewielkim salonie. Wszystkie płótna i akcesoria malarskie wepchnęłam na górę szafy w przedpokoju, więc wnętrze prezentowało się jako tako.

      Spojrzałam pytająco na Patryka.

      – Przyniosłem pierwszą partię do prania z piwnicy. Jest w łazience. Zajmiesz duży pokój, ja będę spał w pokoju Julki na karimacie.

      – Nie – odpowiedział tak szybko, że aż zabrzmiało to niegrzecznie. Wymieniliśmy z Patrykiem porozumiewawcze spojrzenia.

      – Możesz zająć mniejszy pokój – zaproponowałam. Może potrzebował więcej prywatności, a spanie w salonie wiązało się z tym, że cały czas ktoś tędy będzie przechodził do łazienki lub kuchni. Ojciec westchnął ciężko i przejechał dłonią po przerzedzonych, siwych włosach.

      – Nie będę tu z wami mieszkał.

      Zamrugałam zdezorientowana. Ojciec wychowywał nas twardą ręką, nie rozpieszczał nas ani nam nie pobłażał. Chciał zrobić z Patryka gwiazdę – prawnika, ale oczywiście mu się to nie udało. Mój brat był artystą i każde napomknięcie o praktycznych zawodach przynoszących pieniądze zbywał machnięciem ręki.

      Po odejściu mamy tata właściwie nie zwracał na nas uwagi. Poczułam się, jakbyśmy ponieśli sromotną klęskę. Nie jest to może piękny dom, w którym mieszkaliśmy wcześniej, ale, na Boga, naprawdę się staraliśmy. My też mieliśmy za sobą trudne momenty. W jednej chwili zostaliśmy w zasadzie bez środków do życia, Patryk musiał iść do roboty jeszcze przed maturą. Odwiedzała nas bardzo często babka z opieki społecznej i dziwnie nam się przyglądała. Miała takie wielkie, przerażone oczy i kamienną twarz. Odnosiłam wrażenie, że w jej oczach wszystko robię źle, nawet wodę w czajniku źle gotuję.

      – Posłuchajcie – dodał po chwili tata. – Po prostu jesteście już dorośli. Nie mogę z wami mieszkać.

      – Gdzie pójdziesz? – zapytał Patryk. Jego mina wyrażała podobne oburzenie, co moja.

      – Zatrzymam się w jakimś motelu.

      – W motelu? – Patryk zmarszczył czoło i wstał, żeby zalać herbatę w dzbanku.

      – Zostań, chociaż na kilka nocy – zaproponowałam, siląc się na ciepły i gościnny ton.

      Zastanawiałam się, czy mogę mu położyć dłoń na ramieniu. Po tym czasie wydawał mi się zupełnie obcy. Ojciec pokręcił głową i przeniósł zmęczony wzrok na mojego brata.

      – Patryk, pójdziesz ze mną do piwnicy? Chciałbym przejrzeć swoje rzeczy.

      Gula rozczarowania jeszcze bardziej wezbrała w mojej piersi, ale postanowiłam tego nie pokazywać.

      – Może chociaż wypijemy herbatę? – zapytał Patryk ostro. Wiedział, ile czasu zajęło mi przygotowanie tortu. Spaliłam pierwszy biszkopt, a drugi oklapł po wyjęciu z piekarnika. W rezultacie leciałam do marketu po gotowe spody.

      Ojciec ostentacyjnie spojrzał na zegarek i westchnął.

      – No dobra.

      Miałam wrażenie, że robi nam wielką łaskę. Byłam wściekła. Zaczęłam nerwowo kroić tort i nakładać na talerzyki. Ojciec dostał najbardziej rozwalony kawałek, który nie dość, że się przewrócił, to jeszcze odpadła od niego wierzchnia warstwa kremu.

      Zjedliśmy w milczącej złości. Przy pierwszym łyku herbaty ojciec zrobił się jeszcze bledszy i zapytał, czy mamy coś przeciwbólowego.

      – Co ci jest? – Od razu spuściłam z tonu, dotykając ręką jego ramienia.

      – Migrena – mruknął, masując skronie.

      – W szafce na górze powinien być paracetamol – powiedziałam do Patryka. Brat wstał i wspiął się na palce, żeby sięgnąć we wskazane miejsce. Wyjął opakowanie i wyciągnął z niego blister. Niestety był pusty. Uniosłam brwi z niedowierzaniem i zmęczona tym wszystkim westchnęłam.

      – Dobra. Wy pójdziecie do piwnicy, a ja skoczę do apteki – zaproponowałam. Wstałam i zaczęłam wkładać kubki, talerzyki i sztućce do zlewu.

      Słyszałam, jak Patryk coś jeszcze mówi do ojca, ale tamten zdawał się odpływać. Ubrałam się pospiesznie i nawet nie zapinając kurtki, zamknęłam za sobą drzwi do mieszkania.

      Zbiegłam po schodach, przeskakując po dwa stopnie naraz. Apteka była pięć minut spacerem od naszego bloku. Zdobyłam się na szybki marsz. Za wszelką cenę nie chciałam pokazać, jak bardzo rani mnie zachowanie ojca. Skarciłam się w myślach za bezsensowną frustrację. Nie byliśmy normalną rodziną i to się nie zmieni. Ojcu trzeba dać czas na przystosowanie się do życia na zewnątrz.

      Włożyłam dłonie do kieszeni skórzanej ramoneski i wzięłam głęboki oddech. Szłam między zaniedbanymi szarymi blokami, próbując zapanować nad rozczarowaniem. Liście na drzewach zaczynały już zmieniać kolory i powoli opadać pieszym pod nogi. Było koło siedemnastej, słońce chyliło się powoli ku zachodowi, pozostawiając na niebie różowe smugi.

      Najważniejsze, że wrócił, wszyscy jesteśmy zdrowi. Ojcu trochę zajmie powrót do dawnej formy, ale to nic. Może mógłby dawać korki z historii? Zawsze był świetnym i wymagającym nauczycielem.

      Dotarłam do apteki, już z zewnątrz było widać ogromną kolejkę. No cóż, mieszkaliśmy na osiedlu starszych ludzi. Babcie wchodziły tu po leki na ciśnienie niczym po bułki do piekarni. Stanęłam na końcu, rozglądając się po wystawionych na półkach towarach. Mój wzrok przykuły fantastyczne, drogie zestawy suplementów, obiecujące długie życie i powrót do formy po chorobie. Kolejka przesuwała się w żółwim tempie. Jedni emeryci zapomnieli recept, a inni nie mogli się zdecydować, po co właściwie przyszli. Gdy w końcu nadeszła moja kolej, podeszłam do kasy i oparłam się o kontuar.

      – Poproszę pięć paczek paracetamolu i zestaw witamin Pro Life. – Wskazałam brodą wystawę.

      Młody farmaceuta pospiesznie spakował moje zamówienie i skasował transakcję kartą.

      Wizyta w aptece kosztowała mnie ponad dwieście złotych. Przewiesiłam foliówkę przez rękę i włożyłam dłoń do kieszeni. Gdy wracałam, na osiedlu zrobiło się już prawie całkowicie ciemno.

      Pod naszą klatką zebrała się grupka nastolatków, która podziwiała zaparkowane przed wejściem trzy bardzo drogie, błyszczące, czarne samochody. Czy właścicieli takich fur nie obowiązywały żadne zasady? Oczywiście stali na zakazie parkowania.

      – To najnowszy mustang GT, osiem cylindrów, dziesięć biegów… – zachwycał się wysoki nastolatek w czapce z daszkiem, a jego koledzy wyglądali, jakby chcieli polizać karoserię. Przewróciłam oczami i minęłam ich przed wejściem do klatki.

      Po spacerze, już w trochę lepszym humorze, zaczęłam wchodzić na górę. Mimo że mieszkaliśmy na czwartym piętrze dziesięciopiętrowego bloku, rzadko korzystaliśmy z windy. Wpoił nam to ojciec. Zdrowy tryb życia na co dzień.

      Na klatce schodowej pachniało, jakby komuś wylała się tandetna woda kolońska. Fuj.

      Gdy dotarłam do naszych drzwi, włożyłam klucz do zamka i ku mojemu zaskoczeniu uchyliły się. To było dziwne, bo kolejny nawyk, którego zostałam nauczona, to zamykanie drzwi na klucz.

      Pchnęłam je lekko i wślizgnęłam się do przedpokoju.

      – Drzwi się zamyka – powiedziałam głośno i zaczęłam skopywać buty. – Halo?

      Spojrzałam na dwa pudła z ubraniami przyniesione z piwnicy. Woń perfum była jeszcze intensywniejsza niż na klatce schodowej. Czyżby któryś z nich upuścił pudło i rozbił flakon?


Скачать книгу