Powiedz mi to szeptem. Kerry Anne King
wystarczająco silna, by udźwignąć ciężar ambicji i oczekiwań matki oraz znieść jej obsesyjną miłość.
Od kiedy pamiętam, mama wszystko kontrolowała. Była perfekcyjną panią domu. Kalendarze, harmonogramy, listy, jeszcze więcej listów. Rutyna była jej religią. Kiedy wracałam do domu ze szkoły, pozwalała mi przez pół godziny zajadać się domowymi ciasteczkami, aby osłodzić to, co uważałam za przesłuchanie dotyczące dnia w szkole. Wciąż mnie wypytywała, czego się nauczyłam, kim byli moi przyjaciele, co mogę zrobić lepiej. Potem musiałam odrabiać zadanie domowe. I tak było od pierwszej klasy. A gdy nie miałam żadnego zadania, sama mi coś wymyślała.
„Jesteś mądra, Maisey. Masz możliwości. Bez dyscypliny niczego nie osiągniesz”.
Ojciec wracał do domu po pracy piętnaście minut po siedemnastej. Jeśli spóźniał się chociażby minutę, mama zaczynała być niespokojna. Po dwóch minutach spóźnienia chodziła w kółko. O godzinie siedemnastej dwadzieścia wyglądała przez okna, po czym wychodziła na ganek. Kiedy pojawiły się telefony komórkowe, matka przyjęła tę nowość z zapałem. Do dziś, kiedy dzwoni moja komórka i ją odbieram, spodziewam się usłyszeć jej wymagający głos. „Gdzie jesteś? Wiesz, która jest godzina?”
– Gdzie jesteś? – szepczę teraz, siedząc przy jej łóżku. – Wiesz, która jest godzina?
Jej oddech wypełnia pomieszczenie. Jest wystarczająco głośny, by zagłuszyć szum kroplówki. Coś charczy i świszczy w jej klatce piersiowej.
Do pokoju wchodzi pielęgniarka. Sprawdza kroplówkę, po czym poprawia koc na łóżku. Jej wzrok przez chwilę pada na mnie, ale zaraz potem pielęgniarka się oddala, jakbym miała na sobie pelerynę-niewidkę. Widzę, że nie chce się wtrącać, ale muszę się dowiedzieć czegoś więcej o stanie zdrowia matki.
– Czy to normalne, że tak oddycha? Wydaje mi się, że ma wysoką gorączkę.
Moje pytania trafiają pielęgniarkę prosto między łopatki. Sztywno odwraca się w moją stronę.
– Nie, to nie jest normalne. – Jej szczęka jest tak samo sztywna jak reszta ciała. Nagle nasze spojrzenia się spotykają. Mierzy mnie zimnym wzrokiem.
Wpatruję się w nią, oszołomiona tą wrogością.
– Czy możemy coś z tym zrobić? Mam na myśli… Czy nie powinna mieć założonej maski tlenowej? Czy dostaje antybiotyki?
– Ona umiera – wyjaśnia pielęgniarka. – Naprawdę chce pani przedłużać ten proces?
Jej słowa uderzają prosto w mój splot słoneczny, pozbawiając oddechu. Ma oczywiście rację. Lekarz, z którym wczoraj rozmawiałam przez telefon, był o wiele milszy i nie używał słów bez ogródek. Ale przesłanie było takie samo.
Moja matka mnie opuszcza.
Drzwi otwierają się szerzej. Do pokoju wchodzi kolejna pielęgniarka. Ta jest starsza. Jej piersi oraz biodra niemalże wylewają się z fartucha. Kładzie dłoń na ramieniu młodszej koleżanki.
– Możesz odpowiedzieć na wezwanie w pokoju dwieście piątym? Ja się tym zajmę.
Pierwsza pielęgniarka wygląda, jakby jej twarz miała pęknąć pod naporem powstrzymywanych słów. Kilka sekund później obraca się, po czym oburzona wychodzi z sali.
– Nie rozumiem – szepczę.
– Jest młoda – rzuca starsza pielęgniarka, jakby to wszystko wyjaśniało. – Śmierć ją denerwuje. Ty jesteś Maisey, tak? Tak się cieszę, że tu jesteś. – Ma taki ciepły, przyjazny głos. Naprawdę brzmi radośnie.
To dobrze, że ktoś jest radosny, bo ja na pewno nie jestem.
Pielęgniarka marszy brwi, nasłuchując oddechu mojej matki. Wyciąga z kieszeni termometr, a jej zmarszczki pogłębiają się, gdy przykłada go do czoła pacjentki.
– Ma ponad trzydzieści dziewięć stopni, a poziom tlenu spada.
– Nie możemy czegoś zrobić?
– Zrobiliśmy zdjęcie rentgenowskie. Obawiam się, że nabawiła się zapalenia płuc. To częsta komplikacja u osób, które są nieprzytomne przez dłuższy czas.
Siada na składanym krześle tuż obok mnie, przyciskając ramię i udo do mojego ciała. W innych okolicznościach odsunęłabym się, unikając kontaktu, ale jej ciepło jest pocieszające. Siedzimy obok siebie, słuchając okropnego oddechu mojej matki.
– Czy ona cierpi? – pytam.
– Och, skarbie, nie. Jest bardzo spokojna. Głęboko śpi. – Klepie mnie po ręce. – To naprawdę nie moja sprawa, ale zamierzam to poruszyć teraz, dopóki nie ma tu lekarza. Kiedy przywiozło ją pogotowie, twój ojciec powiedział im, że chciała, by pozwolono jej umrzeć. Wydawał się trochę zmieszany, więc zapytam cię o to teraz. Jeśli przestanie oddychać… czy chcesz, żebyśmy ją reanimowali? Resuscytacja krążeniowo-oddechowa? Respirator?
Panika. Moje nogi oraz ręce zmieniają się w lód. Moje rozgorączkowane serce chce uciec z klatki piersiowej i wybiec przez szpitalne drzwi.
– Wiem, że to trudne – mówi pielęgniarka. – Czego chciałaby twoja matka?
– Nie wiem – kłamię.
Matka chciałby sama podjąć decyzję, mieć pod kontrolą tę sytuację i powiedzieć swojemu ciału oraz wszystkim innym w tym pokoju, co mają robić. Właśnie tego by chciała.
– Pracownicy pogotowia poinformowali nas, że twój ojciec powiedział, że Leah spisała testament życia.
Czuję ciepłą ulgę. Wcale nie muszę podejmować decyzji. Matka zaplanowała wszystko z góry. Oczywiście. To w jej stylu.
– Cóż, dobrze. W takim razie proszę zrobić wszystko zgodnie z jej testamentem.
Pielęgniarka głośno wzdycha. Może jest sfrustrowana moją odpowiedzią, a może denerwuje ją cała ta sytuacja.
– Mówili mi, że twój ojciec nie mógł znaleźć tego testamentu. Mamy tylko taką informację od niego, a on najwyraźniej nie jest w stanie podejmować decyzji.
– Bo jest trochę zdezorientowany?
– Wczoraj wieczorem spotkał się z psychiatrą w poradni. Po tym, jak trafiła tu twoja matka. Nie zadzwonili do ciebie?
– Może nie udało im się dodzwonić. Byłam wtedy w podróży.
Z poczuciem winy myślę o telefonie w mojej torebce. Kiedy wyciągnęłam go, żeby zadzwonić do szpitala, zauważyłam pięć nieodebranych połączeń. Cztery od Grega. Jedno z nieznanego numeru. Nie odsłuchałam żadnej z wiadomości.
– Psychiatra uznał, że twój ojciec trzyma się dobrze i może zostać przez kilka godzin w domu, aż do twojego przyjazdu. Nie miał racji. Twój ojciec nie poradził sobie na teście dotyczącym stanu psychicznego.
Słowa powoli docierają do mojej świadomości, przerywane przez chrapliwy oddech mamy. Drażnią moją skórę, grożąc odsłonięciem ośrodka nerwowego, którego nie mogę ujawnić.
– Nie mogę podejmować takich decyzji. Nie podejmuję decyzji.
Pielęgniarka znów klepie mnie po ręce.
– Wiem, że to trudne. Twoja matka jest zbyt młoda na śmierć. Miejmy nadzieję, że masz jeszcze kilka godzin na przemyślenie tego. Jednak powinnaś wiedzieć, że z powodu krwawienia śródczaszkowego ona już nie wróci. Jeśli przeżyje, to już nie będzie kobietą, którą znasz.
Po tych słowach ze stęknięciem podnosi się z krzesła.
– Moje biodro – mówi. – Kiedyś mnie zabije. Posiedź sobie tutaj i pomyśl. Ja muszę wracać do pracy.
I