Zapisane w pamięci. Ewa Pirce
do mnie szybko, po czym odwrócił się i odszedł. Kiedy się oddalał, obserwowałam jego szerokie ramiona i smukłą talię. To był najprzystojniejszy mężczyzna, jakiego kiedykolwiek widziałam. Ludzie rozstępowali się przed nim, co, chociażby ze względu na jego rozmiary, wcale mnie nie dziwiło. Sama umknęłabym czym prędzej, widząc kogoś o tak masywnej posturze. Pochyliłam się, by podnieść z ziemi mokrą kartkę papieru. Do niczego się nie nadaje – pomyślałam i podeszłam do kosza, żeby ją wyrzucić. Zanim jednak ponownie wypełniłam formularz, popędziłam do apteki, by zaopatrzyć się w maść na oparzenia i lniany opatrunek. Znalazłam również sklep, gdzie kupiłam całkiem ładną białą sukienkę. Dodatkowo połknęłam dwie tabletki przeciwbólowe, które miały pomóc w uśmierzeniu bólu. Następnie na nowo uzupełniłam rubryki kwestionariusza i już bez żadnych przygód odniosłam go do biura.
– Znasz go? – zapytała dziewczyna, której oddałam kartkę.
Przyglądałam się jej pytająco, nie mając pojęcia, o kogo jej chodzi.
– Chyba nie bardzo rozumiem. – Zmarszczyłam brwi, zdezorientowana jej dziwnym zachowaniem.
– No, Żniwiarza oczywiście. – Była podekscytowana jak nastolatka na koncercie Justina Biebera.
– Nie wiem, kogo ma pani na myśli. Przykro mi. – Rzuciłam przepraszający uśmiech.
Odwróciłam się i żwawym krokiem ruszyłam w kierunku wyjścia.
O matko, co za dzień, niech już się skończy – jęknęłam w myślach, popychając prowadzące na zatłoczony chodnik przeszklone drzwi. Ludzie pędzili na lotnisko albo z niego wracali, zapatrzeni w telefony, zajęci tylko sobą, nie zwracając uwagi na otoczenie.
Podeszłam do krawężnika i po kilku męczących minutach zdołałam zatrzymać taksówkę. Było to trudniejsze, niż się spodziewałam, ale ostatecznie się udało. Już zamierzałam chwycić za klamkę, by otworzyć drzwi, kiedy ktoś położył dłoń na moim przedramieniu.
– Przepraszam cię bardzo, kochaniutka, ale jestem cholernie spóźniona. Odstąp mi, proszę, tę taksówkę – poprosiła wysoka, obcięta na krótko brunetka, patrząc na mnie błagalnym wzrokiem.
– Jeżeli tak się pani śpieszy, proszę bardzo – powiedziałam, robiąc krok do tyłu.
– Widać, że nie jesteś stąd – stwierdziła, uśmiechając się i wsuwając na tylne siedzenie auta. – Wakacje? – zapytała, łapiąc za uchwyt drzwi.
– Nie, wizyta u kuzynki. Ale mam zamiar zatrzymać się na dłużej – uściśliłam.
Kobieta sięgnęła do kieszeni marynarki i wyjęła niewielkich rozmiarów kartonik.
– Proszę. – Podała mi wizytówkę. – Jeśli będziesz potrzebowała pracy, zadzwoń. Karma zawsze powraca, kochaniutka – rzuciła, po czym zamknęła drzwi.
Kilkanaście następnych minut spędziłam na nużącym oczekiwaniu na kolejną taksówkę. Zawsze jednak ktoś mnie ubiegał albo wszystkie były wcześniej zarezerwowane. W końcu zalała mnie fala złości, kiedy podjazd zatarasował ogromny czarny samochód terenowy z przyciemnionymi szybami. Odwróciłam się, złorzecząc na idiotę, który uważał, że może sobie na wszystko pozwolić, łącznie z odbieraniem zwykłym szarakom możliwości odjechania z tego miejsca. Spojrzałam w ciemne szyby, ciskając w ich kierunku wściekłe spojrzenie.
Wymijając samochód, odeszłam kawałek dalej, aby wypatrzeć jakiś żółty pojazd, który wreszcie zawiózłby mnie do mieszkania Jessie. Nagle usłyszałam swoje imię. Odwróciłam się pośpiesznie i zobaczyłam nikogo innego jak Aleksa opierającego się o czarnego kolosa.
– Potrzebujesz podwózki, aniołku? – zainteresował się z rozbawieniem w głosie.
Poczułam przetaczające się przez moje ciało gorąco.
– Czy ty mnie szpiegujesz? – zapytałam po chwili wahania.
– A jeśli tak, to co? – Uniósł pytająco brwi i odepchnął się od samochodu.
Z gracją drapieżnika ruszył w moim kierunku. Wyglądał niczym puma polująca na swoją ofiarę. Ofiarę, którą w tej chwili byłam ja.
RUNDA 2
Ten świat staje się chłodny. Mijają nas nieznajomi. Nikt nie oferuje ci ramienia. Nikt nie patrzy ci w oczy. Lecz ja patrzyłem na ciebie przez długi, długi czas. Próbując przedrzeć się i uczynić cię moją. Wszyscy chcą zapłonąć, ale boją się poparzyć. Cóż, dzisiaj jest nasza kolej.
Kiedy po kilkumiesięcznym życiu w trasie postawiłem stopy na nowoorleańskiej ziemi, odetchnąłem z ulgą. Byłem naprawdę wyczerpany. Po dziesięciu walkach miałem do tego prawo. Zdobyłem kolejny tytuł, ale to dopiero początek. W swojej kategorii nie miałem sobie równych. Kolejna z walk, już o mistrzostwo świata w wadze półciężkiej, którą zamierzam wygrać, odbędzie się dopiero za kilka tygodni. WBO3 uznało mnie za najlepszego pięściarza ostatniej dekady, co napawa mnie cholerną dumą. Nie pozostaje mi nic innego, jak udowodnić, że komisja miała rację, przyznając mi ten tytuł. To mój czas, moje życie i dowód na to, że nie byłem nikim. Wyznaczyłem sobie cele, które realizowałem, na moim koncie przybywało osiągnięć, okupionych wieloma wyrzeczeniami. Istniały powody, dla których tak się zaharowywałem. Pragnąłem udowodnić im, że jestem wart więcej, niż oni kiedykolwiek byli.
Zaczepiło mnie kilkoro fanów proszących o zdjęcie albo autograf. Czasami tego nienawidziłem, męczyło mnie to i wkurzało, ponieważ ludzie potrafili być bardzo napastliwi. Zamiast prywatnym odrzutowcem zostałem zmuszony, by przylecieć samolotem pasażerskim, wypełnionym zgrają ludzi, mimo że nie miałem najmniejszej ochoty na jakiekolwiek towarzystwo. Jedyne, czego teraz pragnąłem, to jak najszybciej wydostać się z lotniska i zaszyć w mieszkaniu.
Coraz więcej osób zaczęło skupiać na mnie uwagę. To nie był dobry moment. Nie zamierzałem silić się na uprzejmości i pogawędki. Ignorowałem zaczepki i prośby o zdjęcie. Mogli o mnie myśleć i gadać, co im się żywnie podobało. Miałem to w dupie.
Przeszedłem szybko przez płytę lotniska, z dwiema niańkami na ogonie, zatrudnionymi przez Patricka, mojego agenta. Przejmował się, ale nie tyle mną jako człowiekiem, co mną jako maszyną do zarabiania pieniędzy. Przez wszystkie te lata zdążyłem przywyknąć, że ludzie skaczą wokół mnie wyłącznie dlatego, że chcą dostać coś w zamian. Tak naprawdę nikt nie zna Alexandra O’Della, za to wszyscy znają Żniwiarza – boksera o przydomku tak durnym jak ustawa obowiązująca w brooklyńskiej części Nowego Jorku, gdzie osły nie mogą sypiać w wannach.
Już dawno poprzysiągłem sobie, że będę nie do zdarcia. Obiecałem sobie, że nikogo do siebie nie dopuszczę. Nie dam się zranić ani fizycznie, ani psychicznie. Wszelkiego rodzaju uczucia i miłostki nie były dla mnie. Do szczęścia wystarczył mi dobry seks, muzyka i okazjonalnie butelka whiskey, której zawartość pomagała mi w najcięższych okresach życia. Nie piłem często, ponieważ nie mogłem. Ale bywały dni, kiedy na powierzchnię wypełzały demony przeszłości, torturując mnie i niszcząc każdy zalążek szczęścia, jaki zdołałem zapisać na kartach pamięci. Nie lubiłem użalać się nad sobą i nigdy tego nie robiłem. Od kiedy tylko przyszedłem na świat, usilnie o siebie walczyłem. Fakt, że żyję, mógł zakrawać na swojego rodzaju cud. Był taki czas, gdy uważano, że chroni mnie cholernie dobry anioł stróż. Osobiście uważam, że jeżeli one rzeczywiście istnieją, to mój przespał pierwsze jedenaście
3
World Boxing Organization (WBO) – jedna z najbardziej prestiżowych i największych organizacji boksu zawodowego na świecie. Wyłania swoich mistrzów świata, ustala listy rankingowe i przepisy bokserskie.