Wiedźma morska. Sarah Henning
włosy upięte są na czubku głowy, tworząc jasne halo okalające koronę z szafirów i diamentów. Gdy kroczy po piachu w świetle płomieni, przypomina bardziej obraz niż człowieka z krwi i kości.
W dłoniach trzyma ceremonialną lalkę ubraną w krwistą czerwień.
Jakby śmierć każdego z Dane’ów była winą czarownicy.
Jakby Øldenburgowie nie spalili na stosach setek kobiet bez wyraźnych dowodów potwierdzających ich winę.
Jakby „koronowany łowca czarownic”, król Chrystian IV, nie szczycił się swoim przydomkiem i ilością żyć, które zrujnował.
– Dobry wieczór, kochani. – Królowa Charlotte uśmiecha się do tłumu, co przypomina pękający pod ciężarem lód. – Dzisiejszej nocy nie tylko świętujemy rozpoczęcie havnestadzkiego Lithasblotu, ale upamiętniamy również trud, jaki zadali sobie nasi przodkowie.
Zaciskam dłonie na swojej lalce tak mocno, że moje knykcie bieleją. To jest niemal gorsze niż wrzucanie swojej podobizny do ognia.
– W Królestwach Sundu żyjemy w bezpieczeństwie i harmonii dzięki odwadze króla Chrystiana IV. Żyjemy w bezpieczeństwie i harmonii dzięki ustanowionych przez nas prawom. Miejsce magii jest w czeluściach piekła. – Królowa unosi nad głową czerwoną lalkę tak gwałtownie, że z małej wiedźmy spada kapelusz, który natychmiast zostaje połknięty przez płomienie. – Jeżeli nasz ląd zamieszkują jakiekolwiek diabły, wiedzcie, że nie należą ani do tego miasta, ani do tego świata. – Przysięgam, że na moment jej wzrok wylądował na mnie. – Światło zwycięży, a diabły zostaną pochłonięte przez ogień i zwrócone waszemu rogatemu stwórcy.
Tłum szaleje, a królowa Charlotte obraca się w miejscu i wrzuca małą wiedźmę do ogniska – arystokracja się nas wypiera, ponieważ nasza moc stanowi zagrożenie dla ich władzy.
Wszyscy mają się teraz ustawić wokół ognia, ale ja nie mogę się na to zdobyć. Nie dołączę do nich. Zamiast tego wstaję i przerzucam lalkę ponad głowami tych, którzy idą do przodu, chcąc zamordować moje małe, drewniane podobizny. Moje, mojej matki, mojej ciotki i rodziny mojego ojca.
Odszukuję wzrokiem Nika, który idzie za tłumem z uśmiechem na ustach. Gdzieś w oddali rozlega się głośny, charakterystyczny rechot cioci Hansy. Wiem, że to jej zagrywka mająca na celu odwrócenie od nas uwagi, ale wciąż nie potrafię zrozumieć, jak może udawać, że tak dobrze się przy tym bawi. Jakby tego było mało, zrobiona przez nią lalka jest najbardziej kolorowa i jaskrawa, co stanowi rezultat jej eksperymentowania z pastami i farbami. W tym roku postawiła na siarczysty pomarańcz; wszystko dzięki klientowi, który przez pomyłkę zapłacił jej szafranem indyjskim.
Cóż za ironia losu: ci sami ludzie, którzy przychodzą do niej z poparzeniami skóry, radośnie korzystając z jej pradawnych metod leczenia, każdego roku regularnie obracają drewniane repliki naszych przodków w popiół. A ona jakby nigdy nic śmieje im się w twarz. Podczas gdy setki mieszkańców kierują się do ogniska, ja siadam z powrotem na piasku i wycieram dłonie w spódnicę. To tylko pot, ale niemal odnoszę wrażenie, jakby to była krew.
Gdy już ostatnia wiedźma ląduje w płomieniach, tłum zawraca. Nik stoi w najbardziej widocznym miejscu na piasku, daleko przed swoimi rodzicami i zaraz przy ognisku. Nawet w czerwonawo-żółtym świetle płomieni jego skóra jest biała jak ściana. Wwiercam się w niego spojrzeniem i niemalże natychmiast przenosi wzrok na mnie. Uśmiecham się i kiwam głową.
Będzie dobrze.
Kąciki jego ust wykrzywiają się ku górze.
– Dobrzy obywatele Havnestadu, witajcie na otwarciu Lithasblotu, kiedy to oddajemy cześć Urdzie i ofiarujemy jej nasze błogosławieństwo oraz dary zrodzone zarówno z morza, jak i ziemi.
Podskakujący za nim ogień trzaska radośnie, a najwyższe z płomieni delikatnie muskają gwiazdy. Mimo że na plaży znajduje się masa ludzi, wyćwiczona przez te wszystkie lata cisza sprawia, że w powietrzu unoszą się jedynie odgłosy ogniska i szum fal. Wszyscy znamy już tę przemowę na pamięć i równie dobrze moglibyśmy ją recytować razem z Nikiem, jeśli coś takiego byłoby dopuszczalne. Przez większość czasu jest jednym z nas, lecz tej nocy jest naszym księciem, a my mamy obowiązek zachowywać się jak jego poddani.
Dlatego słuchamy w ciszy.
W trakcie tej pauzy Nik podnosi wzrok i ponownie patrzy mi w oczy. Kiwam głową, by dodać mu otuchy, mimo że jego twarz już odzyskała zdrowy kolor.
– W ciągu kolejnych czterech dni będziemy się bawić, ścigać i świętować w imieniu naszej bogini. Nie zapominajmy, że robimy to dla niej. To czas zabawy. Czas radości. Ale u podłoża tej uroczystości leży ona – Urda.
Słychać, jak tłum wstrzymuje oddech – Nik zmienił słowa przemowy. Mówi z głębi serca, a ja czuję, jak rozpiera mnie duma.
– W zeszłym roku robiliśmy to, co będziemy robić teraz – kontynuuje Nik, a jego głos zyskuje na sile. – Rzucaliśmy kawałki chleba tym, którzy są z nas najchudsi. Śpiewaliśmy pieśni dla Urdy. Patrzyliście, jak przenoszę przez plażę najcięższy głaz.
Mówiąc to, napina biceps i uśmiecha się szeroko – całe jego zdenerwowanie zniknęło, zastąpione zuchwałością. Kilka osób chichocze, lecz na ich tle wyróżnia się szczególnie jeden głośny rechot, który należy do cioci Hansy, siedzącej przy stole zarezerwowanym dla seniorów.
Nik posyła uśmiech w jej kierunku, po czym z powrotem ściąga brwi, a jego głos odzyskuje poważny ton.
– Tak, zdaję sobie sprawę, że moja siła fizyczna jest iście przekomiczna, ale wszyscy od dawna doskonale o tym wiedzą. – Na jego ustach znowu widnieje szeroki uśmiech. – Poza tym to nie jest powodem, dla którego co roku to robimy. Robimy to dla Urdy. A w zamian ona daje nam nauczkę i przypomina o swojej sile.
Nik robi pauzę, a powietrze jest ciężkie i pozbawione wszelkich dźwięków. Nawet płomienie ogniska nie mają odwagi przerwać tej ciszy.
– Rok temu mój ojciec stał dokładnie w tym samym miejscu co ja, i recytował tę samą przemowę, którą wygłaszał przez trzydzieści lat, i którą wcześniej jego ojciec również wygłaszał przez trzydzieści lat. Jednak wtedy trwał Tørhed, a dokładnie jego trzeci rok. I czy coś się zmieniło, kiedy wspólnie zebraliśmy się, żeby śpiewać Urdzie pieśni, aż zdarliśmy sobie gardła, a palce krwawiły nam od uderzania w struny? Nie. Czy coś się zmieniło, kiedy pokonałem wszystkich słabeuszy w przenoszeniu głazu? Nie.
Tym razem tylko ciocia Hansa jest na tyle odważna, by się roześmiać, jednak nikt nie patrzy w jej stronę. Wszystkie spojrzenia skupione są na naszym księciu. Nawet król i królowa chłoną każde jego słowo.
– Dlatego pamiętajmy, że mimo czci, jaką jej oddajemy, Urda nic nam nie jest dłużna. Jak ten pływ, który okala nasz brzeg – jej pływ i jej brzeg – równie łatwo może odebrać, jak i dać.
Znów milczy przez chwilę, patrząc ponad naszymi głowami na rysującą się w oddali przystań. Nagle uświadamiam sobie, że mówi też o Annie, odnosząc się do niej jako do jednej z rzeczy, które z rozkazu Urdy morze zabrało do siebie.
– Zatem okażmy szacunek Urdzie. Nie świętujmy na jej cześć, ale ją czcijmy. Jest naszą królową… wybacz, matko. Jest ziemią, która daje nam plony. Morzem, dzięki któremu mamy pożywienie na talerzu i monety w kieszeniach. Jest czymś więcej niż boginią – jest nami. Jest Havnestadem. I wszystkimi jego mieszkańcami. Bez niej jesteśmy nikim. Nie oszuka jej żadna magia. Nie zawładną nią żadne słowa. Nie złamie jej żadna wola. Jest królową, a my jej poddanymi. – Tymi słowami kończy przemowę. Wzrok nadal ma utkwiony w falach, a sylwetkę pewną i wyprostowaną – dumną.
Prawdopodobnie jego oryginalność i szczerość sprawia, że mija chwila, nim cały Havnestad w ogóle jest w stanie spostrzec,