Wyrosnąć z DDA. Robert J. Ackerman
tym roku kończę czterdzieści trzy lata i pod pewnymi względami czuję się tak, jakbym dopiero wszystko zaczynała – to poczucie wolności, które ma nastolatek, gdy pierwszy raz wyjeżdża z domu na studia; ten zastrzyk adrenaliny i łomot serca z powodu podejmowania zdrowego ryzyka z poczuciem, że ma się za sobą solidny system wsparcia. Nie urodziłam się z takim systemem, ale lata zdrowienia nauczyły mnie, że trzeba mieć dość siły, aby taki system wytworzyć – i on jest najlepszy. Sama jestem swoim najwierniejszym przyjacielem. Stworzyłam relację z Bogiem, który ma we mnie swoje miejsce. Nauczyłam się odróżniać dawne, autodestrukcyjne głosy od głosu samozachowawczego. Pańskie dokonania były dla mnie wielką pomocą. Dziękuję wszystkim tym kobietom, które były przede mną. Regularnie przyjmuję zaproszenia do wygłaszania odczytów i mówię o cudzie odkrywania siebie w rezultacie cudu samouzdrawiania.
Moja rodzina stale czerpała wodę ze studni traumy, a najczęściej powtarzająca się lekcja brzmiała: „Nie wierz, że cokolwiek dobrego w życiu potrwa długo albo nie będzie słono kosztować”. Przeszłam już długą drogę i wciąż żyję, więc nadal mogę się wiele nauczyć. Skoro mówią, że najlepsze jest zawsze przed nami, postanowiłam jeszcze trochę pożyć i zweryfikować tę teorię. Moje życie jest obecnie cudowne dzięki rozmaitym możliwościom, które przed sobą widzę. Próbuję rozpościerać skrzydła; dotąd prawie z nich nie korzystałam. Mam nadzieję, że zechce Pan mi odpowiedzieć, jeśli czas na to pozwoli. Samo napisanie tego listu było dla mnie jednym ze wznioślejszych wydarzeń dotychczasowego życia.
Dziękuję za udostępnienie mi tego kanału komunikacji z osobą, którą tak głęboko szanuję. Napiszę do Pana ponownie, jeśli to nie natręctwo. Proszę dać mi znać.
Ze szczerym uszanowaniem
Maggi
Szanowny Panie Doktorze!
Mój tata był aktywnym alkoholikiem. W rodzinie po cichu mówiło się o piciu taty, ale tylko mama z nim na ten temat rozmawiała. To „rozmawianie” zwykle polegało na cichym dymieniu, dopóki nie wybuchał wulkan. Pamiętam, jak byłam małym dzieckiem, miałam cztery, może pięć lat. W kuchni mieliśmy żółty stół – spędzałam przy nim dużo czasu, grzebiąc w jedzeniu. Mama przygotowywała kolację i codziennie o tej samej godzinie wszystko stawało na tym stole. Siadałyśmy obie i czekałyśmy na tatę, który każdego popołudnia zahaczał w drodze z pracy o pijalnię. Czekałyśmy. Kolacja stygła. Czekałyśmy dalej. Kiedy tata wreszcie docierał do domu, siadał do stołu. Kamienna cisza uniemożliwiała wzięcie choćby jednego kęsa zimnego jedzenia. Więc rozlewałam mleko z kubka. Kiedy teraz o tym myślę, musiało mi chodzić po prostu o przerwanie tego nieznośnego napięcia. Tata odchodził od niezjedzonego posiłku, a mama krzyczała na mnie, wycierając rozlane mleko.
Przez dużą część życia „mleko rozlewało mi się” w napiętych sytuacjach. Wyszłam za mężczyznę, nie alkoholika, ale bardzo podobnego do ojca. Też na różne sposoby uciekał. Byliśmy razem przez ponad dwadzieścia lat i wychowaliśmy szóstkę dzieci. Wciąż ciągnie mnie do cichych, skrytych, zdystansowanych mężczyzn. Wciąż widzę możliwość i myślę, że mogę żyć z wizją tej możliwości. Aż do dzisiaj zmagam się z tym, żeby pozostawać w rzeczywistości, którą mam przed oczami, zamiast w tej możliwej, która według mnie mogłaby zaistnieć. Coraz lepiej wychodzi mi dostrzeganie znaków ostrzegawczych oraz słuchanie mądrości, którą nabyłam. Jeśli coś wygląda jak kaczka, kwacze jak kaczka i chodzi jak kaczka – niewykluczone, że naprawdę jest to właśnie kaczka.
Mam nadzieję, że będzie to pomocne dla innych kobiet. Mnie pomaga czytanie tego w druku.
Nancy
Doktorze Ackerman!
Właśnie skończyłam czytać Wyrosnąć z DDA i chciałam Pana pozdrowić. Po całym życiu spędzonym w milczeniu czuję, że wreszcie chcę mówić. Czuję się podekscytowana. Nareszcie ktoś rozumie moje życie. Żebym tylko ja mogła je jeszcze teraz zrozumieć!
Jestem najstarszą córką dwojga alkoholików. Mam trzy siostry i dwóch braci. W dzieciństwie zawsze wiedziałam, że coś u nas nie gra i że wszystko obraca się wokół butelki piwa, która zawsze była na wyciągnięcie ręki. Nie podobało mi się, co robiła z moim ojcem, nie podobało mi się, jakie reakcje wywoływała u matki, ale przede wszystkim nie podobało mi się, jak ja się przez nią czułam – najczęściej rozzłoszczona i zdezorientowana.
Miałam piętnaście lat, gdy naszą rodziną wstrząsnął pierwszy silny kryzys związany z alkoholem. Była to pierwsza sytuacja, która wywarła na mnie duży wpływ i którą zapamiętałam. Alkoholizm i depresja mojej matki posunęły się tak bardzo, że musiała być przez trzy miesiące hospitalizowana w stanowym ośrodku psychiatrycznym. Ale wtedy nie znałam tych słów. Wiedziałam tylko tyle, że matka wyjechała, a moim zadaniem było zajęcie się wszystkim w domu. Ojciec nigdy nie nauczył się dopilnowywać żadnych spraw czy odnajdywać w sytuacjach kryzysowych.
W trakcie nieobecności matki ojciec w dużym stopniu polegał na mnie, a ja dorosłam do tego zadania. Pomogłam utrzymać rodzinę w całości. W pierwszym tygodniu nieobecności mamy różni krewni pozabierali nas wszystkich do siebie. Dotarły do mnie strzępki rozmów o domach zastępczych, więc skontaktowałam się z tatą i powiedziałam, że lepiej, żeby się pośpieszył i zabrał nas z powrotem! Przy okazji powiedziałam części naszych Bogu ducha winnych krewnych, dokąd mogą się wynosić. Miałam okazję wyładować na tych ludziach swoją złość na butelkę. Och, jakie to było cudne uczucie! Wyrobiłam sobie opinię pyskatej smarkuli.
Mimo że nieźle się trzymałam, był to dla mnie trudny okres. Szkoła zawsze była moją oazą i miałam dobre stopnie, ale w tym czasie bardzo się obniżyły. Chodziłam do katolickiej szkoły średniej i wezwała mnie do siebie pedagog szkolna – siostra zakonna – żeby zrobić mi na ten temat wykład. Byłam wtedy akurat bardzo rozżalona i wyznałam jej, co dzieje się w moim życiu. Odpowiedziała: „Aha, nie wiedziałam”. I tyle. Odesłała mnie z powrotem do klasy. Nie zaoferowała żadnego pocieszenia, uścisku, słów otuchy. Byłam tym zdruzgotana, upokorzona i zawstydzona. Po raz pierwszy w życiu otworzyłam się przed kimś, a dano mi do zrozumienia, że to, co się u mnie dzieje, nikogo nie obchodzi. To doświadczenie było kolejnym potwierdzeniem narastającego we mnie przekonania, że w sprawie bolesnych sytuacji w moim życiu mogę liczyć tylko na siebie. Tata był zbyt słaby, by sobie z nimi radzić, mamy nie było, a moich nauczycieli to po prostu nie obchodziło.
Kolejny raz rozmawiałam o alkoholizmie w mojej rodzinie po siedemnastu latach – gdy poszłam na spotkanie grupy Dorosłych Dzieci Alkoholików przy AA. Dowiedziałam się tam, że ilekroć miałam poczucie, iż jest ze mną coś nie w porządku, rzeczywiście tak było. Alkoholizm odcisnął się też na mnie. To była choroba, rodzinna choroba. Wskoczyłam w program DDA, czytałam wszystko, co tylko wpadało mi w ręce, żeby zrozumieć alkoholizm. Pamiętam książkę Claudii Black, która pisała o „nie mówić, nie ufać, nie czuć”. Mówiła, że rodziny z problemem alkoholowym mają takie trzy reguły; w zasadzie więcej niż reguły – to są niewzruszone prawa. Czytając te słowa, przypomniałam sobie swoje doświadczenie, gdy miałam piętnaście lat. To są naprawdę przepotężne zasady, jednak byłam zdeterminowana, by zmienić swój sposób życia. Dołączenie do grupy DDA było dla mnie początkiem zadziwiającej drogi. Jestem dozgonnie wdzięczna wszystkim tym, którzy mieli odwagę pomagać nam w nauce, jak przerwać to milczenie.
Pan mi pomógł i chcę, żeby Pan o tym wiedział.
Dziękuję
Barb
Szanowny Panie Doktorze,
kilka tygodni temu z rekomendacji mojej psychoterapeutki Beverly wzięłam udział w jednej z Pana sesji o Wyrosnąć z DDA. Zaproponowała ona również, abym do Pana napisała.
Sesja bardzo mi się podobała; było tak, jakby mówił Pan wprost do mnie. Odbywam terapię dopiero od paru