Krawędź wieczności. Ken Follett

Krawędź wieczności - Ken Follett


Скачать книгу
dwóch godzinach konwój wjechał do szerokiej doliny, która przeszła we władanie Armii Czerwonej. Inżynierowie wznosili tam wyrzutnię rakiet, jedną z kilkunastu ukrytych przed ludzkim wzrokiem wśród załomów gór. Instalacje miały być rozsiane na całej długości Kuby, która wynosiła tysiąc dwieście pięćdziesiąt kilometrów.

      Tania i Paz wysiedli z samochodu, by obserwować zdejmowanie pocisku z przyczepy. Ta część operacji również odbywała się przy świetle reflektorów.

      – Udało się nam – stwierdził z satysfakcją Paz. – Mamy broń nuklearną. – Po tych słowach wyjął cygaro i zapalił.

      – Jak długo potrwa rozmieszczanie rakiet? – zapytała ostrożnie Tania.

      – Niezbyt długo – odparł lekceważąco generał. – Dwa tygodnie.

      Nie był w nastroju, by zaprzątać sobie głowę trudnościami, lecz Rosjanka miała wrażenie, że operacja może zająć więcej niż dwa tygodnie. Dolina wyglądała jak zakurzony plac budowy, na którym niewiele dotąd zdziałano. Mimo to Paz miał rację: najtrudniejszy etap, czyli przetransportowanie broni jądrowej na Kubę bez wiedzy Amerykanów, został ukończony.

      – Spójrz na to maleństwo – powiedział Paz. – Pewnego dnia może wylądować w samym środku Miami. Buch.

      Tania aż zadrżała na tę myśl.

      – Mam nadzieję, że nie.

      – Dlaczego?

      Czyżby naprawdę nie był tego świadom?

      – Ta broń ma służyć do odstraszania. Chodzi o to, by Amerykanie bali się napaść na Kubę. Jeśli choć raz zostanie użyta, będzie to znaczyło, że nie spełniła pokładanych w niej nadziei.

      – Może i tak. Ale jeśli nas zaatakują, będziemy mogli zmieść z powierzchni całe amerykańskie miasta.

      Tanię zaniepokoił ton niekłamanej satysfakcji, jakim generał roztoczył tę zatrważającą wizję.

      – I co dobrego by z tego wynikło?

      Jej pytanie go zaskoczyło.

      – Przysporzyłoby to dumy narodowi kubańskiemu. – Hiszpańskie słowo dignidad Paz wypowiedział tak, jakby było święte.

      Tania nie mogła uwierzyć w to, co słyszy.

      – A więc byłbyś gotów rozpętać wojnę atomową dla poczucia dumy?

      – Oczywiście. A co może być ważniejszego?

      – Na przykład przetrwanie gatunku ludzkiego! – odparła z oburzeniem.

      Machnął lekceważąco ręką.

      – Przejmujesz się gatunkiem ludzkim. Ja troszczę się o swój honor.

      – Niech to szlag – żachnęła się Tania. – Czyś ty oszalał?

      Paz przeniósł na nią wzrok.

      – Prezydent Kennedy gotów jest użyć broni atomowej, jeśli ktoś zaatakuje Stany Zjednoczone. Sekretarz Chruszczow użyje swojej, jeśli zaatakowany zostanie Związek Radziecki. To samo dotyczy de Gaulle’a we Francji i przywódcy Wielkiej Brytanii, ktokolwiek nim jest. Gdyby któryś powiedział inaczej, pozbawiliby go urzędu w ciągu kilku godzin. – Pykał przez chwilę cygaro, a potem wydmuchnął dym. – Jeśli ja oszalałem, to oni wszyscy także.

      *

      George nie rozumiał powodu alarmu. We wtorek rano, szesnastego października Robert Kennedy wezwał jego i Dennisa Wilsona na kryzysową naradę w Białym Domu. George podejrzewał, że tematem będzie tytuł na pierwszej stronie „New York Timesa”:

      Zdaniem Eisenhowera polityka zagraniczna jest słabością prezydenta

      Niepisana zasada nakazywała byłym prezydentom wstrzymywać się od ataków na następców. Jednak George nie zdziwił się, że Eisenhower złamał przyjętą konwencję. Jack Kennedy wygrał wybory dzięki temu, że określił Eisenhowera mianem „słabego” i wymyślił nieistniejącą „lukę rakietową”, która rzekomo dawała Sowietom przewagę. Tamten cios poniżej pasa najwyraźniej wciąż bolał Ike’a. Teraz, gdy Kennedy stał się podatny na podobne zarzuty, eksprezydent brał rewanż – a działo się to trzy tygodnie przed wyborami uzupełniającymi.

      Istniała druga, gorsza, możliwość. George najbardziej obawiał się przecieku informacji o operacji Mangusta. Ujawnienie, że prezydent i jego brat biorą udział w organizowaniu międzynarodowego terroryzmu, dostarczyłoby amunicji każdemu kandydatowi republikanów. Twierdziliby, że bracia Kennedy to przestępcy, bo dopuszczają się takich czynów, a zarazem głupcy, ponieważ nie umieli utrzymać sprawy w tajemnicy. I można byłoby zastanawiać się, jakie środki odwetowe wymyśli Chruszczow.

      George widział, że pryncypał jest wściekły. Bobby nie radził sobie z maskowaniem uczuć. Jego gniew zdradzały zaciśnięte szczęki, przygarbione ramiona i zimny blask niebieskich oczu.

      Lubił Bobby’ego za to, że ten okazuje emocje. Ci, którzy z nim współpracowali, często mieli okazję zaglądać w głąb jego serca. Czyniło go to łatwiejszym celem ataków, lecz zarazem zjednywało sympatię.

      Weszli do sali gabinetowej; prezydent już tam był. Siedział po przeciwnej stronie długiego stołu, na którym stało kilka dużych popielniczek. Zajmował centralne miejsce, na ścianie za jego plecami widniała prezydencka pieczęć. Po obu jej stronach znajdowały się wysokie, zwieńczone łukami okna wychodzące na Ogród Różany.

      Była z nim mała dziewczynka w białej sukience, najwyraźniej jego niespełna pięcioletnia córka Caroline. Podobnie jak ojciec miała krótkie jasnobrązowe włosy z przedziałkiem z boku – były zaczesane w tył i spięte prostym klipsem. Mówiła do niego poważnie, coś tłumacząc, on zaś słuchał z uwagą, jakby jej słowa były równie istotne jak wszystkie inne, które padały w tym pomieszczeniu. Siła więzi między ojcem i córką była uderzająca. Jeśli kiedykolwiek będę miał córkę, pomyślał George, postaram się jej słuchać właśnie w taki sposób, by wiedziała, że jest najważniejszą osobą na świecie.

      Asystenci zajęli miejsca przy ścianie. George usiadł obok Skipa Dickersona, który pracował w biurze wiceprezydenta Lyndona Johnsona. Skip miał bardzo jasne proste włosy i bladą skórę, wyglądał prawie jak albinos. Odgarnął z oczu jasny kosmyk i odezwał się z południowym akcentem:

      – Wiesz, gdzie wybuchł pożar?

      – Bobby nic nie mówi – odparł George.

      Do sali weszła jakaś kobieta i wyprowadziła Caroline.

      – CIA ma dla nas pewne informacje – oznajmił prezydent. – Zaczynajmy.

      W końcu pomieszczenia przed kominkiem stał statyw z dużą monochromatyczną fotografią. Stojący obok mężczyzna przedstawił się jako biegły fotointerpretator. George nie wiedział, że istnieje taka profesja.

      – Zdjęcia, które państwo zobaczą, zrobiono w niedzielę z lecącego nad Kubą na dużej wysokości samolotu U-Dwa, który należy do CIA.

      Wszyscy wiedzieli o samolotach szpiegowskich CIA. Przed dwoma laty Sowieci zestrzelili taki nad Syberią i postawili pilota przed sądem za szpiegostwo.

      Uczestnicy narady spojrzeli na fotografię. Była niewyraźna i ziarnista, George dostrzegał na niej jedynie drzewa, nic poza tym. Tylko ekspert był w stanie wyjaśnić, co przedstawia.

      – To jest dolina na Kubie leżąca około trzydziestu kilometrów w głąb lądu od portu Mariel. – Spec z CIA pokazał miejsce małą wskazówką. – Dobrej jakości nowa droga prowadzi do dużego otwartego pola. Te małe kształty rozrzucone wokół to pojazdy budowlane: koparki, spychacze i wywrotki. A tutaj… – Mężczyzna stuknął


Скачать книгу