Zaginiona kronika. Jacek Ostrowski

Zaginiona kronika - Jacek Ostrowski


Скачать книгу
– No chyba że włamywacz też był dyletantem. Może chociaż teraz dadzą nam spokój? Czuję jednak, że to tylko moje pobożne życzenie.

      Jankowski zerkał ciekawie na sztylet.

      – Czy mogę obejrzeć to cacko?

      Jacek podał mu go bez słowa. Mężczyzna założył okulary i zaczął mu się przyglądać badawczo.

      – To może być narzędzie rytualne. Jeśli tak, to włamywacz wam nie odpuści, dokąd i jego nie zdobędzie.

      – Proszę jaśniej.

      – Historycznie rzecz ujmując, w dawnych czasach niektóre bractwa czy tajne stowarzyszenia wykonywały wyroki śmierci na swoich wrogach za pomocą konkretnych narzędzi zbrodni. Często były to sztylety, nieraz o zatrutym ostrzu. To może być taki sztylet. Jego ornamentyka jest niespotykana, pełna dziwnych symboli. Mogę zrobić zdjęcie? Wrócę do domu, to poszukam materiałów na jego temat. Może się czegoś dokopię. A teraz pożegnam państwa.

      Monika, słysząc to, posłała mu szeroki uśmiech.

      – Bylibyśmy wdzięczni.

      Odprowadziła Jankowskiego do furtki i wróciła do domu. Spojrzała na cały ten bałagan i się rozpłakała.

      Jackowi zrobiło się jej żal. Musiał ją jakoś pocieszyć.

      – Usiądź, ja wszystko posprzątam.

      Podniosła z podłogi pluszowego misia. Też był rozpruty.

      – To była moja ulubiona przytulanka. Nawet jej nie oszczędzono – szepnęła i znów się rozbeczała.

      WATYKAN

      Kardynał Toscanii siedział za biurkiem i odpisywał na listy. Jako jeden z nielicznych nie posługiwał się komputerem, a tym bardziej pocztą elektroniczną. Był tradycjonalistą z krwi i kości.

      Ktoś zapukał do drzwi.

      – Proszę.

      W progu stał jakiś nieznany mu mnich. Kto go wpuścił, bez uprzedzenia?

      Hierarcha zniecierpliwionym gestem dłoni kazał mu podejść.

      Zakonnik bez słowa powitania stanął przy biurku, po czym na jego blacie położył dużą kopertę i wyszedł.

      Kardynał zdumiał się takich zachowaniem, mnich nie okazał mu ani krzty szacunku; jak żył, tak się z czymś takim nie spotkał.

      Wziął list ostrożnie w dłonie. Był zaadresowany do niego, bardzo starannym pismem. Rozerwał kopertę, w środku była złożona na pół kartka.

      Sergio, musimy porozmawiać na temat człowieka, o którego pytałeś biskupa Rossoliniego,

      czekam na Ciebie, pilnie!

      Ojciec Matteo

      Kardynał zbladł, list wypadł mu z dłoni. Znali się świetnie z ojcem Matteo, jeszcze zanim tamten został zakonnikiem. Byli jak bracia, a nawet bliżej, ale w pewnym momencie ich drogi się rozeszły. On wybrał kościelną karierę, tamten zaś badanie historii Kościoła, a w szczególności dziwnych zjawisk związanych z wiarą, objawieniami i Antychrystem.

      Sergio podchodził z dużą rezerwą do pracy ojca Matteo, czego mu tamten nie mógł wybaczyć. Stosunki oziębły, a w końcu kontakt się zerwał. Nie widzieli się blisko dwadzieścia lat.

      Ten list zupełnie go zaskoczył. Co może być tak ważne, że Matteo zdecydował się do niego odezwać? Nie ma wyjścia, musi opuścić Watykan i wybrać się sto kilometrów od Rzymu, w góry, do kartuzji Trisulti. Teraz rządzili tam cystersi, ale wcześniej było to opactwo benedyktyńskie założone przez Świętego Dominika z Sory w roku dziewięćset dziewięćdziesiątym szóstym.

      Ciężko podniósł się zza biurka, schował list do kieszeni i opuścił gabinet.

      PŁOCK

      Jacek wrócił z komendy policji bardzo zmęczony. Najpierw odbyło się długie przesłuchanie. Było mu duszno, bo przez cały czas był w maseczce. Później wraz z grafikiem policyjnym tworzyli portret pamięciowy mężczyzny ze szramami, domniemanego zabójcy policjantów.

      W swoich zeznaniach kilka faktów ominął, jak choćby to, że sztylet wciąż jest w jego posiadaniu, oraz że znaleźli pergamin w jego głowni. Sam nie wiedział, czemu tak uczynił, być może z obawy przed następnymi kłopotami.

      – Mam dla ciebie niespodziankę – oznajmiła mu w progu Monika.

      – Ostatnio los obdarza mnie niespodziankami, i to bardzo sowicie. Mam się cieszyć czy ciąć sobie żyły? – zażartował.

      – Umówiłam przewodnika. Oprowadzi nas po Płocku i wszystko pokaże. Może dowiemy się czegoś więcej o tym Anonimie?

      Dziś była wyraźnie w lepszym nastroju niż wczoraj.

      – A mogę się przedtem napić piwa i chwilę odpocząć?

      – Jasne, możesz i mnie poczęstować.

      – A po co nam przewodnik? Myślałem, że znasz to miasto. Bądź co bądź jesteś płocczanką. – Zdziwił się, bo on na temat Warszawy mógłby opowiadać całymi godzinami.

      – Owszem, ale bardziej od strony sklepów odzieżowych, fryzjerów i salonów kosmetycznych. Historia nigdy mnie nie pociągała – odparła z rozbrajającym śmiechem.

      Posilili się na szybko jajecznicą z sześciu jajek i udali się w stronę centrum, na spotkanie.

      Po drodze zaczepiła ich jakaś kobieta z gromadką dzieci.

      – Monika? Ty się w ogóle się zmieniasz. Ile to już lat?

      – Renata? Nie wierzę. Te dzieciaki to twoje? Ale śliczne. Jakie mają imiona?

      – Antek, Franek, Janek i Agnieszka.

      – Ten najstarszy to chyba chodzi już do szkoły?

      – Tak, a Agniesia…

      „Masakra piłą mechaniczną – pomyślał Jacek, słuchając tego wszystkiego. – Niech się kobiety nagadają”. Zobaczył sklep chemiczny, to też jakiś pomysł na zabicie czasu, tym bardziej że brakowało im środków czystości. Trudno o lepszą okazję do uzupełnienia zapasów.

      Monika doszła do niego, gdy już płacił za zakupy.

      – Czemu poszedłeś? – spytała z pretensją.

      – Nie chciałem przeszkadzać, kiedy koleżanka opowiadała ci barwnie o Antku, Franku, Janku i Agnieszce. Mogłoby ci coś umknąć – zadrwił.

      – Bym cię przedstawiła. Renata powiedziała, że mam dobry gust, że jesteś przystojny. Też tak uważam.

      Zerknął na nią. Coś było w tych jej oczach, czarnych jak węgielki, coś, za co dałby się pokroić.

      – No to jesteśmy zgodni. – Roześmiał się.

      Pogoda trochę popsuła im szyki, bo zaczął leniwie siąpić deszczyk.

      Przewodnik okazał się bardzo sympatycznym człowiekiem.

      Monika od razu zapytała go o Anonima. Zdziwił się.

      – W ciągu ostatnich dwóch dni kilka osób już mnie o niego pytało. Tak naprawdę to dużo o nim nie wiemy. Ponoć przywędrował z Włoch, niektórzy twierdzą, że z Francji, a jeszcze inni, że z Niemiec. Jedno jest pewne: stworzył pierwsze polskie kroniki. Niestety, do dzisiejszych czasów nie przetrwały. Dwieście lat po jego śmierci próbowano je odtworzyć, ale czy są wierną kopią oryginału? Na to pytanie nie ma odpowiedzi. Co więcej mogę rzec? Tylko dodam, że ponoć miał z księciem Zbigniewem, bratem Bolesława Krzywoustego, na pieńku, ale trudno się dziwić, skoro go w tych kronikach obsmarował.

      – A gdzie jest pochowany?

      – Dobre


Скачать книгу