Zaginiona kronika. Jacek Ostrowski

Zaginiona kronika - Jacek Ostrowski


Скачать книгу
Minęło pięć minut, dziesięć, a chłopak nie wracał.

      Wyjrzał znów przez okno i na korytarz, a tam żywego ducha. Gdzie on się podział, do cholery? Przecież tak mu zależało. Odczekał jeszcze kwadrans, w końcu z powrotem schował swoją zdobycz i zabrał się do porządków.

      Minął tydzień, mieszkanie wróciło do stanu sprzed włamania. Drzwi zostały naprawione, zamki wymienione. Jacek kilka razy dziennie wyjmował sztylet ze skrytki i cieszył nim swoje oczy, ale też nie mógł zapomnieć o chłopaku. Nie odzywał się od tego czasu, może podzielił los kumpla?

      W piątek Monika zaprosiła go niespodziewanie na kawę. Poszli do pobliskiej kafejki. Ona – kobieta idealna: uroda, intelekt, figura modelki i wolna, co więcej potrzeba? On zaś facet wysportowany, elokwentny i ponoć przystojny, tak w każdym razie mawiały o nim kobiety. Powspominali studia, wspólne wypady nad morze, wypili wino i wszystko zepsuł jej kuzyn, który niespodziewanie przyjechał do niej w odwiedziny.

      Jacek, idąc z kawiarni, skręcił do kiosku przy metrze. W kolejce przed sobą zobaczył znajomą postać. Dłuższą chwilę się przypatrywał i teraz był pewien. To ten złodziejaszek, co splądrował mu mieszkanie.

      Poklepał go po ramieniu. Tamten odwrócił się w jego stronę. Maseczka zakrywała mu pół twarzy, ale mimo to zauważył wrogie spojrzenie. A jeśli to jednak nie on?

      – Czego? – spytał zaczepnie, co mocno zbiło Jacka z tropu. Tym bardziej że jego głos świadczył, iż Krawczyk nie pomylił człowieka.

      – Czekałem wtedy, czemu się nie pojawiłeś? Rozumiem, że zmieniłeś zdanie?

      – Co ty facet pierdolisz? Nie znam cię – rzucił, po czym odwrócił się z powrotem do kioskarki.

      Tym kompletnie Jacka zaskoczył. Czemu wyparł się ich znajomości? Może bał się, że będzie ścigany za włamanie i dlatego nakarmił go tą historyjką o zabójcy? Pewnie koleś zażywa dopalacze. Po nich ludzie wydłubują sobie wiewiórki z brzuchów i inne takie rzeczy, a później nic nie pamiętają. Tylko to tłumaczyło jego dziwne zachowanie.

      Jacek kupił gazetę i poszedł w stronę domu. Był już blisko, kiedy nagle rozległ się huk.

      To rama okienna wraz z szybą wypadła z jego bloku, i to prosto na blaszany dach śmietnika. Łoskot był przy tym ogromny. W zaparkowanych w pobliżu samochodach włączyły się alarmy.

      „Czy to aby nie moje okno?” – pomyślał.

      Spojrzał w tamtym kierunku i zobaczył w ścianie dziurę. To przecież było jego mieszkanie.

      – Tylko nie to! – wykrzyknął.

      W mieszkaniu zastał nienaganny ład. Pozostałe okna były szczelnie zamknięte, a zatem to nie była wina przeciągu. Jak w takim razie wytłumaczyć to, co się przed chwilą wydarzyło? Zajrzał do schowka. Wszystko w idealnym porządku.

      – Znów ktoś u pana nabałaganił? – Usłyszał kobiecy głos zza pleców.

      To sąsiadka, stała w progu i patrzyła na dziurę po oknie. A ta jędza skąd się tu wzięła? Pewnie zapomniał drzwi zamknąć.

      – Tym razem to nie włamanie. Raczej przeciąg – odparł bez przekonania.

      – Na pewno? Bo tu się jeden taki dziś kręcił. Nieciekawy typ. Owszem, przystojny, ale nie tak jak pan. Źle mu z oczu patrzyło. Jak mnie zobaczył, to się wypłoszył i poszedł szybko na górę. Więc ja, proszę sąsiada, ruszyłam za nim. Po tym pańskim włamaniu przyglądam się każdemu. Wczoraj pan, a dziś ja mogę się stać ofiarą włamywacza lub, co gorsza, gwałciciela. No, ale wracając do tego typka. To weszłam aż na samą górę, a jego nie było. Pomyślałabym, że wszedł na dach, ale na włazie była kłódka. Tak, jakby rozpłynął się w powietrzu.

      – Lepiej niech pani uważa. Może trafić się jakiś oprych, co zepchnie panią ze schodów, a wtedy nieszczęście gotowe. Żaden majątek nie jest tego wart.

      – Może i racja, ale czujnym trzeba być.

      – Tak czy owak, nikt nie przyłożył do tego ręki, zwykła awaria.

      – Jakby co, to może pan nocować u mnie. Gościny nie odmówię. – Sąsiadka uśmiechnęła się znacząco.

      „Cholera, czy ona się nigdy nie odczepi ode mnie?”

      – Nie, dziękuję. Dam sobie radę – odparł szybko i zatrzasnął drzwi tuż przed jej nosem.

      Może to było nieeleganckie, ale skuteczne. Inaczej jak się bronić przed babskiem z szalejącymi hormonami?

      Rano przyszli panowie ze spółdzielni, obejrzeli dziurę w ścianie i stwierdzili, że ktoś kiedyś „odwalił tu fuszerkę”. Wstawili nowe okno, kazali podpisać jakieś papiery i poszli.

      Minęło kilka dni. Jacek rzucił się w wir pracy, wciąż nadrabiał pandemiczne zaległości. Sprawa tajemniczego sztyletu zeszła na drugi plan, ale niespodziewanie wróciła za sprawą dziwnego telefonu.

      – Panie Krawczyk, czy jak ci tam – powiedział nieznany mu męski, bardzo nieprzyjemny, głos. – W twoim posiadaniu jest coś, co tak naprawdę nie należy do ciebie.

      – Nie sądzę – odpowiedział. – Czy to aby nie pomyłka?

      – Nie, to nie jest pomyłka. Masz mój sztylet. Kupiłeś kradziony przedmiot, a może go sam ukradłeś?

      – To sobie wypraszam. Za kogo pan mnie ma? – Jacek się oburzył. – Owszem, kupiłem sztylet, ale to była transakcja zawarta przez portal aukcyjny. Po zakupie sprawdziłem go w rejestrze rzeczy skradzionych. Tam nie figuruje. To był legalny zakup. Nie mam sobie nic do zarzucenia.

      – Nie zgłosiłem kradzieży, ale to nie znaczy, że mi nie zginął. Ile za niego zapłaciłeś? Zwrócę pieniądze, a ty mi oddasz moją własność i nasze drogi się rozejdą.

      Jacek wiedział, że jeśli tamten mówi prawdę, to nie może się upierać. Z żalem, ale trzeba nóż oddać. Takie jest prawo i basta.

      – Dobrze, zwrócę go, jeśli udowodni pan, że to pańska własność. Podam adres, cały wieczór będę w domu.

      – Nie, kochasiu. – Usłyszał głośny śmiech. – To nie wchodzi w rachubę, to ty mi go odniesiesz. Przyniesiesz mi go w zębach. Czekam na ciebie o dwudziestej, ulica Kaniowska numer siedem. Radzę przyjść.

      Ostatnie zdanie zabrzmiało groźnie. Mężczyzna się rozłączył.

      Jacek był wściekły i jednocześnie rozżalony na los. I znów się nie udało.

      Jeden telefon wszystko zepsuł. Musi się pożegnać ze sztyletem.

      Odda, ale na swoich warunkach. Nie zamierza tam jechać o godzinie dwudziestej. Jeśli w ogóle pojedzie, to pasuje mu teraz. Pal diabli, odżałuje te sto dwadzieścia złotych i jeśli nikogo nie zastanie, to spróbuje wrzucić sztylet do skrzynki pocztowej.

      Sięgnął po kluczyki od samochodu.

      Od pewnego czasu wszystkie jego wyjazdy były loterią zależną od humoru auta. Raz samochód uruchamiał się bez problemu, a innym razem pchało go całe osiedle. Taki jest urok zabytkowych bryk.

      O dziwo, tym razem jego stary mercedes zapalił od razu.

      Jacek stał przed starą, przedwojenną willą, która wydawała się opuszczona – ogrodzenie zniszczone, siatka skorodowana, na bramie łańcuch i kłódka. Spoglądał na ceglane ściany z oblazłym tynkiem, na okna częściowo pozbawione szyb, na dziką roślinność w ogrodzie. Poczuł jakiś wewnętrzny niepokój. Coś tu śmierdziało, i to na odległość. Czemu nieznajomy wybrał akurat to miejsce? Patrząc na stan domu, nie wierzył, że tamten tu mieszka. Ta willa była prawdziwą ruiną. Nadawała się jedynie pod buldożer. Przypomniała mu się od razu opowieść złodziejaszka. Wygląd domu


Скачать книгу