Asystentka. S.K. Tremayne
się jak poganki w starożytnym Rzymie. Prawdopodobnie to siła magicznej rozkoszy przywiodła tam Jamiego i postawiła go na naszej drodze. Albo diabeł, który zawiódł go do wiedźm.
Tak czy inaczej, pośrodku przyjemnego, ciepłego i głośnego zmierzchu Glastonbury w wejściu do naszego namiotu pojawiła się przystojna twarz.
– Jamie! – wykrzyknęłam.
– Jamie, Jamie, Jamie! – powtórzyła Tabitha ze śmiechem.
Był naszym wspólnym znajomym z uczelni. Pochodził z Nowej Zelandii i spędzał rok na wymianie studenckiej. Lubiłam jego akcent. Chłopak kiwi. Lubiłam go całego. Był odpowiednio przystojny i męski w młodzieńczy, dredowaty sposób. Czuł się swobodnie wśród ludzi, potrafił się bawić. Wiele razy upijaliśmy się i tańczyliśmy we trójkę na imprezach; zawsze hojnie stawiał nam drinki w studenckim barze. Podobał się i mnie, i Tabicie, ale żadna z nas nie wykonała jeszcze ruchu.
I nagle tam był. W naszym namiocie. Uśmiechał się do nas. Odwzajemniłam uśmiech, podniecona i na fazie. Za nim widziałam ogromną, płonącą od świateł piramidę sceny. Słyszałam wiwaty. Mignęło mi morze białych ramion, transparentów i powiewających proporczyków, wielka gala setek tysięcy młodych ludzi, szczęśliwych i śpiewających w zapadającej ciemności. To było coś magicznie pierwotnego, a jednocześnie zupełnie nowego. Jak średniowieczne obozowisko na haju, wielkie oblężenie armii psychodelicznych bannerów. Hałas był przejmujący; musiał grać akurat jakiś ważny zespół. Równie dobrze mogli być to nowi Beatlesi. Było nam zbyt dobrze, żeby się tym przejmować. Hoppípolla!
– Jezu, dziewczyny – powiedział. – Ale się dobrze bawicie. Co macie?
– Cydr – powiedziała Tabitha, krztusząc się ze śmiechu. – Serio, jest naprawdę dobry.
– Bo uwierzę! – zaśmiał się Jamie. – Wzięłyście E czy co? Macie jeszcze trochę? Nie mogę znaleźć n i ko g o.
Popatrzyłyśmy po sobie z Tabithą. Chichotałyśmy wyszczerzone, ale ewidentnie każda pomyślała w tamtej chwili o tym samym. Czemu nie? Obie go lubiłyśmy, był miłym, fajnym gościem; same byłyśmy już w połowie drogi do chemicznego raju i nie potrzebowałyśmy dokładki.
– Tak – powiedziałam do niej. – No dawaj, Tabs, nie weźmiemy ich i tak, prawda? Spójrz na nas!
Roześmiałam się, ona też. Sięgnęła do swojej hippisowskiej haftowanej torby i podała mu limonkowe pigułki, które dał nam Fioletowy.
– To lepsze niż E – powiedziała konspiracyjnym szeptem. – Lepsze niż E, jak, no wiesz, w ogóle, w historii. Czy coś. Bierz za darmo.
I znowu zaczęłyśmy się śmiać. Jamie wziął tabletki z onieśmielającym uśmiechem wdzięczności i mrugnął.
– Jesteście najlepsze. Idziecie na imprezę trance?
Przytaknęłyśmy gorączkowo, a on zniknął. Zaraz potem wieczór rozmył się jeszcze bardziej – przynajmniej na pewien czas. W którymś momencie spotkałyśmy jakichś przyjaciół Tabithy i udawałyśmy, że jesteśmy owcami i owczarkami albo lwami i tygrysami. Czołgałyśmy się między namiotami, zdziecinniałe z wesołości, aż wreszcie trafiłyśmy do wielkiego, świecącego na pomarańczowo namiotu z dudniącą perkusją i basem, gdzie tańczyłyśmy z żonglerami o gołych klatach i kolesiami w dredach z fluorescencyjnymi hula-hoopami na szyjach, a potem relaksowałyśmy się, słuchając długowłosych dziewcząt grających na skrzypcach. W końcu wpadłyśmy na Jamiego, tańczącego euforycznie do trance’owej muzyki, tak jak zapowiadał. Miał rozbiegane oczy, był szczęśliwy.
– Hej, dziewczyny! – zawył. – Moje dziewczyny. Chcecie iść do mojego namiotu? Trochę wyluzować? Mam rewelacyjne nowozelandzkie wino! – Uśmiechnął się do nas w chłopięcy, choć jednocześnie męski sposób. – Namiot jest ogromny, tam przy bramie, a wszyscy kumple są gdzieś z laskami. Mamy go dla siebie na całą noc.
To było to – fatalny moment, fatalny wybór.
Wspominając tamtą chwilę, zerkam na stojącą na regale Electrę. Milczy, obserwuje.
Osądza.
Dlaczego zgodziłyśmy się pójść do jego namiotu? Czy chodziło po prostu o seks?
Niezależnie od przyczyny rzuciłam chętne „Pewnie!”. Tabitha uśmiechnęła się znacząco i dodała:
– Pewnie, czemu nie.
I tak przedzierałyśmy się przez tłum do odległego, opustoszałego zakątka pola. Faktycznie – namiot Jamiego był ogromny, a nad nim dumnie powiewała flaga Nowej Zelandii. W środku, schłodzone w termosach, czekało na nas niezłe sauvignon blanc. Kiedy kołysząc się i chichocząc, nalewał nam wina, wyjąkał:
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.