Five Nights At Freddy's. Aport. Scott Cawthon

Five Nights At Freddy's. Aport - Scott Cawthon


Скачать книгу
domu, gdy usłyszał głos kobiety:

      – Wystarczająco mokro?

      Zatrzymał się, otarł oczy i rozejrzał w deszczu.

      – Dzień dobry, pani Peters – zawołał, gdy ujrzał starszą sąsiadkę stojącą na zadaszonym ganku.

      – Uwielbiam te burze! – krzyknęła, unosząc ręce do góry.

      Roześmiał się i jej pomachał.

      – Miłej zabawy! – zawołał.

      Odmachała mu, a on ruszył dalej. Zbliżając się do wysokiego, nowoczesnego domu z widokiem na ocean, który należał do jego rodziców, ze zdziwieniem spostrzegł, że w salonie pali się światło. Całe miasto wciąż było pogrążone w ciemnościach. Od chwili, kiedy pożegnał się z Cyrylem i Hadim, jedynymi światłami, jakie widział, były podskakujące niczym duszki światełka ich latarek, a w niektórych domach migocące światełka świec. Natomiast z jego okien biło jasne, równe światło.

      Kiedy postawił rower obok pali o wysokości jednej kondygnacji, na których stał jego dom, odkrył, skąd pochodziło światło. Deszcz i wiatr hałasowały tak bardzo, że silnik usłyszał dopiero w chwili, gdy prawie wpadł na stojący pod domem piękny, nowy generator. Wzdłuż garażu przeznaczonego dla dwóch samochodów i po schodach prowadzących do drzwi wejściowych ciągnął się kabel. Wchodząc na górę, Greg zdjął z siebie ociekającą wodą kurtkę, a nim zdążył dotrzeć do drzwi wejściowych, te się otworzyły.

      – Tu jesteś, młody! – Darrin, wuj Grega, uśmiechnął się do niego. Miał prawie dwa metry wzrostu, a jego potężna, barczysta sylwetka wypełniała całą futrynę. – Już miałem ruszyć na poszukiwania. Nie odbierałeś telefonu.

      Greg wymienił z wujem ich tradycyjne powitanie – objęli się jednym ramieniem i przybili dwa razy żółwika.

      – Przepraszam, Dare, nic nie słyszałem. – Greg wyciągnął z kieszeni komórkę i odblokował ją.

      Rzeczywiście, Dare wysłał mu kilka SMS-ów i wielokrotnie dzwonił.

      – Rany, przysięgam, że tego nie słyszałem.

      – A kto by cokolwiek słyszał przy tym wietrze? Właź do środka.

      – Skąd wziął się ten generator? – zapytał Greg.

      Tak naprawdę nic go to nie obchodziło. Starał się po prostu nie myśleć o tym, że nie usłyszał telefonu w opuszczonej pizzerii.

      W środku nie było aż tak głośno. Czy to możliwe, że…

      – Kupiłem go w Olimpii. Twój tata od lat twierdzi, że go nie potrzebujecie, ale to bzdura. Mówiłem mu, że za takim zatęskni. Zapowiadano, że tej zimy będą znacznie ostrzejsze burze, i zobacz, przyszły w tym roku wcześniej! Pamiętasz tę ulewę w zeszłym tygodniu? – Dare potrząsnął głową. – Oczywiście twój tata nie chciał słuchać.

      Greg nie przypominał sobie tej dyskusji. Z drugiej strony Dare i Greg tak często się kłócili, że trudno byłoby zapamiętać jakąś konkretną wymianę zdań.

      Wujek Darrin był jedynym bratem matki Grega. Nie mieli innego rodzeństwa i byli ze sobą bardzo zżyci. Greg i Dare byli zżyci nawet bardziej. Ale tata Grega nienawidził Dare’a z tych samych przyczyn, z których Greg go uwielbiał – ponieważ Dare był ekstrawagancki i zabawny.

      – Darrin musi dorosnąć – powtarzał w kółko tata Grega.

      Wujek miał długie, pofarbowane na fioletowo włosy, które zaplatał w warkocz, i nosił kolorowe garnitury i krawaty do kontrastowych wzorzystych koszul, co sprawiało, że wszędzie się wyróżniał. A fakt, że był też bogatym, odnoszącym sukcesy producentem części samochodowych i doskonale inwestował pieniądze, był gwoździem do trumny, jeśli chodziło o ojca Grega.

      – Ludzie tacy jak on nie zasługują na sukces – zrzędził.

      Ojciec Grega był przedsiębiorcą budowlanym i pracował zdecydowanie więcej, niż by chciał, aby utrzymać ich duży dom i drogie samochody, które lubił. To, że Dare mieszkał na czterohektarowej działce i zarabiał majątek, „bawiąc się” w warsztacie, to było zdecydowanie „za dużo”.

      Greg kochał Dare’a tak, jak chciałby kochać tatę. Dare bezkrytycznie przyjął Grega takiego, jaki był, już w momencie gdy jego mała spłaszczona główka wyjrzała na świat. I to mimo że Greg nie był słodkim bobaskiem ani nie wyrósł na urocze dziecko. Miał za długą twarz, oczy osadzone zbyt blisko siebie i za mały nos. Nadrabiał to długimi, falującymi blond włosami, „ślicznym uśmiechem” (a przynajmniej tak powiedziała pewna dziewczyna, gdy byli w ósmej klasie) i wzrostem oraz mięśniami na tyle wypracowanymi, że może po liceum nie będzie kompletnie stracony dla świata. Nigdy nie ciągnęło go do takich typowo chłopięcych spraw jak samochody czy sport, bez względu na to, jak bardzo ojciec starał się go do nich przekonać. A Dare okazał się sojusznikiem, który nigdy nie czepiał się tego, co Greg lubił czy czego nie lubił. Akceptował go takim, jakim był.

      – Gdzie mama? – zapytał Dare’a chłopak.

      – W klubie książki.

      Greg nie pytał o tatę. Po pierwsze nic go to nie obchodziło. A po drugie wiedział, że ojciec gra w pokera z kolegami. W ten sposób spędzał wszystkie sobotnie wieczory, nawet jeśli musieli grać przy świetle świec.

      – Gdzieście się włóczyli w tę pogodę? – zapytał Dare.

      – Hm… a mogę to przemilczeć?

      Dare przechylił głowę na bok i podrapał się po siwiejącej bródce.

      – Jasne, ufam ci.

      – Dzięki.

      – Chcesz zagrać w tryktraka? – zapytał Dare.

      – Może innym razem? Chciałem po prostu poczytać książkę.

      – Jasne. Nie ma sprawy. Przyjechałem tylko uruchomić dla was generator. Gdy cię nie zastałem i nie mogłem się do ciebie dodzwonić, uznałem, że zaczekam, aż przepalą mi się z niepokoju obwody w mózgu, a następnie zadzwonię na policję.

      Greg uśmiechnął się od ucha do ucha.

      – Cieszę się, że zdążyłem wrócić, zanim zadzwoniłeś po gliny.

      – Ja też.

      Dare sięgnął po płaszcz przeciwdeszczowy w kolorze fuksji, zawahał się i pstryknął palcami.

      – A przy okazji, słyszałem, że udało ci się wreszcie załatwić sobie tę pracę jako opiekun do dziecka. Cieszę się, że zdołałeś przekonać swojego staruszka.

      – To twoja zasługa. Kiedy się włączyłeś, zrobiło się troje na jednego. W przyszłym tygodniu będę się opiekować dzieckiem McNallysów, chyba ma na imię Jake. Potrzebują kogoś, kto by się nim zajął w soboty.

      – Serio? Jego mama i ja znaliśmy się w młodości. Może kiedyś zajrzę, przywiozę wam coś do przekąszenia… albo przywiozę mojego nowego szczeniaka. Poważnie myślę o wzięciu psa.

      – Naprawdę? Świetnie!

      – Tak, mam znajomego, którego shih tzu niedługo się oszczeni. Chyba już dość długo byłem bez psa. Tęsknię za zwierzakiem, do którego można by się przytulić.

      Greg roześmiał się.

      – Tylko upewnij się, że to miły shih tzu. Mam wrażenie, że bestia od sąsiadów też ma w sobie coś z shih tzu.

      – Ten szczerzący się potwór? Mój pies na pewno nie będzie tak wyglądał. Pamiętaj – powiedział Dare, unosząc palec wskazujący prawej ręki, na którym nosił swój ulubiony złoty pierścień z onyksem – mam…

      – …magiczny


Скачать книгу