Dworska tancerka. Kyung-Sook Shin

Dworska tancerka - Kyung-Sook  Shin


Скачать книгу
suchych wiązek gałęzi, a na jej tyłach uwiązanych było dwanaście koni. Konie rżały, prychały, jakby nie mogły się doczekać, by puścić się galopem przez zielone łąki, jakby nie chciały się pogodzić, że ogrodzenie odcina im drogę. Zapadł zmrok i z puszczy zaczęły dolatywać odgłosy dzikich zwierząt, przenikały do wnętrza izby bez okien.

      Czasami jedno życzliwe słowo może obudzić miłość jak ziemię budzi nasienie.

      W tej odległej, zagubionej w górach tawernie Ri Jin, dworska artystka, która tańczyła w pałacu króla, usłyszała, jak Collin de Plancy, wysokiej rangi francuski dyplomata, mówi do niej „mój aniele”. Nie powiedział po francusku, powiedział w języku koreańskim. Bardziej niż same słowa zaskoczyła ją poprawność wymowy. Collin poświęcał każdą wolną chwilę nauce języka koreańskiego, lecz w jego wymowie stale czegoś brakowało, coś ulatywało i rozpadało się w przestrzeni.

      Miała przemierzyć ocean i zamieszkać w jego kraju, zamieszkać z ludźmi, którzy mówili w tak innym języku. Czyżby wyczuł niepokój czający się na dnie jej serca? W ukrytej głęboko w górach tawernie, w samym środku jej kraju, Collin powiedział „mój aniele” i po raz pierwszy wypowiedział to idealnie po koreańsku.

      Słowa koreańskie popłynęły łagodnie z jego ust i w tym samym momencie ona poczuła, że te słowa wyzwalają jej uczucia. Jej opanowane serce drgnęło w chwili, gdy usłyszała, jak Collin ze swobodą i naturalnością je wypowiada, ten sam Collin, który wciąż nie potrafił poprawnie wymówić jej imienia. Zmęczenie całodzienną podróżą w rozkołysanej lektyce ustąpiło, jakby ktoś zmył je wodą, a jej serce zalało pragnienie, jakie rodzi ciepło wody muskającej zanurzone w niej stopy. I znikło to niejasne, niezrozumiałe dla niej samej poczucie obcości, które towarzyszyło jej od chwili, gdy poznała Collina, które kazało jej tym większy utrzymać dystans, im większe były jego starania.

      Rozpuściła czarne włosy, zawieszone nad jej szyją niczym czarne chmury, i wyciągnęła w stronę Collina dłoń ze szczotką:

      – Peignez moi.

      Collin spojrzał ze zdziwieniem.

      Lubił czesać jej włosy.

      Ze swojego kraju przywiózł jej nawet szczotkę do włosów. Podarował ją zaraz po zaręczynach, kiedy włożył na jej palec pierścionek. Niestety, Jin nie pozwalała nikomu dotykać swoich włosów. W dzieciństwie i nieco później, kiedy zaczęła służyć na dworze, czesać ją mogła jedynie pani Seo i księżna Cheolin. I kiedy inne dziewczęta pomagały sobie wzajemnie przy czesaniu i w radosnej atmosferze, wybuchając co rusz śmiechem, splatały warkocze, upinały je w kształcie korony, przyozdabiały purpurowymi wstążkami, ona zajmowała miejsce nieco na uboczu i zmagała się sama ze sobą, starając się rozczesać długie, cienkie pasma włosów, spleść je w warkocz i ułożyć w artystyczną fryzurę, nadając jej kształt splecionych witek wierzby. Ignorowała także wzrok Collina, który tak bardzo chciał dotykać jej włosów i oczyma wyrażał to swoje gorące pragnienie. I oto teraz rozpuściła przed nim włosy, podała mu szczotkę i w jego ojczystym języku poprosiła, by je rozczesał.

      Collin wyjął szczotkę z jej dłoni i przysiadł za jej plecami. Stało się coś, czego nie potrafił sobie nawet wyobrazić. Poruszony wtulił twarz w jej czarne, lśniące włosy. Nieokreś­lony uśmiech zarysował się na jego twarzy. Taki sam, jaki błąkał się po twarzy Jin, ilekroć słyszała, jak nieudolnie wymawia jej imię, ilekroć usiłowała stłumić ten uśmiech. Collin podniósł głowę, zaczął czesać jej czarne włosy, w pewnym momencie nachylił się w jej stronę. „Peignez moi?” – zapytał, naśladując filuternie jej ton.

      Odwróciła się do niego, a jej czarne, gęste włosy wzburzyły się niczym fale. Ujęła dłońmi uśmiechniętą twarz Collina, który zastygł ze szczotką w dłoni. A potem zbliżyła się do niego i złożyła na jego ustach pocałunek. Jego broda dotknęła jej rozpalonych policzków. Jin szukała po omacku jego dłoni. Upuścił szczotkę na podłogę. Między ich ciała wdarł się ciężki oddech konia, na którym Collin podróżował przez cały dzień. W stolicy wynajął lektykę i trzy konie. Dwa dźwigały na grzbiecie ich bagaże. Za każde przebyte dwadzieścia li miał za nie zapłacić po sto yang. Jeden z ich koni zranił się w podbrzusze. Nakarmiony paszą, spał teraz głęboko, podobnie jak pozostałe konie z tawerny. Wsłuchując się w ich ciężki, równomierny oddech, zaczęła rozpinać guziki koszuli Collina. Jej oczom ukazał się nagi tors zabarwiony rudymi refleksami.

      Położyła Collina na brzuchu.

      Zatopiła palce w jego kasztanowych włosach, przeczesując je delikatnie, ale też namiętnie. A potem zaczęła masować jego głowę. Jej dłonie wędrowały wzdłuż jego karku, wzdłuż jego kręgosłupa, a ich dotyk przywracał jego ciału spokój i giętkość. Rozkładała szeroko place, po czym je zwijała, więc jej dłonie przypominały raz liście rabarbaru, raz skalny kryształ. Zataczała nimi koła, zaciskała je, by znów otworzyć. Dotyk jej dłoni, zmienna intensywność ich dotyku wywołały w ciele Collina przyjemne uczucie gorąca. To uczucie dotarło aż do samych jego stóp i obudziło w nim pożądanie, zduszone przez trwającą cały dzień jazdę konno i fizyczne wyczerpanie.

      Jej dłonie zastygły, Collin odwrócił się i położył się na plecach.

      Przyciągnął ją do siebie, zaczął całować w usta i gładzić jej piersi przez cienki materiał nocnej koszulki. Jej język zatopił się miękko w jego ustach. Zdjął z niej nocną koszulkę, dotknął dłońmi jej kształtnych, zarysowanych nieśmiało piersi. Gorąca fala w podbrzuszu zaczęła napierać i rozlewać się po całym jego ciele. Przytulił ją mocno do siebie. Ich ciała przywarły do siebie i splotły w jedno. Ich dłonie błądziły w ciemnościach i nieśpiesznie odkrywały siebie. Pieściły twarze, wtapiały się w piersi, przyciągały nawzajem i obejmowały. To wtedy uległa zatraceniu. Czuła, jak pieści ustami jej szyję, jak delikatnie kąsa płatki jej uszu. Nieoczekiwanie jej policzki zalał gorący rumieniec. Usta nabrzmiały, znikł smutek, który czaił się głęboko w jej oczach. W uniesieniu zwarła się z nim kolanami i wzbiła z nim w przestworza. W tamtej chwili nie dzieliła ich żadna mroczna myśl.

      Koń w galopie zdaje się unosić ponad ziemię.

      Ich gwałtowna namiętność wznieciła wzajemne oddanie, wyzwoliła głębokie wzruszenie. Krople potu zrosiły ich czoła, delikatne drżenie przenikało ich ciała. Nie wiadomo już było, czy to rozpalone ciało kobiety oplata ciało mężczyzny, czy może silne ciało mężczyzny wnika w kobietę. W tej samej chwili poczuli, jak ogarnia ich płomień. W szczytowym momencie, kiedy wyprężyła się w łuk, przesłoniła dłońmi swoją twarz. Nie chciała, by zobaczył jej łzy.

      – Jin!

      Nie odpowiedziała.

      – Kocham cię!

      Końcem języka delikatnie zbierał jej łzy.

      Jeleń? Sokół? A może wydra? Nieopodal rozległo się zawodzenie dzikiego zwierza.

      Zamknęła wilgotne oczy i wsłuchiwała się w odgłosy dolatujące z puszczy. Nie słyszała oddechu koni. Przesiąknięci potem pogrążyli się we śnie, kiedy jakieś zagubione zwierzę podeszło pod bramy tawerny, wpełzło pod ganek i popiskiwało do świtu, przerywając ciszę spowijającą góry państwa Joseon.

      Ostatnią noc spędzili w hotelu Daibutsu. Zarządzany przez Japończyków, położony był przy porcie. Jin miała nocować w jednym pokoju z Soa. Collin dołożył wszelkich starań, żeby miały czas na pożegnanie. Soa była jej bratnią duszą, obie zostały przyjęte na dwór w wieku sześciu lat, obie dzieliły ten sam pokój i ten sam los. Razem przeszły wszystkie obrzędy, razem uczyły się dworskich tańców. W późniejszym czasie Soa przypisana została do Izby Kulinarnej, a Jin do Pracowni Haftu, ale wciąż zamieszkiwały ten sam pokój. Gdy na dłużej traciły się z oczu, odczuwały niepokój,


Скачать книгу