Wszyscy jesteśmy kosmitami. Krzysztof Kochański
samo jak wtedy, w telewizji, czyli przypominał pozbawiony okien ogromny autobus, tyle że teraz rozcięto jedną ze ścian.
– Kosmita jest wewnątrz statku – powiedziała Ruda. – Nie chce z niego wyjść, chociaż ma do dyspozycji całą szklarnię wypełnioną mieszaniną gazów, którą bezpiecznie może oddychać. Przez kamery widzimy, że czasem próbuje wyjrzeć na zewnątrz, ale zaraz się cofa. Boi się.
– Nic dziwnego – skomentowała O!. – Też bym się bała, gdyby otaczały mnie same okna jakiejś dziwnej szklarni.
– To nie tak – wyjaśniła Ruda. – Szyby są przejrzyste tylko z naszej strony. Od wewnątrz wyglądają jak zwykłe ściany. Ale tę przednią możemy rozjaśnić i wtedy będziecie widzieli się wzajemnie. Tak zaraz zrobimy… Pierwszy kontakt! – krzyknęła w stronę krzątających się wokół naukowców i techników. – Proszę się przygotować!
Większość personelu pozostawała ukryta przed wzrokiem kosmity za przepierzaniami albo znajdowała się w osobnych pomieszczeniach, odgrodzonych szybą; reszta pośpiesznie zniknęła z pola widzenia. Ruda również do nich dołączyła i zostaliśmy przed ścianą tylko we dwoje. O! i ja.
– Co teraz? – zapytała O!.
– Nie mam pojęcia – odparłem, rozglądając się bezradnie. – Co mamy robić?! – zawołałem w stronę naukowców.
– Nie wiemy! – odkrzyknęła Ruda. – Zdajemy się na waszą dziecięcą intuicję. Po to tu jesteście!
– Kosmita usłyszy nas przez tę szybę? – zdziwiłem się.
– Wewnątrz szklarni są głośniki, które wzmocnią wasz głos.
I wtedy rozjaśniła się ściana. Niby nic się nie zmieniło, ale wiedzieliśmy, że obca istota może nas teraz zobaczyć. Jeśli oczywiście znajduje się wystarczająco blisko rozcięcia w ścianie swojego statku.
– Myślisz, że nas obserwuje? – szepnąłem do O!.
– Nie wiem – odparła, również szeptem. – To ty jesteś słynnym odkrywcą.
– Ale ty jesteś prymuską.
Oboje wpatrywaliśmy się w statek obcych, w tę wyrwę, którą w kadłubie wycięli technicy. Ale za nią była tylko ciemność.
– Może śpi? – wyraziłem przypuszczenie. – Kosmici chyba też sypiają?
– Halo! – zawołała znienacka O! na cały głos. Ku memu zdumieniu zaczęła podskakiwać i wymachiwać rękami. – Jest tam kto?
– Co robisz?!
– Nie widzisz? Zdaję się na własną intuicję – odparła O!, nie przerywając podskoków.
Wtedy ja również zdałem się na własną intuicję.
Stanąłem na głowie, w czym jestem naprawdę dobry, i pokazałem język. Pozostając w tej niewygodnej pozycji, przypomniałem sobie, co mówił o kosmitach dyro: „Być może wyglądamy dla nich jak potwory z najgorszych koszmarów”. Na wszelki wypadek schowałem więc język.
W końcu oboje zmęczyliśmy się i usiedliśmy na podłodze. Zerknąłem na skulonych za przepierzeniami naukowców. Obserwowali nas z powagą podobną do tej, z jaką nasza nauczycielka chemii przeprowadza doświadczenia z groźnymi dla życia kwasami.
– Po co to robiliśmy? – zapytałem O!.
– Ja chciałam zwrócić na siebie uwagę kosmity – odparła. – A ty?
– Ja celowo robiłem z siebie idiotę – wyjaśniłem. – Pomyś-lałem sobie, że nikt nie boi się idiotów, może kosmici też nie?
O! zaczęła się śmiać. Ja razem z nią. Wtedy ogarnęła nas niepohamowana wesołość. Wprost tarzaliśmy się ze śmiechu. Tak czasem bywa. Zaczynasz się śmiać i nie możesz przestać. Gorzej – im bardziej chcesz przestać, tym bardziej się śmiejesz. A gdy ktoś obok ciebie robi to samo, to ogarnia was już zupełna głupawka.
Obserwujący nas naukowcy – sami spece od obcych cywilizacji – wciąż mieli skupione miny chemiczki z mojej szkoły. Niektórzy notowali coś pośpiesznie.
– Myślisz, że nasze wygłupy się nagrały? – spytała O!.
– Na pewno.
– Niezły pierwszy kontakt z obcą cywilizacją – powiedziała. – Jak puszczą to w telewizji albo w sieci, przepadliśmy.
– Nie puszczą – pocieszyłem ją. – Do kontaktu przecież nie doszło, nie będzie czym się chwalić.
Oboje spojrzeliśmy w wyrwę w statku. Panował za nią wciąż nieprzenikniony mrok.
Chociaż…?
Błyskawicznie zerwaliśmy się na równe nogi.
– Ruda kazała się przedstawić – przypomniałem pośpiesznie O!.
– Jasne!
W wyrwie znów ziała ciemność. Może tylko nam się wydawało, że wcześniej coś tam widzieliśmy? Pomimo to odegraliśmy cały spektakl.
– U! – krzyknąłem w stronę statku, pokazując na siebie dłońmi. – Nazywam się U!. U!.
O! zrobiła to samo, wywrzaskując swoje „imię”.
A potem ona pokazywała na mnie, wołając: „U!”, a ja na nią, że „O!”.
Po kilku takich próbach zamilkliśmy. Nic się nie działo, a nam skończyły się pomysły.
– Wystarczy – usłyszeliśmy zza przepierzania głos rudej pani psycholog. – Na dziś wystarczy. Dajcie jej ochłonąć.
Jej. Powiedziała jej!
Okazało się, że w międzyczasie naukowcy odkryli płeć dziecka kosmitów. Była dziewczyną.
***
Wieczorem zadzwoniłem do rodziców. Mama miała wyrzuty sumienia, że puściła mnie na tę eskapadę samego. Prawie zaczęła pakować walizkę, żeby przyjechać, na szczęście tata zdołał przemówić jej do rozsądku:
– Jak jechał na obóz, pojechałaś razem z nim? Potraktuj to jak obóz, tylko ważniejszy od innych.
Całe szczęście – posłuchała. Inaczej nie wiem, jak bym to przeżył. Już widziałem nagłówki w gazetach: „Odkrywca obcej cywilizacji z mamusią”. Chyba ze wstydu zapadłbym się pod ziemię.
Potem zadzwonił Profesor Rozczochrany. Był ciekaw, jak mi idzie. Opowiedziałem o dzisiejszym dniu, o tym, że teraz jestem U! i że pracuję z O!, ale że, niestety, niewiele osiągnęliśmy.
– Cierpliwości – odparł Profesor. – Postaw się w sytuacji tej dziewczynki z innego świata. Jest sama, a wokół mnóstwo kosmitów. Nic dziwnego, że się ukrywa.
– Jak to kosmitów? – nie załapałem w pierwszej chwili. – Przecież to ona jest kosmitką?
– Tylko z naszego punktu widzenia, uczniu – wyjaśnił Profesor Rozczochrany. – Z jej strony wygląda to inaczej. Dla niej to my jesteśmy istotami z obcej planety, czyli kosmitami.
Nigdy nie myślałem w ten sposób, ale trudno było nie przyznać Profesorowi racji.
– To znaczy, że pan też jest kosmitą, panie Profesorze! – roześmiałem się.
– Zgadza się – odparł całkiem poważnie. – Mieszkamy w tym samym kosmosie, więc tak naprawdę wszyscy jesteśmy kosmitami.
***
Następnego dnia nasza ruda opiekunka zjawiła się, jak tylko zjedliśmy śniadanie. Wyglądała na niewyspaną.
– Przykro nam, że wczoraj się nie udało – powiedziałem. – Może dziś pójdzie lepiej?
Moja