Nieśmiertelni. Vincent V. Severski
na jakichś filmach, spotkał się pięć razy ze swoją „piątką” na pięciu cmentarzach i właściwie mógłby powiedzieć, że wszystko jest w porządku. Miał swój nóż, miał złoty pistolet, na Kaukazie bandytyzm osłabł na tyle, że nawet kanałowi Rossija zaczynało brakować tematów. Wydawać się mogło, że wystarczy tylko wytrwale czekać na jakieś nowe zadanie, które w takim kraju jak Rosja prędzej czy później powinno się pojawić. W rzeczywistości było zupełnie inaczej.
Kaukaz nigdy nie śpi, Kaukaz tylko drzemie, a to nie to samo – uważał całkiem roztropnie Jagan.
Już dawno przeszła mu złość, że Bogajewowie padli od kul jakichś fińskich czy szwedzkich plemieńców, a nie z jego mocnej, surowej rosyjskiej ręki. A wszystko przez jakąś nadętą szwedzką policjantkę, co nie chciała dać mu pistoletu.
Wciąż jednak miał coś, co nadawało głęboki sens jego życiu i wzmacniało wiarę w rosyjskiego człowieka i słońce na horyzoncie.
Gdzieś tam, pewnie na Kaukazie, ukrywała się wojownicza diablica Amina Bogajewa i Jagan wiedział, że dopóki jej nie dopadnie, ojczyzna nie zazna spokoju, a on na pewno. Nikomu o swoich przemyśleniach nie mówił, bo i tak nikt by tego nie zrozumiał. Tym bardziej że nikogo nie obchodziła ta dzika czeczeńska dziwka, a faceci z Jasieniewa wciąż powtarzali, że mają ważniejsze sprawy do załatwienia. Jedynie wytatuowany smok na plecach drżał na samo brzmienie jej imienia, więc dla Jagana było jasne, że sprawę Aminy należy załatwić.
Ludzie są głupi i nic nie rozumieją, powtarzał ostatnio coraz częściej. Czerwonowłosa Gala utwierdzała go w tym przekonaniu i powtarzała mu wielokrotnie, że nie tylko w pełni się z nim zgadza, ale też uważa, że ta myśl jest wyjątkowo głęboka w swojej mądrości i wymaga szczególnej uwagi wszystkich wątpiących. Głupców szczególnie – mówiła.
Słoneczna poświata wzeszła już nad Rosją i za chwilę miała się pojawić boska tarcza, więc Jagan pomyślał, że czas zacząć się duchowo przygotowywać na jej powitanie.
– Jest minus dwadzieścia siedem – zdążył jeszcze wymamrotać, chociaż nigdy nie trzymał termometru w ręce.
Dokładnie tyle, ile lubię najbardziej – pomyślał z przypływem zadowolenia i pociągnął wzrokiem po dalekim moskiewskim krajobrazie, nad którym gdzieniegdzie, nad kominami elektrociepłowni, widać było białe, waciane pióropusze.
Ciepło jest teraz w rosyjskich domach. Przyjemnie i bezpiecznie. Ale już czas do pracy, rodacy. Wstawaj, strana ogromnaja – przeszło mu przez myśl. Aaaaa… Jelena Wajenga, jak ona ryknie! To jakby cała armia rosyjska dała głos, a świat przed nią klęknął. Eeee… dzisiaj może lepiej będzie Wstawajtie, ludi ruskije – zamruczał jakby na próbę i spojrzał na odkryte nagie ciało Gali, która spała na brzuchu, pokazując wytatuowaną na plecach żyrafę. Leżała ze skrzyżowanymi nogami, rozrzuconymi ramionami, przekrzywiona lekko w prawo, więc nie było widać jej skoliozy. Pewnie dlatego żyrafa się wyprostowała – pomyślał.
No, nie jest to Jelena, prawdziwa rosyjska kobieta… no, nie jest, a szkoda. Przyjrzał się uważniej. Ciekawe, Gala nigdy nie śpi na brzuchu – zadumał się, splótł dłonie na plecach, wygiął ręce do tyłu, aż zatrzeszczały mu stawy, postał tak chwilę i w oczekiwaniu na wschód słońca wrócił do rozmyślań o Aminie.
Najpierw pojawił się wyraźny, płonący słoneczny kawałek i Jagan wiedział już, że dzisiaj będzie wyjątkowo piękny dzień i że powinien go godnie przywitać. Nabrał powietrza w płuca aż do ostatniego pęcherzyka, rozłożył ręce w chrystusowym geście, uniósł wysoko podbródek, jakby stał w paradnym szyku na placu Czerwonym, i wydał z siebie przeraźliwy gardłowy krzyk składający się z mocno przeciągniętych i powtarzanych samogłosek a, e, u i najdłużej wytrzymanej samogłoski iiiiiii. Smok na plecach zjeżył się i wyprężył dziko, zadowolony z porannej modlitwy i dumny z kolejnego dnia straży nad świętą Rusią, w braterskim uścisku z nieśmiertelnym Jaganem…
– Andriusza! – Gala przerwała jego okrzyk na samogłosce e. – Andriusza! Na litość boską! Ochujałeś? Jest sobota! Zobaczysz, że cię zamkną w domu wariatów, a ja więcej nie zostanę na noc…
Urwała, bo w tym samym momencie odezwało się co najmniej pięć pięter w bloku, informując kaloryferowym telegrafem, identycznym na całym świecie: „Ciiiiisza, kurwa”, a za moment zza cienkiej ściany jakiś ochrypły męski głos całkiem wyraźnie powtórzył tę frazę, akcentując mocno rozciągniętą samogłoskę iiiii.
– Wstawajtie, ludi ruskije – zamruczał Jagan po swojemu z lekką złością i jak zbity pies wrócił do łóżka. – Ludzie są głupi i nic nie rozumieją – stwierdził z głębokim przekonaniem i wyciągnął się obok Gali, zakładając ręce pod głowę.
– Ależ oczywiście, Andriusza! – Pogładziła go delikatnie po ogolonej na łyso głowie. – Oczywiście, że są głupi, tylko o tym nie wiedzą, ale w taki sposób im tego nie wytłumaczymy, staną się tylko jeszcze głupsi, mój ty wojowniku.
Podciągnęła się trochę wyżej, położyła na nim swoimi piersiami à la Milla Jovovich i delikatnie zaczęła całować go po głowie, centymetr po centymetrze, od lewej strony nad uchem i dalej w kierunku czoła. Robiła to po raz pierwszy, bo Jagan dopiero niedawno zdecydował się na nowy wizerunek, bez włosów.
Przyjemne. Hm… chce mnie uspokoić czy co? – pomyślał niepewnie i zamknął oczy, ale wbrew temu, co pomyślał, poczuł, że smok sprężył się wyjątkowo mocno, jak jeszcze nigdy wcześniej, więc nie miał wyjścia i podążył za jego wezwaniem. Najpierw westchnął głęboko i zaraz potem wyszeptał na wstrzymanym wdechu: Uch żesz ty, Galuszka moja… – prosto w jej ucho, bo właśnie przemieszczała się z pocałunkami do jego prawej skroni, którą miał bardziej wrażliwą.
Rosyjskie słońce wysunęło się już całe znad Uralu i zatrzymało w oknie pokoju na dziewiątym piętrze domu przy ulicy Krasnodarskiej, wypełniając wnętrze intensywną czerwienią, jak jakiś luksusowy burdel. Jagan i Gala, spleceni w miłosnym uścisku, nawet tego nie zauważyli, ale na pewno spodobałby im się ten obraz, chociaż był nieprawdziwy. Gali pewnie bardziej, przecież studiowała malarstwo.
– Mamy poważne przesłanki, by uznać, że ostatnia podziemna próbna eksplozja ładunku atomowego w Korei Północnej… w istocie – Gordon wyraźnie dawkował napięcie – była techniczną próbą małego ładunku… ale nie koreańskiego, tylko irańskiego.
– Ta z szesnastego? – zapytał Konrad z niedowierzaniem.
– Tak. Właśnie ta.
– No to ładnie! Znaczy, że mają już bombę? – skomentował wiadomość szef. – Ale dlaczego w Korei? Przecież mogli u siebie…
– Przygotowania do próbnej eksplozji w Iranie nie dałyby się ukryć przed Mosadem i oznaczałoby to de facto natychmiastowe uderzenie Izraela, a tak kontrolowany przeciek agenturalny wkomponowuje się w ich strategię przeciągania sprawy, jak to robią dotąd z Szóstką i MAEA, aż do momentu, kiedy będą mogli ogłosić, że posiadają broń jądrową i zamierzają dokonywać własnych prób. Wtedy będzie już za późno – tłumaczył Gordon.
– Inteligentni Irańczycy, niebezpieczny przeciwnik, można było ich o to podejrzewać – włączył się Konrad. – Czyli komunikują światu: „Nie mamy bomby, ale tak jakbyśmy ją mieli. Co teraz zrobicie, zależy od was”. Chińczycy i Rosjanie przyklepią status quo…
– Właściwie to tylko jedno mocarstwo atomowe więcej w regionie, mógłby ktoś powiedzieć, i z punktu widzenia Rosjan nic się nie zmieni. Dla nich ważne jest utrzymanie sankcji na Iran, wtedy rosyjski gaz ma mniejszą konkurencję w Europie.
– Zresztą