Winnetou. Karol May

Winnetou - Karol May


Скачать книгу
więc Tanguę, aby ocalić Inczu-czunę, gdy wtem nadleciał Winnetou. Nie widziałem go i dostałem cios kolbą. Winnetou przebił mi usta i język, a przez to pozbawił mnie możności mówienia, bo byłbym mu powiedział, że chciałbym być jego przyjacielem i bratem. Byłem zraniony i rękę miałem obezwładnioną, a mimo to go zwyciężyłem; leżał przede mną ogłuszony, a Inczu-czuna także – mogłem zabić obydwu, ale nie uczyniłem tego.

      – Nie przeczę, że niektóre twoje słowa mogłyby wzbudzić wiarę. Kiedy jednak po raz pierwszy ogłuszyłeś mojego syna Winnetou, nie byłeś do tego zmuszony!

      – Chcieliśmy ocalić ciebie i jego. Jesteście bardzo dzielnymi wojownikami, bylibyście się niezawodnie bronili i wtedy zraniono by was lub zabito. Temu usiłowaliśmy zapobiec, dlatego powaliłem Winnetou, a ciebie pojmali trzej moi biali przyjaciele. Spodziewam się, że uwierzysz teraz moim słowom.

      – Kłamstwo, nic tylko kłamstwo! – zawołał Tangua. – Nadszedłem właśnie, kiedy on cię rzucił o ziemię. Nie ja, lecz on chciał ci zabrać skalp. Zamierzyłem się, by mu w tym przeszkodzić, a wtem on ugodził mnie swoją ręką, w której mieszka Zły Duch.

      Na to odwróciłem się do niego i rzekłem groźnie:

      – Tak, nikt jej się oprzeć nie może. Używam jej tylko, aby uniknąć rozlewu krwi, ale kiedy będę wolny i będę znowu walczył z tobą, wtedy nie skończy się tylko na ogłuszeniu. Zapamiętaj to sobie!

      Inczu-czuna położył koniec temu zajściu, mówiąc:

      – Old Shatterhand jest bardzo zuchwały, jeśli sądzi, że będzie wolny. Niechaj zważy, ile dowodów przemawia przeciwko niemu. Czy masz nam jeszcze coś do powiedzenia?

      – Teraz nie, może później.

      – Powiedz teraz, gdyż później już nie zdołasz!

      – Nie, teraz nie. Jeśli zaś później zechcę powiedzieć, to wysłuchacie mnie, gdyż Old Shatterhand nie jest człowiekiem, którego można by nie słuchać. Teraz milczę, gdyż ciekaw jestem wyroku, jaki na nas wydacie.

      Inczu-czuna odwrócił się ode mnie i dał znak ręką. Na ten znak wystąpiło z półkola kilku wojowników i zasiadło wraz z trzema wodzami do narady.

      Gdy skończyła się narada, wojownicy, którzy wzięli w niej udział, cofnęli się do półkola, a Inczu-czuna oznajmił donośnym głosem:

      – Posłuchajcie, wojownicy Apaczów i Kiowów, tego, co postanowiono względem tych czterech pojmanych bladych twarzy! W radzie starszych już przedtem zapadła uchwała, że będziemy ścigać ich w wodzie, potem każemy im walczyć ze sobą, a w końcu ich spalimy. Zasłużyli na śmierć, lecz teraz zdaje się, że nie myśleli tak źle, jak sądziliśmy przedtem. Dlatego więc pozwolimy, żeby Wielki Duch rozstrzygnął między nami a nimi.

      Zatrzymał się – prawdopodobnie po to, aby powiększyć zaciekawienie słuchaczy.

      Po chwili wódz mówił dalej:

      – Blada twarz, zwana Old Shatterhand, jest, jak się zdaje, najdostojniejsza między nimi, niechaj więc rozstrzygnięcie spocznie w jej ręku. Będzie ono zależało także od tego spośród nas, który jest najwyższy co do godności, a tym jestem ja, Inczu-czuna, wódz Apaczów.

      – Uff, uff, uff! – zabrzmiały w szeregach czerwonoskórych okrzyki podziwu.

      Byli naprawdę zdumieni tym, że ich wódz chciał ze mną walczyć. Wyjaśnił to, mówiąc dalej:

      – Sława Inczu-czuny i Winnetou ucierpiała na tym, że wystarczyło jedno uderzenie pięścią bladej twarzy, by ich powalić i ogłuszyć. Muszą więc zmyć tę plamę w ten sposób, że jeden z nich będzie walczył z bladą twarzą. Winnetou mi ustąpi, gdyż jestem starszy i jestem pierwszym wodzem Apaczów. Przez zabicie Old Shatterhanda oczyszczę zarazem swój i jego honor.

      Tu znów przerwał.

      Inczu-czuna mówił dalej:

      – Zdejmiemy więzy z Od Shatterhanda i każemy mu przepłynąć przez rzekę, ale nie damy mu broni, ja zaś pójdę tylko z tomahawkiem. Jeśli Old Shatterhand dostanie się żywy na drugi brzeg i dojdzie do oznaczonego celu, którym jest cedr, to będzie ocalony, a towarzysze wolni. Jeśli jednak przedtem zabiję go, oni zginą także, wprawdzie nie wśród mąk i płomieni, lecz od naszych kul. Niechaj wszyscy obecni wojownicy potwierdzą, że słyszeli me słowa, że je zrozumieli i że się do nich zastosują!

      – Howgh! – zabrzmiała jednogłośna odpowiedź.

      Można sobie wyobrazić, że byliśmy bardzo wzburzeni.

      Żeby uspokoić trochę swoich towarzyszy, powiedziałem:

      – Zapamiętajcie sobie, że skoro utonę, nie mamy się czego obawiać.

      Wymówiłem te słowa prędko, ponieważ zbliżyli się trzej wodzowie.

      – Teraz rozwiążemy Old Shatterhanda, ale niech mu się nie zdaje, że zdoła umknąć. Natychmiast doścignęłoby go kilkuset wojowników.

      Gdy mnie rozwiązano, poruszyłem członkami, aby wypróbować ich ruchliwość.

      – Wielki to dla mnie zaszczyt – rzekłem następnie – pływać na wyścigi lub raczej na śmierć i życie z najsławniejszym wodzem Apaczów, ale dla niego nie ma w tym zaszczytu.

      – Czemu?

      – Bo nie jestem godnym dla niego przeciwnikiem. Kąpałem się tu i ówdzie w potoku i starałem się nie pójść na dno, ale wątpię, czy zdołam przepłynąć tak szeroką i głęboką rzekę.

      – Uff, uff! To mnie nie cieszy. Ja i Winnetou pływamy najlepiej z całego szczepu. Co warte zwycięstwo nad takim lichym pływakiem!

      – I jesteś uzbrojony, a ja nie. Idę więc na śmierć, a towarzysze moi przygotowali się na nią także. Mimo to rad bym wiedzieć, jak ma wyglądać ta walka. Kto pierwszy wejdzie do wody?

      – Ty.

      – A kiedy zaatakujesz mnie tomahawkiem?

      – Kiedy mi się spodoba! – odrzekł z dumnym, pogardliwym uśmiechem mistrza, który ma do czynienia z partaczem.

      – A więc może się to stać już w wodzie?

      – Tak.

      Udawałem, że jestem coraz bardziej strwożony i przygnębiony, i pytałem dalej:

      – A więc tobie wolno mnie zabić. A ja ciebie mogę?

      Zrobił minę, w której była wyraźna odpowiedź: „Biedny robaku, o tym nie masz co myśleć! Pytanie to mógł ci podsunąć tylko śmiertelny strach”. Potem powiedział:

      – To będzie pływanie i walka na śmierć i życie. Możesz mnie zabić, gdyż tylko w ten sposób zdołasz dostać się do celu.

      Zdjąłem z siebie bluzę i buty. Odłożyłem wszystko, co miałem za pasem i w kieszeniach. Podczas tego Sam Hawkens biadał:

      – To się nie uda, sir, to się nie uda. Żebyście mogli zobaczyć swoją twarz! A ten płaczliwy ton w waszych ostatnich słowach! Okropnie się boję o was i o nas!

      Nie mogłem mu nic odpowiedzieć, ponieważ usłyszeliby to trzej wodzowie.

      – Jeszcze jedno pytanie – prosiłem, zanim ruszyliśmy. – Czy w razie uwolnienia otrzymamy naszą własność?

      Wybuchnął krótkim śmiechem pełnym zniecierpliwienia, gdyż uważał to pytanie za bezsensowne i odrzekł:

      – Tak jest.

      Udaliśmy się przez utworzone dokoła nas półkole ku brzegowi. Mijając Nszo-czi, pochwyciłem jej spojrzenie, którym żegnała


Скачать книгу