Zemsta i przebaczenie Tom 4 Morze kłamstwa. Joanna Jax
gdzie chciał. Uwiązany mieszaniec wyszedł z budy, szczeknął niemrawo dwa razy, po czym przestał zwracać na nich uwagę. Wystarczyło to jednak, by otworzyły się drzwi domu i ukazała się w nich potężna postać Ireny.
– Alicja! – Kobieta rozłożyła ramiona i przytuliła Rosińską, niemal odbierając jej oddech.
Po chwili wypuściła ją z objęć i spojrzała podejrzliwie na Sergiusza.
– A ten, to co za jeden? – zapytała ostro.
Alicja nie pamiętała, czy poprzednim razem, gdy „Kary” był w Magnuszewie, „Wariatka” go widziała. Nawet jeśli, to najwyraźniej nie zapamiętała, więc nie było sensu do tego powracać.
– To nasz przyjaciel, „Kary”.
– Twój chłop? – zapytała wciąż podejrzliwa Irena.
– Tak, to mój narzeczony – z westchnieniem odpowiedziała Alicja, by „Wariatka” nabrała ufności.
Określenie Sergiusza jako narzeczonego pomogło, bo Irena podeszła do niego i również wzięła go w ramiona, jak kilka chwil wcześniej Alicję.
– Dobrze, że jesteś… – konspiracyjnie wyszeptała do Alicji. – Do chałupy później was wezmę, ale teraz muszę ci coś powiedzieć po cichu, żeby Kazek nie zmiarkował, o czym gadam, rozumiesz?
– Rozumiem, Irenka, rozumiem – przytaknęła Alicja.
Irena zaprowadziła ich kilka metrów za dom, gdzie w niewielkim sadzie ustawiony był zbity z surowych desek stół i ławy do siedzenia, wyściełane kraciastymi narzutami. Usiedli i Irena jakby zreflektowała się:
– Może mleka się napijecie albo jakieś jedzenie zrobię? – zapytała z troską.
– Nie jedziemy długo, nie jesteśmy głodni – odpowiedziała nieco zniecierpliwiona Alicja i poklepała „Wariatkę” po dłoni.
– Hanka znowu musi uciekać – jęknęła zatroskana Irena.
– Coś się stało? – Alicja w momencie pobladła.
– A bo to prawdę powie? Ale mi się widzi, że to przez tego szwaba albo te listy z pieczątkami. To urzędowe są – poinformowała Irena.
– Na Boga, nie rozumiem, co mówisz. Jakie listy z pieczątkami?
Alicja nie miała pojęcia, skąd mogły pochodzić owe tajemnicze listy urzędowe. Natomiast mówiąc o szwabie, Irena zapewne miała na myśli owego oficera odwiedzającego Hankę i przynoszącego jej czekoladę i inne dobra. Być może zmienił swoje nastawienie do jej przyjaciółki, może chciał od niej czegoś więcej niż tylko przyjaźni i wpakował ją w jakieś kłopoty. Najpierw Hanka musiała wyprowadzić się z Magnuszewa, a teraz kolejny raz coś zmuszało ją do ucieczki. Przyjaciółka na pewno powiedziałaby jej, o co chodzi, ale musiałaby się z nią spotkać. Postanowiła spróbować.
– Irenka, Hania najwyraźniej potrzebuje pomocy. Jeśli i tak musi wyjechać, może udałoby mi się z nią spotkać? – zaczęła delikatnie.
– A ten twój gach? – „Wariatka” zmarszczyła czoło.
Sergiusz uśmiechnął się, słysząc niezbyt ładne określenie swojej osoby, ale milczał. Z tą ogromną kobietą należało rozmawiać w specyficzny sposób, czego on z pewnością by nie potrafił. Niekiedy Alicja mówiła stanowczo, innym razem była przeraźliwie miła. Zapewne doskonale wiedziała, jak podejść do tej dziwnej kobiety, by uzyskać to, o co jej chodziło.
– Można mu ufać. Uratował mi życie – powiedziała z naciskiem Alicja i puściała oko do „Karego”.
Irena rozejrzała się na boki i wyszeptała:
– Dobrze, powiem wam, jak trafić do Hanki. Ale mówię ci, Alka, jak tu siedzę, teraz to ja z nią pojadę. Teraz to jest blisko, ale jak gdzie dalej będzie musiała uciekać, to Kazka zostawię i z nią będę – z naciskiem zadeklarowała Irena.
– To już twoja rzecz, ale jak męża zostawisz, może się rozzłościć i jakieś nieszczęście na Hankę sprowadzić – odparła jej Alicja.
– Niech spróbuje. W łeb dam i po krzyku. – Wzruszyła ramionami w sposób, który sprawił, że mimo nadchodzącego upału Alicji zrobiło się zimno.
Miała także nadzieję, że Sergiusz nie będzie miał nic przeciwko temu, aby mogła spędzić z Hanką trochę czasu. Co prawda plan był taki, by jedynie pozostawić list w domu Ireny, ale jeśli ta zgodziła się, by wskazać miejsce pobytu Lewinówny, Alicja po prostu musiała się z nią zobaczyć. Nawet jeśli miałaby dotrzeć do Warszawy pociągiem.
– Sergiusz… – zaczęła przymilnie Alicja, gdy pożegnawszy się z Ireną, zmierzali w kierunku samochodu.
– Najpóźniej jutro rano musisz stawić się w punkcie. A ja wyruszyć do Rzeszy. Sądziłem, że ten czas spędzimy na oswajaniu cię z nową rzeczywistością, ale wiem, ile dla ciebie znaczy Hanka – powiedział czule.
Nic nie sprawiało mu większej przyjemności niż patrzenie na twarz Alicji, gdy ta rozpromienia się i uśmiecha radośnie. Bez względu na okoliczności chyba nie byłby w stanie niczego jej odmówić. Zmiękczała go, sprawiała, że tracił animusz i pewność siebie, gdy o coś go prosiła. Był naprawdę gotowy na wiele, by uszczęśliwić tę krnąbrną istotę. Bywał zakochany, we wczesnej młodości nawet zabójczo, ale Alicja wyzwoliła w nim zupełnie nowe pokłady nieznanych mu dotąd uczuć. Pragnął być dla niej wsparciem, opiekować się nią i sprawiać, by na jej twarzy pojawiał się uśmiech, który uwielbiał. Jednocześnie chciał, żeby jej serce należało tylko do niego i nie było mowy o żadnych kompromisach. Nie wyobrażał sobie sytuacji, że kochają się, a ona myślami błądzi przy innym albo nie jest pewna swoich uczuć. To było dla niego ważne. I Alicja to wiedziała. Pewnego dnia, gdy spontanicznie zaproponował jej małżeństwo, liczył, że już stał się tym jedynym i najważniejszym mężczyzną w jej życiu, jednak szybko sprowadziła go na ziemię. Była po prostu uczciwa wobec niego i wtedy pokochał ją jeszcze bardziej.
– To chyba tutaj… Boże, to mała Nadia. Jak ona urosła – ze łzami w oczach powiedziała Alicja i dodała: – Nawet nie wiesz, jak bardzo jestem ci wdzięczna.
– Chciałbym, żebyś kiedyś tak reagowała na mój widok – mruknął pod nosem, ale Alicja już nie słuchała. Czekała niecierpliwie, aż furgonetka się zatrzyma, a ona pobiegnie do swojej ukochanej przyjaciółki.
Najwyraźniej odgłos silnika dotarł do uszu Hanki, bo chwilę potem ona także pojawiła się przed domem, patrząc z trwogą na nadjeżdżający samochód. Jednak ujrzawszy Alicję, jej twarz rozpromieniła się. Gdy przytuliły się do siebie, obie zaczęły głośno płakać. Częściowo z radości, że los pozwolił im się zobaczyć, a częściowo dlatego, iż mogły w końcu wylać swoje smutki i żale bez kłamstw, którymi częstowały najbliższych.
Hanka bezwiednie przywitała się z „Karym”, zaprosiła przybyszy do domu, nawet przez moment nie wypuszczając dłoni Alicji, jak gdyby ta miała zaraz rozpłynąć się w opadającym kurzu wznieconym przez furgonetkę Sergiusza.
– Posiedzę na podwórku, popatrzę na dzieci. Idźcie pogadać. Tylko czy ten brytan nie wygryzie mi siedzenia? – zapytał ze śmiechem „Kary”, zerkając nerwowo na kręcącego się po obejściu Ziutka.
– Jeśli nie będziesz chciał dać klapsa Nadii, możesz być spokojny o swój tyłek – powiedziała Hanka, machnęła ręką i niemal wepchnęła Alicję do sieni, nie proponując Sergiuszowi ani strawy, ani niczego do picia.
W izbie, gdzie toczyło