Zemsta i przebaczenie Tom 4 Morze kłamstwa. Joanna Jax
i skrzywiła się z niesmakiem. Jej grymas wywołał na twarzy doktora ledwo uchwytny uśmiech, jedyny tego dnia, jakim obdarzył Olgę. W ogóle Ernst nie umiałby sobie przypomnieć, kiedy ostatnio się uśmiechał. Wydawało mu się, że było to bardzo dawno temu, jeszcze zanim trafił do sowieckiej niewoli, a i wcześniej nie było mu do śmiechu. Zwłaszcza gdy przywożono jego kompanów z urwanymi kończynami, z dziurami w brzuchu albo z ranami tak ciężkimi, że amputacja zdawała się niewinnym zabiegiem.
Po godzinie zaczęto przyprowadzać pierwszych chorych i wkrótce wszystkie łóżka były zajęte. Ernst badał przybyłych, starając się mówić jak najmniej, jedynie Olga mówiła dużo, tłumacząc dolegliwości, jakie towarzyszyły pacjentom. Z reguły byli już tak zmęczeni bólem albo trawieni wielodniową gorączką, że nawet nie oponowali, gdy Ernst ich badał, dotykał czy opatrywał, mimo że dobrze wiedzieli, z kim mieli do czynienia. Było im jednak wszystko jedno. Chcieli jeszcze zawalczyć o życie, animozje pozostawiając na potem.
To zajęcie pomogło także Oldze. Pracując fizycznie przy sprzątaniu łaźni i kuchni, miała zajęte jedynie ręce, więc mogła myśleć o różnych sprawach. Niestety owe myśli były tym straszniejsze, im więcej czasu mijało. Przeklinała los, który nie oszczędzał jej, odkąd skończyła dwadzieścia lat. Z jednego piekła wpadała w kolejne i nie było w niej już nadziei, jak niegdyś, że pewnego dnia zdoła odmienić swoje życie. Teraz nie pracowała ciężko fizycznie, ale musiała być skoncentrowana, by dobrze zrozumieć Ernsta i właściwie przetłumaczyć jego słowa. Po prostu nie miała ani chwili wytchnienia, by móc powracać do swojego mentalnego grobowca. Gdy nadchodziła noc, padała na łóżko i nie myślała o niczym, tylko o tym, co będzie musiała zrobić następnego dnia. Nawet nie zdołała pomyśleć, że jej mały pokoik przylegający do izby chorych był niemal królewską komnatą w porównaniu z barakiem, w którym ostatnio mieszkała, czy z obrzydliwymi pomieszczeniami statku, jakim przybyła do Magadanu.
Doszła do wniosku, że ludzka zdolność do emocji i przemyśleń, odróżniająca ten gatunek istot od zwierząt, pozwalająca tworzyć, komponować czy wreszcie budować wynalazki, była w pewnym momencie utrapieniem i niekiedy lepiej było owych zdolności w ogóle nie posiadać.
15. Granada, 1943
– Słyszałeś, „Boląca Głowo”, że Niemcy dostają łupnia pod Kurskiem? – zapytał doktor Salazar, odkładając gazetę na biurko.
– Może słyszałem, ale nie zrozumiałem – trochę niegrzecznie odpowiedział Chełmicki.
– Już choćby z nudów mógłbyś się w końcu nauczyć naszego pięknego języka – złośliwie zauważył lekarz. – Każde ćwiczenie mózgownicy może okazać się zbawienne dla twojej pamięci.
– Ale doktorze… – Julian zerwał się z krzesła i zaczął nerwowo chodzić po gabinecie. – Dobija mnie to czekanie, nie jestem w stanie skupić się na niczym innym, tylko na próbie przypomnienia sobie faktów albo znalezienia sposobu, by się stąd wydostać. A pan jeszcze mi mówi, że jestem zdrowy jak koń.
– Twój ogólny stan jest bardzo dobry, a i ty sam przyznajesz, że bóle głowy zdarzają się coraz rzadziej. Więc nic ci nie dolega. Teraz właściwie robię za twojego psychiatrę, bo jako internista niewiele mam do roboty. Zatem jako lekarz tego drugiego fachu mówię ci, abyś skupił się na innych kwestiach intelektualnych, a pewnego dnia być może doznasz olśnienia i wszystkie wspomnienia powrócą na swoje miejsce – tłumaczył cierpliwie doktor, po czym dodał: – A, właśnie… ja chyba też zaczynam mieć problemy z pamięcią. Widziałem dzisiaj w Granadzie „Migdałowe Oczy”.
Julian odwrócił się gwałtownie w stronę Salazara.
– Gdzie pan ją widział? Rozmawiał pan z nią? Była sama? – zarzucił pytaniami sędziwego doktora.
– Młody człowieku, bardzo narwany jesteś… Widziałem ją rano, gdy wracałem ze sklepu tytoniowego „Starego Cygara”. Wychodziła z apteki. Miała koszyk i była sama. Nawet chciałem do niej podejść i poprosić, aby zajechała do ojca albo spotkała się z tobą w innym miejscu, ale zanim dotarłem na drugą stronę ulicy, wsiadła na rower i odjechała.
– Dokąd? – zapytał zrezygnowanym głosem Chełmicki, bo miał nikłą nadzieję na uzyskanie odpowiedzi.
– Na południe… – odruchowo odpowiedział Salazar. – Tak jakby w kierunku wzgórz. Ale na pewno nie była to ta strona świata, w której mieszka jej ojciec.
– Cholera! – syknął Julian, po czym jego ton złagodniał i poprosił błagalnie doktora: – Może w tej aptece coś wiedzą? Może wcale nie przyjechała po lekarstwa? Doktorze… proszę.
– Nie wydaje mi się to sensownym posunięciem, ale w takim razie poczekaj, aż zbadam pannę „Zapalenie Stawów” i możemy iść – mruknął doktor i machnął dłonią, jakby poddał się naciskom Juliana, ale uznał, że niczego nowego to nie wniesie. Esperanzę znało wiele osób, a zapewne w owej aptece po prostu robiła sprawunki i niespecjalnie chwaliła się aptekarzowi, dokąd się potem udaje.
Mała apteka miała łukowe sklepienia i niewielkie okna. Bardziej sprawiała wrażenie małej winiarni aniżeli sklepu z medykamentami. Regały z towarem były drewniane i zakończone fikuśnymi ornamentami. Kontuar także wykonany był z ciemnego drewna, a za nim krzątała się zwalista postać Antonia Rodrigueza.
– Co pana do mnie sprowadza, doktorze? – zapytał aptekarz i pociągnął palcem po sumiastym wąsie, odruchowo zakręcając go ku górze.
– Interesy – stanowczo powiedział doktor i od razu przeszedł do rzeczy. – Ten młodzieniec, mój gość z dalekiej Polski, zapałał uczuciem do córki Eduarda, wiesz której?
– Znam z dziesięciu Eduardów – roześmiał się Antonio.
– Esperanza – podpowiedział Julian.
– Ach, to boskie stworzenie – westchnął aptekarz. – Ale co ja mam z tym wspólnego? Za stary jestem dla niej, zresztą nawet gdybym nie był, moja Juanita obdarłaby mnie ze skóry za amory z inną.
– Była dzisiaj u ciebie… – niepewnie zaczął Salazar.
– W rzeczy samej. Kupiła dziesięć rolek bandaży, aspirynę i jodynę. Nawet pytałem, po co jej tyle tego, ale uśmiechnęła się jedynie i wybiegła z apteki. Płacąc uprzednio – wyjaśnił Rodriguez.
– Nie mówiła, dokąd się udaje? – zapytał doktor.
– Nie… W ogóle była mało rozmowna, chociaż normalnie to buzia jej się nie zamykała – powiedział Antonio.
Julian wraz z doktorem opuścili małą, ciemną aptekę i przez całą drogę do domu Salazara snuli teorie na temat tego, gdzie mogła udać się Esperanza, z kim się spotykała i po co jej było potrzebne tyle bandaży oraz litrowa butelka jodyny. Następnie Julian pożegnał życzliwego doktora, z którym zdążył się już zaprzyjaźnić, i powrócił do finki.
Eduardo przysnął na kozetce w kuchni, a Chełmicki wszedł cicho do ciemnego salonu i ponownie sięgnął po oprawiony w skórę album. Włożył go pod pachę i udał się do swojego pokoju, gdzie przy zachodzącym słońcu oglądał kolejne fotografie przedstawiające historię życia Eduarda i jego rodziny. Nie patrzył tylko na sylwetki i twarze, ale także na otoczenie w nadziei, że jakiś na pozór nic nieznaczący drobiazg przykuje jego uwagę i wróci mu pamięć. Jednak kolejne zdjęcia nie mówiły mu nic. Mógł jedynie obejrzeć sobie dokładnie Esperanzę w różnych stadiach rozwoju, począwszy od niemowlęctwa, gdy towarzyszyli jej bracia, aż po czas niedawny, gdy z pucołowatej dziewczynki wyrosła smukła,