Oskarżenie. Joanna Chyłka. Tom 6. Remigiusz Mróz
wyjaśnić.
Lepsze to niż bezpodstawne groźby, uznał w duchu Oryński.
– Wiem, co potrafisz, Kordian – zapewnił rozmówca. – Zanim cię tu zamknąłem, dokładnie prześledziłem twoją karierę.
– Nie wątpię, że nie tylko karierę.
– Na studiach trochę się obijałeś, ale potem ruszyłeś z kopyta. Najpewniej dzięki temu, że miałeś wyjątkowo upierdliwą patronkę.
Oryński pokiwał głową.
– Dziwi mnie, że ot tak pozwoliła firmie cię zwolnić. – Wzruszył ramionami. – Ale ostatecznie nie mnie oceniać wasze standardy lojalności.
Kordian milczał, nie mając zamiaru wdawać się w czczą gadaninę. Poza tym był przekonany, że Chyłka zrobiła wszystko, co w jej mocy, żeby nie dopuścić do tego, co się właśnie działo.
A mimo to był to jeden z niewielu momentów, kiedy poniosła porażkę.
– Nie masz nikogo w odwodzie – ciągnął starszy aspirant. – Jesteś zdany na siebie.
– Jakoś mnie to nie martwi.
– A powinno – zauważył Gondecki i nagle spoważniał. – Uświadomisz to sobie już pierwszego dnia za kratkami.
– A więc jednak będzie się pan uciekał do gróźb?
– To przyjacielskie ostrzeżenie.
Oryński się rozejrzał.
– Nic tu nie jest przyjacielskie – odparł. – Mimo że usilnie starał się pan robić takie wrażenie.
– Chcę ci pomóc.
– Pewnie.
Policjant spojrzał na niego tak współczująco, jakby rzeczywiście był gotów wyciągnąć do niego pomocną dłoń. Oryński wiedział jednak, że jeśli za nią złapie, ta natychmiast wciągnie go w jeszcze większe bagno.
– Dowody przeciwko tobie są mocne, dobrze o tym wiesz.
– Zobaczymy.
– Mamy twój materiał DNA, mamy odciski palców i samo narzędzie zbrodni.
Oryński się nie odzywał. Mógłby polemizować z tym ostatnim, ale uznał, że nie ma to sensu. Na wszystko przyjdzie pora, także na poprawianie policjantów, którzy najwyraźniej mocno się zagalopowali.
– Są więc środki, jest motyw, a w końcu jest także ciało.
Młody prawnik próbował trwać w bezruchu, ale mimo woli pokręcił głową.
– Mamy nawet świadków, Kordian.
– Z pewnością.
– Chyba nie sądzisz, że mógłbym cię okłamać.
– Okłamać? Nie, uważa pan na każde słowo – oświadczył Oryński. – A po tym, jak obalę wartość tych rzekomych dowodów, będzie pan twierdził, że był święcie przekonany o ich wiarygodności.
Policjant skrzyżował ręce na piersi i głośno wypuścił powietrze.
– Niełatwo się z tobą dogadać.
– W ogóle nie powinien pan próbować, skoro macie tak mocne dowody.
– Wychodzę ci naprzeciw.
– Tak?
– Jeśli się przyznasz, dostaniesz znacznie mniejszy wymiar kary.
– Względem czego?
– Tego, który ci się należy.
– Jestem niewinny, więc nie należy mi się żadna kara. Trudno, żebym wnioskował o mniejszą – zauważył Oryński, pochylając się. – Poza tym nie może mi pan niczego zagwarantować. A ja nie zamierzam przyznawać się do czegoś, czego nie zrobiłem.
Stanowczy ton głosu i mocne spojrzenie poskutkowały. Policjant w końcu uznał, że niczego nie osiągnie. Rozplótł ręce, klepnął uda, a potem otrzepał dłonie, jakby wykonał tylko to, do czego został zobligowany.
– Jak chcesz – rzucił na odchodnym.
Kiedy otworzył drzwi, Kordian spodziewał się usłyszeć jeszcze jedną propozycję, by skorzystał z ostatniej szansy. Policjant jednak się nie odezwał.
– Czekam na odpis z protokołu zatrzymania – rzucił Oryński.
– Wszystko dostaniesz – zapewnił go funkcjonariusz, wychodząc na zewnątrz. – To i dużo, dużo więcej.
Zanim prawnik zdążył o cokolwiek zapytać, mundurowy się oddalił. Szybko zjawił się inny, po czym zaprowadził zatrzymanego do pomieszczenia, w którym miał czekać na decyzję sądu.
Nadeszła po kilkunastu godzinach. Sędzia nie miał wątpliwości, że należy zastosować środek zapobiegawczy, o który wnioskowano. Niewiele później Kordian trafił do Aresztu Śledczego Warszawa-Mokotów.
13
Starbucks, ul. Emilii Plater
Frappucino brzmiało jak żart, szczególnie w wersji pozbawionej kofeiny. Mimo to Chyłka wzięła największe, a potem szybkim krokiem opuściła Warsaw Financial Center i skierowała się ku siedzibie kancelarii.
W ustach jej zaschło, serce waliło jak młotem, a temperatura jej ciała sugerowała wysoką gorączkę. Mimo to nic jej nie było, przynajmniej nie fizycznie. Pod każdym innym względem sprawa była problematyczna.
Chciała zapalić. Chciała się napić. Do cholery, musiała zrobić cokolwiek, co pozwoliłoby choć trochę zmniejszyć nerwy. Pociągnęła łyk frappucino, skrzywiła się, a potem cisnęła kubek do mijanego kosza.
Wjechała na dwudzieste pierwsze piętro Skylight i natychmiast skierowała się do Jaskini McCarthyńskiej. Kilkoro prawników zaczepiało ją po drodze, ale zupełnie ich zignorowała.
Wszedłszy do gabinetu Kormaka, trzasnęła za sobą drzwiami. Chudzielec nie skomentował, nawet nie podniósł wzroku znad laptopa, nad którym pochylał się jak przed ołtarzem.
– Konkrety – rzuciła Joanna, siadając naprzeciwko niego.
Zrobiła to stanowczo zbyt szybko i bezmyślnie, przez co za bardzo się zgięła. Poczuła ból w kręgosłupie i nieprzyjemny ucisk w brzuchu. Zaklęła cicho, kiedy Kormak w końcu na nią spojrzał.
– Co z tym numerem, do kurwy nędzy? – ponagliła go.
– Przepuściłem to przez narzędzia deszyfrujące.
– I?
– Właściwie jedyny sensowny wynik wyszedł w Base64. To prosty szyfr wykorzystujący kodowanie MIME, które…
– Mniejsza z pierdołami, o których zapomnę szybciej niż o wyrzuconym przed chwilą frappucino, Kormak.
– Co?
– Nieważne – syknęła. – Mów, co te cyfry oznaczają?
– Nie wiem.
– Powiedziałeś, że…
– Przepuszczone przez Base64 dają wynik „irua”. I to przy założeniu, że potraktujemy pewne rzeczy umownie.
Widziała, że przez moment miał zamiar zagłębić się w niuanse, ale szczęśliwie dla niego odpowiednio szybko zrezygnował.
– Taki wynik dostajemy po dekodowaniu – dodał. – W odwrotnym przypadku, gdybyśmy chcieli przełożyć liczbę na MIME, mamy to. – Obrócił do niej laptopa.
„NzY3NTU=”.
– Co to znaczy? – spytała.
Przesunął