Oskarżenie. Joanna Chyłka. Tom 6. Remigiusz Mróz
cicho, jakby nieopatrznie dotknęła otwartej rany, a potem uniosła lekko ręce. Na bardziej wymowne przeprosiny nie miał co liczyć.
Kormak przez chwilę bacznie jej się przyglądał. Początkowo sprawiał wrażenie, jakby oceniał potencjalne niebezpieczeństwo, ale ostatecznie chodziło o coś innego.
– Wszystko w porządku? – zapytał.
Joanna na chwilę zamknęła oczy i głęboko nabrała tchu, kładąc dłonie na brzuchu.
– Nic nie jest w porządku, Kormaczysko – odparła ciężko.
– Niedługo go wypuszczą. Będzie tak, jak przy sprawie Al-Jassama.
– Nie.
Sytuacja była zupełnie inna. Wtedy chodziło jedynie o realizowanie interesów służb, nikt w istocie nie miał zamiaru ścigać Oryńskiego za cokolwiek. Teraz sprawa była znacznie poważniejsza.
– Tak po prostu? – zapytał Kormak. – „Nie”?
– Mają mocne dowody.
– Kto? Służby?
– Tym razem służby nie mają z tym nic wspólnego, szczypiorze.
– Skąd wiesz?
– Z całego korowodu rozmów, które dzisiaj przeprowadziłam, krążąc wokół Pajaca jak… cóż…
– Nie rozumiem.
– Pajac. Pekin.
– Tak, wiem, jak nazywa się Pałac Kultury, Chyłka. Nie wiem za to, do czego dążysz.
– Wiesz – zaoponowała. – Zordona nie tylko zatrzymają na czterdzieści osiem, ale zaraz potem władują go do aresztu śledczego. Trafi do celi razem z najgorszymi skurwielami, którzy nie będą pod wielkim wrażeniem jego kariery. Ta prawnicza raczej nie przysparza respektu za kratkami.
Miała nadzieję, że chudzielec nie będzie szedł w zaparte, starając się zakłamać rzeczywistość. Nie miała czasu na tłumaczenie mu rzeczy oczywistych i nie chciała, by on tracił go na puste rozważania.
– Daj mi coś – odezwała się. – Cokolwiek.
Zmierzwił włosy i popatrzył na monitor.
– Oprócz tego wyniku w MIME jest sporo innych możliwości. Właściwie zbyt dużo, żeby w ciemno wybrać jedną.
– Pokaż.
Nie czekając, aż obróci laptopa, złapała za skraj ekranu i sama to zrobiła.
– Jak mam ci teraz cokolwiek pokazać?
– Zainwestuj w macbooka i iPada, sklonujesz ekran, czy jak to się tam zwie, i będziesz mógł sprawnie ze mną współpracować.
– Jedyne, do czego byłby mi potrzebny macbook, to wejście na Allegro, żeby zamówić pierwszego lepszego peceta, na którym mógłbym zainstalować ubuntu.
Chyłka nie miała zamiaru zagłębiać się w temat. Poczekała chwilę, a w tym czasie Kormak podniósł się, okrążył biurko i przysiadł na oparciu jej krzesła. Przesunął laptopa bliżej siebie.
– Sama widzisz… – powiedział, wskazując na listę wyników z Google.
– Zebrałeś to gdzieś?
Przesunął palcem po touchpadzie i wyświetlił otwarty plik w programie Calc.
– Masz tu wszystko, co jest istotne. Czy raczej co hipotetycznie mogłoby być…
Chyłka zaczęła przeglądać wpisy. Kormak wykonał tytaniczną pracę, grupując wszystkie wyniki wedle określonych kategorii. Wśród nich znajdowały się rezultaty związane z geografią, jak kody miast, numery budynków czy liczba ludności. Sporo wyników dotyczyło różnej maści produktów, od odkurzaczy do luksusowych samochodów. Część miała związek z chemią i biologią, stanowiła oznaczenie substancji lub genów. Inne dotyczyły informatyki, wiązały się z szeregiem wirusów i trojanów.
– Co z Deep Webem? – zapytała bez większej nadziei.
W szemranej części internetu, po której Kormak poruszał się nad wyraz sprawnie, było właściwie wszystko. Przypuszczała jednak, że bez odpowiedniej motywacji zbierający się tam ludzie nie zewrą szeregów, by poszukiwać odpowiedzi na pytanie, co oznacza kilka cyfr.
– Zarzuciłem temat.
– I?
– Jest tego po prostu za dużo, Chyłka – zauważył chudzielec. – Szperając odpowiednio głęboko, właściwie możesz powiązać to ze wszystkim. Numery zamówień, listów przewozowych, numery telefonów…
Urwał i rozłożył ręce. Było to właściwe podsumowanie całej sytuacji.
– Tylko tyle ci powiedział? – upewnił się Kormak. – Żebyś zwróciła uwagę na liczby?
– Mhm.
– Nie dodał nic więcej? Żadnej wskazówki, niczego, co…
– Nie.
– W takim razie musimy się z nim zobaczyć.
– Nie da rady.
– Nie możesz czegoś wymyślić? – spytał niepewnie szczypior. – Albo stanąć pod oknem i porozumieć się na migi? Nie potrzebuję wiele, wystarczy mi…
– Nie – powtórzyła. – Zordon siedzi teraz w pieprzonym tymczasowym pomieszczeniu przejściowym. Nie wyjrzy na zewnątrz, dopóki nie pozna każdego centymetra kraty oddzielającej go od poprzedniego życia i…
– Dramatyzujesz.
Spojrzała na niego bykiem.
– Nie zwykłam tego robić, Kormaczysko. Szczególnie jeśli chodzi o takie sytuacje.
– Więc twierdzisz, że…
– Że Zordon ma przesrane – odparła, a potem się podniosła. Znów za szybko i zbyt zdecydowanie. – Wypuszczą go stamtąd tylko do kibla, a potem przewiozą prosto do aresztu śledczego.
Kormak wyglądał, jakby zachowywał jeszcze resztki optymizmu. Szybko stopnieją, uznała. Po wszystkich wykonanych dziś telefonach nie miała złudzeń – sąd nie odmówi wniosku o tymczasowe aresztowanie.
Zawahała się, a potem ruszyła w kierunku drzwi.
– Dokąd idziesz?
– Pomyśleć.
– Nad?
– Nad tym, jak skontaktować się z tym durniem. Bez konieczności odchodzenia z kancelarii.
– Hę?
Zatrzymała się przed drzwiami i odwróciła.
– Jedyna możliwość jest taka, że Zordon da mi pełnomocnictwo. I będę go bronić.
– Musi być inna opcja…
– Widzenie z osobą najbliższą – odparła. – Ale dopiero po tymczasowym aresztowaniu. Zresztą musiałabym wykazać, że pozostajemy we wspólnym pożyciu. A to mogłoby być problematyczne.
Kormak przez moment się zastanawiał, po czym musiał uznać, że najlepszą odpowiedzią będzie jej brak.
– Daj mi znać, jak tylko dowiesz się czegoś więcej – powiedział, kiedy wychodziła na korytarz. – Naprawdę nie potrzebuję wiele. Tylko ogólnego kierunku, w którym mógłbym pójść.
Mruknęła potwierdzająco i skierowała się do swojego biura. Ostatnią uwagę rzuciła niemal mimochodem, ale musiała przyznać, że zastanawiała się nad tym, by z gabinetu Kormaka pójść w zupełnie innym kierunku. Prosto do windy. Bez rozmówienia się z Żelaznym, bez zabezpieczenia swoich