To. Wydanie filmowe. Стивен Кинг
że tak. Ta… pewno… dziękuję… tak. Na razie. – Odłożył słuchawkę.
Patty odwróciła się do niego i zobaczyła, że Stan wpatruje się niewidzącym wzrokiem w ekran telewizora. W programie widzowie oklaskiwali rodzinę Ryanów, która zdobyła właśnie dwieście osiemdziesiąt punktów, trafnie zgadując, że największy procent widzów uzna matematykę za najbardziej znienawidzony przez uczniów przedmiot w szkole.
Stanley był zasępiony. Później Patty powie swoim rodzicom, że twarz Stanleya sprawiała wrażenie, jakby była wyprana z kolorów, a w każdym razie tak jej się wtedy wydawało, ale nie doda, że w głębi duszy uznała to za grę światła bijącego z lampy na stoliku, lampy z zielonym abażurem.
– Kto to był, Stan?
– Hmm? – Odwrócił się i spojrzał na nią. Wyraz jego twarzy stanowił dziwną mieszankę łagodnego roztargnienia i wczesnego stadium rozdrażnienia. Dopiero później, kiedy wielokrotnie rozważała w myślach tę sytuację, zrozumiała, że to było spojrzenie człowieka, który metodycznie odłączał się od rzeczywistości, wyrywając jeden kabel za drugim. To była twarz człowieka, który przechodzi z błękitu w czerń.
– Kto dzwonił?
– Nikt – odparł. – Nikt, naprawdę. Myślę, że wezmę kąpiel.
Wstał.
– Co? O siódmej wieczorem?
Nie odpowiedział, tylko wyszedł z pokoju. Mogła go zapytać, czy coś się stało, mogła nawet pójść za nim i spytać, czy coś go boli, bo jeżeli chodziło o niektóre rzeczy, Stan był pedantyczny i nie miał w zwyczaju ot tak, całkiem nagle, wstawać od przerwanego zajęcia, aby wziąć kąpiel. To nie było w jego stylu. Ale właśnie teraz przedstawiono nową rodzinę, a poza tym i tak straciła już zbyt wiele czasu na odnalezienie tego cholernego czarnego guzika, choć wiedziała, że w pudełku jest ich całkiem sporo. Ukrywały się, naturalnie, to było jedyne wyjaśnienie…
Dlatego też pozwoliła mu odejść i pomyślała o nim dopiero jakiś czas później, kiedy uniósłszy przypadkiem wzrok, zobaczyła pusty fotel. Usłyszała, jak na górze Stan napuszcza wody do wanny i zakręca ją jakieś pięć, dziesięć minut później… ale nie zwróciła uwagi, żeby otwierał i zamykał drzwiczki od lodówki, a to oznaczało, że był tam, na górze, bez swojej zwyczajowej puszki piwa. Ktoś do niego zadzwonił i zabił mu nielichego ćwieka. Stan miał kłopoty, a ona nie raczyła pocieszyć go choćby słowem. Właśnie. Czy próbowała go choćby pocieszyć? Nie. Czy starała się mu pomóc? Nie. Czy w ogóle zdawała sobie sprawę, że coś jest nie tak? Nie, po raz trzeci – nie.
Wszystko przez jakiś głupi program telewizyjny; nawet nie mogła zrzucić winy za to, co się stało, na guziki – one były tylko nędzną wymówką.
W porządku, zaniesie mu na górę puszkę dixie, wyszoruje mu plecy – będzie grała gejszę – jeżeli zechce, umyje mu włosy, a potem dowie się, o co albo o kogo chodziło. Czym się tak zadręczał.
Wyjęła z lodówki puszkę piwa i poszła z nią na górę. Pierwsze uczucie niepokoju pojawiło się, kiedy zobaczyła zamknięte drzwi łazienki. Nie półprzymknięte, ale zamknięte. Stanley nigdy nie zamykał drzwi, kiedy się kąpał. To był taki ich wspólny żart. Zamknięte drzwi oznaczały, że robił coś, czego nauczyła go matka, a otwarte, że nie miał nic przeciwko zrobieniu tego, czego naukę matka pozostawiła komuś innemu.
Patty zastukała paznokciem w drzwi i nagle zupełnie nieoczekiwanie zdała sobie sprawę, że ten dźwięk w przerażający sposób kojarzy się ze skrobaniem gadzich pazurów. Poza tym stukanie do drzwi łazienki jak gość nie należało do ogólnie przyjętych zwyczajów, jakie kultywowali w swoim związku małżeńskim. Nigdy tego nie robiła. Nie pukała ani do łazienki, ani do żadnych innych drzwi w ich domu.
Nagle jej niepokój zaczął narastać. Pomyślała o jeziorze Carson, gdzie często pływała jeszcze jako młoda dziewczyna. Na początku sierpnia jezioro było ciepłe jak woda w wannie… ale mogło się zdarzyć, że natrafiałaś na zimne miejsca i przeszywały cię dreszcze; połączenie zaskoczenia i uczucia przyjemności. W jednej chwili było ci ciepło, w drugiej zaczynałaś dygotać z zimna. Pominąwszy uczucie przyjemności, to było dokładnie to, co teraz czuła – jakby natrafiła na zimne miejsce pośród toni jeziora. Tyle że nie znajdowało się ono poniżej bioder, aby spowić chłodem jej długie nogi nastolatki, zanurzone w wodach jeziora Carson. Tym razem znajdowało się ono wokół serca.
– Stanley? Stan? – Tym razem nie zastukała w drzwi paznokciami, ale całymi palcami. Kiedy nadal nie uzyskała odpowiedzi, zaczęła walić w nie pięściami. – Stanley?
Jej serce. Nie znajdowało się już wewnątrz klatki piersiowej. Biło teraz w gardle, dławiąc i utrudniając oddychanie.
– Stanley!
W ciszy, jaka nastąpiła po jej okrzyku, usłyszała coś, jakiś drobny odgłos, który wprawił większą część jej umysłu w panikę, jak nagłe pojawienie się jakiegoś nieoczekiwanego gościa. To był bardzo cichy dźwięk. Odgłos kapiącej wody. Kap… przerwa. Kap… przerwa. Kap…
Widziała krople formujące się u wylotu kranu, nabrzmiewające z każdą chwilą, jakby przygotowywały się do narodzin – przezroczyste, grube, ciężarne, a potem, kropla za kroplą odrywają się i spadają: kap…
Tylko ten dźwięk. Nic więcej. I nagle ogarnęło ją przerażające przekonanie, że Stanley, a nie jej ojciec, doznał tego wieczoru ataku serca. Z jękiem schwyciła w dłoń klamkę z rżniętego szkła i przekręciła ją. Mimo to drzwi się nie otworzyły. Były zamknięte na klucz. Nagle Patty zdała sobie sprawę z trzech „nigdy”: Stan nigdy nie kąpał się wieczorem, nigdy, jeżeli nie korzystał z toalety, nie zamykał drzwi do łazienki i nigdy nie zamykał ich na klucz. Czy to możliwe, zastanawiała się jak szalona, aby przygotować się na atak serca?
Patty przeciągnęła językiem po wargach – usłyszała przy tym pod czaszką odgłos przypominający szorowanie papierem ściernym po desce – i ponownie zawołała męża po imieniu. Nadal nie było odpowiedzi, tylko ciągły, regularny dźwięk kropel wody spływającej z kranu. Spuściła wzrok i zobaczyła, że wciąż trzymała w jednej ręce puszkę dixie. Patrzyła na nią otępiałym wzrokiem. Serce waliło jej w piersi jak młot. Wydawało się, że nigdy dotąd nie widziała puszki piwa – w każdym razie takiej puszki, bo kiedy zamrugała powiekami, okazało się, że trzyma w ręce słuchawkę telefonu, czarną i groźną niczym wąż.
Czym mogę pani służyć? W czym mogę pomóc? – syknął wąż. Patty cisnęła słuchawkę na widełki i odsunęła się o krok, zacierając dłoń, w której ją trzymała. Rozejrzała się wokoło i zobaczyła, że ponownie znajduje się w pokoju telewizyjnym, i zrozumiała, że panika, która do tej pory zakradała się cichaczem do jej umysłu niczym włamywacz, ogarnęła ją na dobre. Dopiero teraz przypomniała sobie, jak upuściła puszkę piwa przed drzwiami łazienki i na łeb na szyję zbiegła po schodach, zastanawiając się w duchu: To wszystko jest jakąś potworną pomyłką. Później oboje będziemy się z tego śmiać. Pewno napuścił wody do wanny i nagle przypomniał sobie, że nie ma papierosów, i wyszedł, żeby je kupić, jeszcze przed kąpielą…
Tak. Tylko że on najpierw zamknął drzwi do łazienki od wewnątrz i ponieważ nie chciało mu się ich otwierać (bo za dużo z tym zachodu), po prostu otworzył okno nad wanną i zszedł po murze domu jak mucha pełzająca po ścianie. Tak. Z pewnością… Oczywiście…
Ponownie jej umysł zaczęła ogarniać panika – kojarzyła się jej z gorzką czarną kawą, która grozi przelaniem się przez ścianki filiżanki. Zamknęła oczy, próbując zwalczyć