Ósmy cud świata. Magdalena Witkiewicz
tu chodzi. – Uśmiechnął się.
Pokręciłam głową.
– Powiedziała ci, że nie masz się martwić, bo cię nie zwolnię.
– Tak – zgodziłam się.
– Ona ma nosa do ludzi. Już nie raz dobrze wychodziłem na tym, że posłuchałem jej intuicji.
– Długo tutaj pracuje?
– Od początku. Pomagała mi tworzyć tę firmę. Wcale nie chciałem jej zatrudniać.
– To jak to się stało?
– Przyszła do mnie po przeczytaniu ogłoszenia, że szukam asystentki. – Znów się uśmiechnął. – Nie takiej asystentki szukałem. Wiesz, jakie wyobrażenie o sekretarce ma młody facet budujący swoją własną firmę?
Oczywiście, że wiedziałam.
– Powinna być młoda, ładna, długonoga…
– Właśnie. Ona zupełnie nie przypominała asystentki z moich wyobrażeń. Gdy mój przyjaciel pierwszy raz ją zobaczył, stwierdził, że łatwiej ją przeskoczyć niż obejść. Do tej pory jest mu głupio, że w ogóle tak pomyślał. – Ugryzł kanapkę z pomidorem. – Pani Kasia przyszła do mnie z gazetą w dłoni i powiedziała, że będzie pracować przez miesiąc za darmo, po to, bym przekonał się, że jest mi niezbędna. Zgodziłem się na to. Potrzebna mi była sekretarka, postanowiłem ją zatrzymać do czasu, gdy nie znajdę kogoś lepszego.
– I co?
– I nie znalazłem – stwierdził wesoło. – Przychodziły tu różne panny. Bardziej lub mniej reprezentacyjne – zaakcentował to słowo – jednak żadna nie nadawała się do niczego poza „wyglądaniem”. Pani Kasia przekonała mnie do siebie w stu procentach, gdy kiedyś miałem klienta z Francji. Nie znam francuskiego. Chcieliśmy wyskoczyć na jakiś lunch, poprosiłem panią Kasię, by zarezerwowała nam restaurację gdzieś w centrum. Rozmowy się przeciągały. Miałem zaplanowane kolejne spotkanie, musiałem wyjść zadzwonić i je odwołać. Gdy wróciłem, pani Kasia rozmawiała w najlepsze z moim klientem po francusku. Oczywiście, gdy ją zatrudniałem, mówiła mi coś o tym, że zna biegle kilka języków, ale nie potraktowałem tego poważnie. Po chwili przyniosła wielki talerz kanapek. Taki jak teraz. Okazało się, że ustaliła to z moim gościem. Potem wszyscy moi stali klienci chcieli kanapki od pani Kasi. – Zamyślił się. – Wiesz, ja chciałem budować korporację. Taką oschłą, zimną, profesjonalną. I całe szczęście, że znalazłem panią Kasię, bo mi się to nie udało. Nie można od razu budować czegoś wielkiego, najpierw małymi krokami trzeba zbudować zaufanie. I to mi bardzo dobrze wyszło. Nie mogę sobie wyobrazić, że ta kobieta dwa lata była bez pracy. Firma, która ją wcześniej zatrudniała, ogłosiła upadłość. Właściciel zwinął się za granicę, pracownicy zostali na lodzie. W naszym kraju kobieta po pięćdziesiątce ma małe szanse znalezienia fajnej pracy. A przecież to doskonały wiek! Dzieci odchowane, wnuków jeszcze nie ma, poza tym kobiety w tym wieku są najbardziej lojalnymi pracownikami. Nie zależy im już na zmianach. Chcą stabilizacji, już się wyszalały.
Pokiwałam głową.
– A co z planami budowy korporacji?
– No właśnie dlatego zaprosiłem cię tutaj, bo chciałbym z tobą o tym porozmawiać.
– Ze mną? – zdziwiłam się.
– Na spotkaniu integracyjnym wytknęłaś mi pewne błędy w funkcjonowaniu firmy.
Spuściłam głowę.
– Tak, wiem, nie powinnam…
– Nie każdy ma odwagę powiedzieć, co myśli.
– Pewnie w innych okolicznościach bym nie miała.
– Być może – powiedział. – Teraz słucham. – Nalał kawy do filiżanek. – Wtedy to nie był dobry czas.
– Typowe problemy dla firm, które już przestały być małe, a stają się większe. Potrzebna jest reorganizacja. Trzeba delegować uprawnienia, odpowiedzialność – zaczęłam.
Jacek pokiwał głową.
– Musimy się tym zająć.
Wtedy siedzieliśmy do północy. Kanapki od pani Kasi uratowały nasze żołądki od głodu. Analizowaliśmy wszystko po kolei. Kilka razy ostro wymieniliśmy poglądy. Nie bałam się wyrażać swoich opinii. Już nie. Tamtego dnia nie ustaliliśmy szczegółów, jednak Jacek zaproponował kolejne spotkanie, również w piątek.
– Nadgodziny będą – powiedział. – Albo sobie weźmiesz wolny dzień. Wolę pracować, gdy jest cicho i nikt nie zawraca głowy telefonami.
Ja też lubiłam pracować nocą. Księżyc mi sprzyjał, słońce rozleniwiało. Dziwiłam się tylko, że Jacek nie miał do kogo wracać. Był tuż po trzydziestce, powinien już w większym bądź mniejszym stopniu ułożyć sobie życie. Najwyraźniej tak nie było. Należał do tych mężczyzn, a właściwie chłopaków, którzy zakochują się w niewłaściwych kobietach. I potem długo leczą rany, ale nie tracą nadziei, że kiedyś prawdziwa miłość nadejdzie. A później znowu lokują – może nieco na siłę – swoje uczucia w kolejnej niewłaściwej osobie.
Jednak czy i tym razem miało się tak stać? Oboje byliśmy singlami bez zobowiązań, a piątkowe popołudnia i wieczory spędzaliśmy tylko we dwoje w dużym pustym budynku z wielkim stołem w sali konferencyjnej i wygodną skórzaną sofą w jego gabinecie.
5
Powiedz mi, gdzie cię swędzi, bym wiedział, gdzie drapać
Odbyliśmy kilkanaście spotkań, wiele razy się pokłóciliśmy, dyskutowaliśmy aż po świt i w końcu strategia rozwoju firmy Jacka była gotowa. Oczywiście pewnie wymagała modyfikacji, ale było już nad czym pracować.
– Kawał dobrej roboty. – Uśmiechnął się. – Trzeba to uczcić.
– Oj, trzeba. – Przeciągnęłam się. Siedziałam na tapczanie w wygodnych bawełnianych spodniach i w luźnej bluzce. Jacek też porzucił swój formalny strój. Kiedyś powiedziałam mu, że lepiej mi się myśli bez butów.
– Ale jak to bez butów? – zapytał.
– Nosiłeś kiedyś szpilki?
– Oczywiście. Codziennie je noszę – zażartował.
– No widzisz. – Wzruszyłam ramionami. – Szpilki musiał wymyślić jakiś wielki nieprzyjaciel kobiet.
– To po co je nosisz?
– Dress code?
– Dobrze, od jutra wydam rozporządzenie z zakazem noszenia szpilek w miejscu pracy – powiedział poważnie. – Jeszcze coś?
– Tak, panie prezesie – powiedziałam, śmiejąc się. – Czy na nasze piątkowe spotkania mogę przychodzić w czymś wygodniejszym niż garsonka?
– Proszę bardzo. Piżama?
– O właśnie. Albo dresik.
– Może być i dresik.
– Masz rację. W garniturze też źle się myśli.
Myśleliśmy zatem intensywnie, ubrani w wygodne ciuchy. Jesienią Jacek nawet wyciągnął z szafy puszysty koc.
– Przykryj się, zobacz, jaki miękki. – Uśmiechnął się.
Opatuliłam się kocem, laptopa położyłam sobie na kolanach. Jacek spojrzał na mnie i się roześmiał.
– No co? – zapytałam.
– Jak