Old Surehand t.1. Karol May

Old Surehand t.1 - Karol May


Скачать книгу
Charley wie, co czynić w takim położeniu jak nasze?

      – Tak sądzę – odrzekł zapytany. – Słyszeliście przecież, że bardziej troszczył się o nasze bezpieczeństwo niż my sami. A zatem, Mr Charley, co nam radzicie?

      – Skoro ścigający nadejdą – oświadczyłem – poczują od razu nasze ognisko. Może już nas podchodzą. Na waszym miejscu wysłałbym na zwiady kilku ludzi, którzy zbadaliby okolice obozu.

      – Well, sir, very well. Nie zwlekajmy ani chwili. Mr Parker, każcie trzem albo czterem ludziom obejść wokoło obóz.

      – Yes – przytaknął Parker. – To doprawdy dziwne, że sami nie wpadliśmy na to. Dopiero ten starożytnik musiał nam to powiedzieć, a nie westman. Wezmę ze sobą czterech ludzi i pójdziemy.

      – Ale niech dobrze otwierają oczy i uszy! To jasne!

      Parker wybrał czterech ludzi i odszedł z nimi natychmiast. Pozostali przy ognisku rozmawiali półgłosem, ja zaś leżałem w milczeniu, czekając na powrót zwiadowców.

      Upłynęła przeszło godzina, zanim wrócili. Pierwszy szedł Parker, za nim dwu ludzi prowadziło konie Indian, dwaj pozostali wiedli Komanczów, każdego oddzielnie. Parker zawołał już z daleka:

      – Mr Cutter, zobaczcie no, kogośmy znaleźli!

      Old Wabble zerwał się, wlepił oczy w czerwonoskórych i zawołał:

      – Dwaj Indianie, Komancze, jak widać po barwach wojennych! Skądże ich macie?

      – Znaleźliśmy ich związanych razem i przytroczonych do drzewa, a po chwili natknęliśmy się na ich konie. Kto mógł ich powalić i związać? W pobliżu muszą być chyba biali, którzy uczynili to, nie wiedząc, że tu jesteśmy.

      Stary spojrzał na mnie i skinął głową.

      – Tak, biali, a raczej biały. Uczynił to jeden tylko człowiek.

      – Jeden? Dlaczego tak myślicie?

      – Czy są zranieni? – odpowiedział pytaniem Old Wabble.

      – Nie. Nie mają żadnych ran.

      – A więc walki nie było; pokonano ich, nim pomyśleli o obronie. Tylko jeden człowiek mógł tego dokonać. Zgadnijcie, kto.

      – Do pioruna! Macie na myśli Old Shatterhanda? A więc mieliście słuszność, mówiąc, że jest w tych stronach! Poszukajmy go.

      – To chyba nie będzie potrzebne. Old Shatterhand wie, że oczekujemy od niego pomocy. Możecie być pewni, że zjawi się we właściwym czasie.

      – Tak mówicie, jak gdyby był wszechwiedzący!

      – O, założyłbym się, że wie, o czym rozmawialiście wczoraj i dzisiaj i co się tu stało.

      – Nie sprzeczajmy się, sir. Powiedzcie nam lepiej, co zrobić z jeńcami. Trzeba od razu zdecydować, co zrobimy z tymi hultajami. Nie zabierzemy ich chyba ze sobą? Byłoby to uciążliwe i niebezpieczne. Najlepsza byłaby kula w łeb.

      – Tylko nie spieszcie się zbytnio, sir. Musieliście słyszeć o tym, że Old Shatterhand tylko wtedy zabija czerwonoskórego, kiedy nie ma absolutnie innego wyjścia.

      – Ależ te łotry nie są jego jeńcami, lecz naszymi! A zresztą naradzimy się nad tym i niech przemówią prawa prerii.

      – Róbcie, jak chcecie, ale ja nie wezmę w tym udziału.

      Obaj Komancze leżeli skrępowani koło ogniska, przy którym zasiedli biali, aby się naradzić. Czy Indianie rozumieli po angielsku i wiedzieli, o czym mówiono, tego nie można było po nich poznać. Narada trwała kilka minut i w rezultacie postanowiono, żeby jeńców zastrzelić, i to natychmiast. Tylko Joz Hawley głosował przeciwko temu. Parker, nie zwlekając, polecił trzem towarzyszom zabrać jeńców i wykonać wyrok. Wobec tego uznałem za właściwe wtrącić się nareszcie.

      – Stać, Mr Parker! Zaczekajcie jeszcze chwileczkę. Tyle i ja wiem o Dzikim Zachodzie, że jeniec i jego życie należą do zwycięzcy, do nikogo innego. Kto z was może twierdzić, że zwyciężył i pojmał tych Komanczów?

      – Nie mówcie głupstw. Indianie należą do nas, chyba że nam powiecie, kim jest ten tajemniczy człowiek, który ich powalił i związał.

      – Mogę to powiedzieć, Mr Parker, on wcale się nie ukrywa, widzicie go nawet. Leży przed wami, to ja nim jestem.

      – Wy? Do stu piorunów! Wy mielibyście pokonać i związać tych dwu czerwonoskórych? To jest wprost śmieszne! W ten sposób nie ocalicie tych opryszków od śmierci. Oho! Do tego trzeba by siły Old Shatterhanda! Czy twierdzicie, że ją posiadacie?

      – Nie twierdzę, lecz ją udowodnię. Uważajcie.

      Do tej pory leżałem spokojnie na ziemi. Teraz dopiero podniosłem się, pochwyciłem go prawą ręką za pas, zawinąłem nim kilka razy dokoła, aż krzyknął głośno, po czym postawiłem go na nogi i zapytałem:

      – Czy to wystarczy, czy też mam wam pokazać, jak to będzie, gdy dostaniecie ode mnie pięścią po czaszce?

      Zanim zdołał odpowiedzieć, jeden z jeńców zawołał donośnym głosem.

      – Old Shatterhand! To jest Old Shatterhand! Pomyślałem to sobie już przedtem!

      Nie mógł mnie dotąd widzieć, gdyż leżałem w cieniu; teraz jednak, gdy się podniosłem, zobaczył mnie w blasku ognia. Podszedłem do niego i zapytałem:

      – Czy pojmany wojownik Komanczów zna mnie?

      – Tak – odpowiedział.

      – Gdzie mnie widziałeś?

      – W obozie Komanczów Racurroh, kiedy wystrzeliłeś ku niebu dusze ich wodzów z lufy twojej rusznicy. Najważniejszym z nich był To-kej-chun; życie jego syna było w twoim ręku, lecz ty mu je darowałeś.

      – To się zgadza. Mówisz dość dobrze językiem bladych twarzy, a więc rozumiałeś, co tu mówiono.

      – Tak.

      – Wiesz chyba, iż nie pożądam śmierci czerwonych mężów.

      – Jesteśmy odważni i nie obawiamy się śmierci.

      – Wiem o tym, ale życie zawsze lepsze od śmierci. I nie byłoby to dla was chwalebne, gdyby się wasz szczep dowiedział, że zwyciężono was bez żadnego oporu z waszej strony, a potem zastrzelono. Od waszych odpowiedzi zależy, czy daruję wam życie. Jak się nazywa wódz, któremu szczep twój podlega?

      – Wupa-umugi, Groźny Piorun. Nigdy go jeszcze nie zwyciężono.

      – Gdzie stoją wasze namioty?

      – Tego nie powiem.

      – Czy wasi wojownicy wyruszyli na wojnę?

      – Tak.

      – Ile głów liczy oddział?

      – Nie powiem.

      – Gdzie znajdują się teraz?

      – Nie wiem.

      – Przeciwko komu wyruszyli?

      – Wiem, ale tego nie zdradzę.

      – Milczysz jak prawdziwy wojownik, który prędzej życie narazi, aniżeli zdradzi swoich. To musi się podobać każdemu dzielnemu mężowi, a więc i mnie. Idźcie do domu i powiedzcie waszym wodzom i wszystkim czerwonym mężom, że Old Shatterhand umie cenić męstwo i milczenie.

      Schyliłem się, by ich uwolnić z więzów. Po chwili zerwali się z ziemi, a ten, który mówił ze mną, spytał:

      – Old Shatterhand rozwiązuje nas i powiada, żebyśmy sobie poszli. Czy jesteśmy wolni? Czy


Скачать книгу