Old Surehand t.1. Karol May
mielibyśmy iść?
– Hm! Wyśmiejecie mnie może, ale myślałem, że od razu przyprowadzimy z sobą Old Surehanda.
– To istotnie śmiały pomysł.
– Gdyby jeńca nie trzymano na wyspie, lecz na brzegu jeziora, uwolnilibyśmy go raz, dwa.
– Nie rozumiem.
– W takim razie wyrażę się jaśniej: podkradamy się – przecinamy więzy – zrywamy się – uciekamy – Indianie za nami – pędzimy do naszego obozu – wskakujemy na konie – puszczamy się cwałem, i po wszystkim…
– To brzmi tak, jakby takie porwanie było czymś niesłychanie łatwym do wykonania. Czy uwolniliście już kiedyś jeńca w taki sposób?
– Nie, ale wy… Macie za sobą trochę takich sztuczek.
– To nie powód, żeby wszystko miało zawsze iść gładko. Należy brać pod uwagę okoliczności, które rzadko kiedy są takie same.
– Szkoda. Przyznam szczerze i uczciwie, że chętnie wróciłbym do naszych towarzyszy, którzy nie są prawdziwymi westmanami, już po dokonaniu tego czynu.
– To znaczy, że chcielibyście pochełpić się trochę przed nimi.
– Nazwijcie to, jak chcecie. To nie wstyd przecież odbić jeńca, we dwóch tylko, stu pięćdziesięciu Indianom, i to jeńca przeznaczonego na śmierć męczeńską. Ale ta przyjemność mi przepadnie, bo prawdopodobnie będą nam pomagali Sam Parker, Joz Hawley i inni.
– Nie można tego nazwać pomocą. Będą jedynie osłaniali nasz odwrót, to wszystko. Old Surehanda uwolnimy tylko my dwaj: ja i wy.
– Bardzo się z tego cieszę!
– Oczywiście, przyjmuję z góry, że jesteście dobrym pływakiem, jak to powiedzieliście.
– A więc trzeba będzie pływać?
– Tak. Popłyniemy na wyspę, unieszkodliwimy obydwu strażników, uwolnimy Old Surehanda z więzów i popłyniemy z powrotem.
– Co? Jak?
Stanął, wziął mnie za ramię i rzekł:
– Według was to pójdzie tak szybko, jak zjedzenie kromki chleba z masłem.
– Według was także porwanie miało się odbyć raz, dwa.
– Tak, ale to zupełnie co innego. Ja mówiłem, jak uwolnić go na lądzie, a nie na wyspie. Tu trzeba przede wszystkim wiedzieć, czy Old Surehand umie także pływać.
– Jestem pewien, że taki westman jak Old Surehand pływa doskonale.
– Ależ on był długo skrępowany, a od tego człowiek drętwieje. Czy będzie tak władał rękami i nogami, żeby zaraz przepłynąć jezioro?
– Z pewnością. Powiadają, że to bardzo silny mężczyzna.
– Tak, to prawda. A więc rzecz załatwiona. Ale gwiazdy, te gwiazdy! Czy nie uważacie, że coraz mocniej świecą? Przecież będą się odbijały w wodzie! To niedobrze! Odbicie gwiazd w wodzie zdradzi nas przed strażnikami na wyspie. Za każdym naszym ruchem powstawać będą fale i gwiazdy zaczną skakać na wszystkie strony, a strażnicy na pewno zwrócą na to uwagę.
– Nie zobaczą nas wcale, bo się zamaskujemy.
– Zamaskujemy? To już czyste szaleństwo! Jak się zamaskujemy? Czy może wy włożycie domino, a ja kostium arlekina? Dziękuję za taki karnawał!
– Pomyślcie trochę, Mr Cutter! Przez zamaskowanie rozumiem ukrycie się. Przed chwilą urządziłem taką właśnie maskaradę, nie mogąc inaczej dotrzeć do celu.
Opowiedziałem mu, jak zamaskowałem się snopkiem sitowia, a kiedy skończyłem, Old Wabble stwierdził:
– Hm, to nie takie głupie, jak myślałem. Tylko że jeden snopek sitowia ujdzie jeszcze – ale dwa? Nie zawsze uda nam się płynąć całkiem równo, więc oba snopki raz będą obok siebie, to znów się rozejdą, co będzie musiało wzbudzić podejrzenia strażników.
– Zapewne, ale my nie weźmiemy dwu snopków, lecz zbudujemy z sitowia wyspę-tratwę, pod którą będziemy płynąć. Początkowo popłyniemy szybko, kiedy jednak dostaniemy się w zasięg wzroku Indian, nasza kępa będzie się posuwała bardzo powoli.
– Pytanie tylko, czy strażnicy, jeśli wszystko szczęśliwie się uda, pozwolą wylądować naszej kępie sitowia na wyspie.
– Tratwa tam nie wyląduje.
– Nie? A przecież musimy się jakoś dostać na wyspę!
– Dostaniemy się tam bardzo łatwo. Czy umiecie nurkować?
– Jak żaba, powiadam wam, jak żaba! To jasne. Tak głęboko, jak tylko chcecie!
– To dobrze, bo trzeba będzie nurkować. Gdy zbliżymy się do brzegu i strażnicy zauważą sitowie, pójdą w naszą stronę. W chwili kiedy nasza osłona będzie zupełnie blisko brzegu, zanurzymy się i popłyniemy pod wodą dookoła wyspy, aby wynurzyć się po drugiej stronie. Gdy strażnicy będą zajęci sitowiem, wyjdziemy za ich plecami na brzeg. Następnie przyskoczę do nich i ogłuszę dwoma silnymi uderzeniami pięści.
– Świetnie, Mr Shatterhand! A ja?
– Wy musicie pospiesznie rozciąć więzy jeńcowi, aby natychmiast był gotów do ucieczki. Jeśli się coś nie uda, choć wątpię w to, będziemy musieli zaraz wracać. Być może nie od razu powalę któregoś z Indian i zdąży zawołać o pomoc.
Towarzysze niepokoili się z powodu naszej długiej nieobecności. Opowiedzieliśmy im, cośmy widzieli, o czym dowiedzieliśmy się, i przedstawiliśmy im nasz plan. Parker i Hawley żałowali, że będą nam tylko pomagać w wyprawie, ale inni byli zadowoleni, że nie żądam od nich narażania życia. Dosiedliśmy koni i pojechaliśmy na drugą stronę jeziora. Aby z otwartej, porosłej trawą prerii dostać się nad wodę, musieliśmy przedrzeć się przez zarośla. Wreszcie zsiedliśmy z koni i przywiązaliśmy je do drzewa. Po drugiej stronie płonęły obozowe ogniska.
Tutaj także rosło sitowie. Nacięliśmy go, ile nam było potrzeba, a kilka grubych konarów utworzyło podstawę tratwy, która po ukończeniu okazała się małym arcydziełem. Pod spodem miała otwory na głowę i cztery skórzane pętle na ręce. Postaraliśmy się oczywiście o to, aby siedząc pod spodem, można się było swobodnie rozglądać.
Trzeba było rozpocząć wyprawę. Wypróżniliśmy kieszenie i odłożyliśmy to wszystko, co mogło ucierpieć w wodzie, a nie było nam niezbędne. Z broni zabraliśmy tylko noże. Kiedyśmy już byli prawie gotowi, Parker zapytał:
– A więc my nie mamy teraz nic do roboty, Mr Shatterhand?
– Nie, ale może się zdarzyć, że będziemy was bardzo potrzebowali. Jeżeli nas odkryją i zaczną ścigać, nadpłyniemy od strony wyspy w prostej linii. Wówczas waszym zadaniem będzie nie dopuścić do nas Indian. Nie wolno wam strzelać, dopóki nie rozpoznacie dokładnie, kogo macie przed sobą. Zresztą damy wam znać głośnymi okrzykami. Gdyby który z nas zaczął w wodzie walkę z czerwonoskórym, nie będziecie strzelali, chociażby się to działo tak blisko, że rozpoznawalibyście twarze. Każdego z nas stać na pokonanie jednego Indianina.
– Tak jest, stać nas na to, jasne! – potwierdził żywo Old Wabble.
– A więc naprzód i daj Boże szczęście!
– Tak jest. Naprzód! Za pół godziny będziemy tu szczęśliwie i zwycięsko z powrotem.
Z tym śmiałym zapewnieniem na ustach Old Wabble wskoczył do wody, a ja ruszyłem