Vortex. Zbiór opowiadań science-fiction. Jarosław Prusiński
– wtrącił się Jarred. – Może rozciągnął się w czasie po prostu?
– Fala elektromagnetyczna ma swoją prędkość – skrzywił się Griszin. – Chcesz powiedzieć, że obcy nadali ją z prędkością, powiedzmy, światła?
– Może nawet z większą niż światła. Na jakiejś nośnej. W przeciwnym wypadku musiałaby pochodzić z czasu odległego od nas o setki milionów lat.
– To, czy istnieją cywilizacje pozaziemskie, jest pytaniem zupełnie nieistotnym – kobieta wypuściła kłąb siwego dymu. – Mamy całkowitą pewność, że istnieją. Tylko czy istnieją takie, z którymi da się porozumieć i czy można z tego porozumienia wyciągnąć jakiekolwiek korzyści dla nas.
– Bardzo pragmatyczne myślenie. – Nie wiadomo czy Griszin wyraził się z uznaniem, czy z przyganą. – A skąd pani czerpie taką pewność, że obcy istnieją?
– Z naszej historii – prychnęła. – Wiemy o kilku okresach masowego wymierania na Ziemi. Przyjmuje się mylne hipotezy, że nie wszystkie formy zwierzęce uległy zagładzie, ale nikt nie potrafi wytłumaczyć, dlaczego. Dlaczego wyginęły wszystkie dinozaury, a ssaki nie?
– Bo stałocieplne – wtrącił Jarred.
– Bzdura! Zostały krokodyle, jaszczurki i masa innych zmiennocieplnych. Wszystkie okresy wymierania charakteryzuje to, że były one wybiórcze. I żadna teoria tego nie wyjaśnia w sposób wiarygodny. Na przykład, jeden gatunek meduzy przetrwał w formie niezmienionej 500 milionów lat. Nie poddał się siłom ewolucji, oparł się masowemu wymieraniu. Dlaczego? Bo jego budowa była idealna? Ewolucja niczego nie chciała przy niej majstrować? A przy wszystkich innych organizmach gmerała? Żadna z popularnych teorii nie daje nam odpowiedzi na te pytania.
– Ale co to ma do rzeczy? – Griszin sprawiał wrażenie lekko poirytowanego.
– Bo jest hipoteza, która to wyjaśnia – Justin spojrzała na niego z ukosa. – Wymieranie było całkowite, a życie odradzało się ponownie. W niektórych przypadkach bardzo podobnie. Na tyle podobnie, że nie można znaleźć różnic w szkieletach. Może miały inne ubarwienie, jakieś wypustki skórne czy błony, ale układ kostny odtworzył się taki sam. Dlatego mamy gady bardzo podobne do niektórych żyjących miliony lat temu, a nie mamy na przykład tyranozaura. Stąd wniosek, że życie zawsze pojawi się w sprzyjających warunkach, tak jak trawa na zagrabionej ziemi. A więc na innych planetach także się ono pojawiło. Ja nie mam żadnych wątpliwości.
– Dlaczego w takim razie przestrzeń kosmiczna nie jest wypełniona tysiącami albo milionami sygnałów? – spytał inżynier, podpalając kolejnego papierosa.
– Może jest – rzuciła, poszukując w torebce swojej paczki, żeby pójść w jego ślady. W końcu ją znalazła i drżącymi dłońmi, będącymi jakby w opozycji do spokojnej twarzy i lekko sennego głosu, okiełznała zapalniczkę i zaciągnęła się dymem. – Takimi jak ten. Wszyscy ludzie i zwierzęta na Ziemi są ukształtowani przez z grubsza to samo środowisko. Wszystkie procesy życiowe są identyczne, oparte na tych samych zasadach. A co, jeśli obce formy życia są zupełnie niepodobne do naszych? Wyobraźcie sobie rozmowę bakterii z górą albo człowieka z cywilizacją inteligentnych owadów posiadających wspólną świadomość. Jak z nimi rozmawiać, skoro otrzymują i przetwarzają miliardy bodźców na raz? Nasze słowa stanowiłyby tak nieistotny promil ich bodźców, że trudno byłoby otrzymać odpowiedź, która byłaby dla nas zrozumiała. A jeśli jest cywilizacja rezydująca na którymś elektronie w kawałku jakiejś materii? Na przykład w pana brudzie za paznokciami, profesorze? Jak sobie z nią pogadamy? I o czym? Jeśli nasza minuta, to dla nich tysiąclecie?
– Rozumiem, co pani ma na myśli. – Griszin dyskretnie zerknął na paznokcie, po czym schował dłonie do kieszeni. – Możemy nawiązać kontakt z cywilizacją z grubsza podobną do naszej. Albo bardzo podobną do naszej, z taką samą mentalnością, używającej podobnego języka, która musiałaby być blisko nas i która chciałby się z nami komunikować. Dodatkowo musiałaby użyć zrozumiałych dla nas komunikatorów. To tak, jakbyśmy próbowali nadawać sygnał radiowy do jaskiniowców…
– Właśnie. Jest jeszcze jeden powód, dla którego nikt się z nami do tej pory nie kontaktuje. Jeśli jakaś cywilizacja osiągnie poziom rozwoju, który umożliwia kontakt, to w tym samym momencie przestaje on być tej cywilizacji potrzebny. Czy człowiek, który chce poznać życie antylop na sawannie, podchodzi do nich i się przedstawia czy siedzi w krzakach i dba o to, żeby nie zostać zauważonym? Czy z jaskiniowcami, których pan przytoczył jako przykład, próbowalibyśmy rozmawiać czy wolelibyśmy ich obserwować z ukrycia?
– To takimi teoriami zajmują się specjaliści od CP? – wtrącił się inżynier. – I co? Udało wam się odszukać jakiegoś obserwatora siedzącego w krzakach? Macie jakieś ciekawostki o UFO?
– To nie musi być UFO – Justin zignorowała jego ironiczny ton głosu. – My, niestety, ciągle myślimy kategoriami jaskiniowców. Jeszcze kilkaset lat temu, żeby zrozumieć prawa grawitacji, człowiek stawał pod jabłonią i czekał, aż jabłko spadnie mu na głowę. Teraz możemy wszystko obliczyć. Być może dostatecznie rozwinięta społeczność jest w stanie wymodelować całą naszą cywilizację i dowiedzieć się o nas więcej, niż my sami wiemy o sobie. Może wcale zielone ludziki nie muszą się czaić w krzakach, żeby się wszystkiego dowiedzieć? Myślimy kategoriami zbyt fizycznymi.
– Myślimy kategoriami takimi, jakie są dla nas dostępne – profesor podrapał się po brodzie. – Umiemy myśleć porównawczo. I tylko tak. Nie jesteśmy w stanie wyobrazić sobie czegoś, co jest podobnie do niczego. Zawsze musimy się odnosić do jakiegoś wzorca.
– Trochę uciekła pani od mojego pytania, Justin – drążył Jarred. – Macie jakieś wiarygodne informacje o obserwatorach pozaziemskich? Cokolwiek, co by uzasadniało wydawanie pieniędzy podatników na wasze biuro? Coś musicie tam robić poza piciem kawy.
– Zajmujemy się przede wszystkim analizą ryzyka oraz kalkulacją korzyści płynących z ewentualnych kontaktów…
– Sygnał, który ciągnie się przez stulecie – dokończyła po chwili, gasząc papierosa – nic nam nie daje. Niczego nie wnosi.
– Wnosi – Jarred pstryknął swoim niedopałkiem przez otwarte okno, ignorując karcący wzrok profesora. – Daje nam pewność. Do tej pory mieliśmy tylko nadzieję. Rozumiesz, Justin? Potrafisz pojąć różnicę?
– Ciekawe, co zrobi Watykan – zaśmiał się profesor. – Będą nas chcieli spalić na stosie za herezję czy dopasują się do nowej sytuacji? Tylko w jaki sposób? Istnienie obcej cywilizacji podważa wszystko, co zostało napisane w Biblii… Będą mieli z tym poważny problem.
– Mało kto ją czyta – powiedział inżynier. – A z tych, co czytają, jeszcze mniej rozumie. Nauka już dawno podważyła większość z tego, co tam napisano. Ludzki strach przed śmiercią jest silniejszy niż rozum.
– Z pewnością włączą się do naszej dyskusji największe autorytety w swoich dziedzinach – powiedziała chłodno Justin. – Jutro rano. Nie ma sensu marnować reszty nocy, zwłaszcza na rozważania teologiczne.
– Zagadnienia filozoficzne są nie mniej ciekawe od samego zdarzenia! – zaprotestował profesor, potrząsając energicznie głową – A może właśnie, to jest najciekawsze?
– Możliwe, ale sądzę, że akurat wy nie jesteście dość kompetentni, żeby rozstrzygać dylematy wiary. Z tego, co mówicie, sądzę, że nie należycie do osób wierzących, mam rację?
– Ma pani rację tylko w tym, że jutro z pewnością będzie okazja do rozmów na ten temat. Może faktycznie powinniśmy spróbować się przespać kilka godzin, zanim zlecą się tu dziennikarze z całego globu. Tak, jutrzejszy dzień z pewnością zmieni świat!
– Nie muszę wam